Zlecał egzekucje na froncie. Prigożyn ogłosił kapitulację
Tylko dwie osoby z rosyjskiego establishmentu, który można zamknąć w określeniu polityczny, mogą nawiązywać do Władimira Putina skalą niechęci i obrzydzenia, jakie budzą w oczach świata. W przeciwieństwie do Ramzana Kadyrowa, Jewgienij Prigożyn, czyli szef grupy Wagnera, nie ukrywał ambicji wykraczających poza obszar swoich specjalizacji. Sukcesy na froncie z końca ubiegłego roku wynosiły go, zdaniem niektórych, nawet na Kreml - jako następcę Putina. Zaledwie po kilkunastu tygodniach musi bronić jednak pozycji jako przyboczny dyktatora. Dlaczego jego rola tak bardzo i nagle słabnie?
12.02.2023 | aktual.: 12.02.2023 19:26
Siła szefa Grupy Wagnera od lat 90. jest pisana jego relacjami z Władimirem Putinem. Skazywany wcześniej m.in. za rozboje, Prigożyn, zdecydował się wówczas na rozkręcenie biznesów w gastronomii. Putin, który był wicemerem w Petersburgu, miał przepadać za wizytami w jego restauracjach.
Putin zasmakował u Prigożyna
Wraz z awansami Putina i jego karierą w Moskwie, rosła też rola Prigożyna. Wpisując się w nierzadki schemat postsowieckiej Rosji, z bandyty wyrósł na kremlowskiego oligarchę, który realizował potężne kontrakty m.in. na dostawy żywności na Kreml i do rosyjskiej armii. To nim ostatecznie zawdzięcza przydomek "kucharza Putina".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jego nazwisko świat szerzej poznał po powrocie dyktatora na fotel prezydenta w 2012 roku. To wówczas okazało się, że oligarcha stanął na czele sztandarowego projektu kremlowskiego reżimu - czyli ferm trolli, które później swoją siłę demonstrowały m.in. przy okazji wyborów w USA, za co dziś chce Prigożyna ścigać Departament Stanu.
Drugi projekt to znana już na świecie tzw. Grupa Wagnera. Pierwszą poważną rolę odegrała przy pierwszej inwazji na Ukrainę w 2014 roku, wcielając się w rolę "zielonych ludzików".
Grupa Wagnera znów w Ukrainie
Składająca się głównie z byłych rosyjskich żołnierzy i szkoląca się na poligonach Specnazu prywatna armia Prigożyna, po walkach w Afryce i przede wszystkim na zlecenie Kremla w Syrii, do Europy wróciła przy okazji drugiej inwazji Moskwy.
Zobacz także
Pierwotnie, choć Prigożyn miał przebierać nogami, jego siły nie były uwzględniane w planach natarcia na Kijów. Pierwsze porażki skłoniły rosyjskie dowództwo wojskowe do przeproszenia się z jego ludźmi. To oni pomogli między innymi zdobyć miasto Popasna w maju ubiegłego roku, co rozochociło oligarchę.
Prigożyn buduje pozycje na froncie
Nie chcąc jednak narażać swoich najlepszych ludzi, Prigożyn szybko rozpoczął budowę więziennej armii wyłącznie pod kątem walk w Ukrainie - na co dostał cichą zgodę Kremla. Osobiście przylatywał helikopterem do zakładów karnych, wychodził na główny plac i obiecywał pieniądze oraz wolność za półroczny wyjazd do Ukrainy.
Oligarcha rekrutował tych, którzy tylko mogli złapać za broń. Na front trafiali mordercy, gwałciciele i złodzieje, których morale najlepiej oddaje, że potrafili nagrać wideo z egzekucji kompana, któremu za dezercję roztrzaskali młotem czaszkę.
Najbardziej wiarygodne dane mówią, że licznik rekrutów zatrzymał się na co najmniej 40 tys. i nagle stanął.
Prigożyn na początku lutego zaszokował, bo w swoich mediach społecznościowych przekazał, że kończy z więziennym zaciągiem. "Całkowicie zaprzestaliśmy rekrutacji więźniów do Grupy Wagnera. Ci, którzy teraz dla nas pracują, wypełniają wszystkie swoje obowiązki" - napisał na Telegramie.
Dlaczego tak się stało i co to oznacza dla samego Prigożyna i sytuacji na froncie? Wariantów jest kilka, a pierwszym jest zbyt duża siła oligarchy, która rozwścieczyła jego konkurentów.
Po pierwsze: Buta i zbyt silna pozycja
Po tym, jak Prigożyn pod koniec września po raz pierwszy oficjalnie przyznał się do szefowania Grupie Wagnera, jego rola i pozycja niemal eksplodowała. Mówiły o nim wszystkie zagraniczne media oraz analitycy.
Oligarcha do tego stopnia poczuł się pewnie, że nie tylko chwalił się sukcesami, ale rugał rosyjskie dowództwo za nieudolność i brak wsparcia dla swoich najemników oraz wprost wchodził w konflikty z ważnymi politykami i poganiał FSB.
W planach miał mieć nawet założenie nowego, "konserwatywnego ruchu".
Dopóki na froncie były jednak sukcesy, Prigożyn cieszył się glejtem nietykalności u samego Putina. Udało mu się wymusić na dyktatorze decyzję, by na czele rosyjskich wojsk na froncie stanął blisko z nim związany, określany przez generałów bandytą, Siergiej Surowikin.
Kłopot zaczął się wraz z klęską Grupy Wagnera w walkach o Bachmut na przełomie roku. Ukraiński wywiad wojskowy donosił, że członkowie armii Prigożyna byli wysyłani wprost pod ostrzał sił ukraińskich. Często bez hełmów czy kamizelek - co finalnie kończyło się tylko setkami zabitych, bez jakichkolwiek zdobyczy.
Zobacz także
Jakby tego było mało, Prigożyn szybko stracił też swojego sojusznika Surowikina, którego zastąpił główny dowódca wojsk - Walerij Gierasimow. To wtedy oligarcha zdecydował się wściekle uderzyć w szefa MON Siergieja Szojgu, oskarżając go o utrudnianie działań wagnerowcom oraz przypisywanie sobie ich sukcesów. - Znaczne szkody dla Grupy Wagnera mogą wyniknąć z naszej wewnętrznej walki, korupcji, biurokracji i urzędników, którzy chcą pozostać na swoich stanowiskach - mówił w połowie stycznia oligarcha.
Tak prowadzona narracja obudziła tylko wrogów. Szczególnie, że oligarcha już wcześniej nie miał najlepszych relacji z Szojgu.
Po drugie: Brutalność wagnerowców
Drugim powodem możliwego osłabienia roli grupy Wagnera i samego Prigożyna jest to, że od zawsze jego jednostki słynęły ze swojej brutalności. Gwałty, rabunki oraz bestialskie egzekucje na własnych żołnierzach nie są czymś wyjątkowym - w ostatnim przypadku wystarczyło odmówić walki, by w ciągu kilkunastu sekund stracić życie. Wzmagało to wśród potencjalnych rekrutów panikę oraz wzmacniało skalę dezercji, którą Kijów w pewnym momencie określał masową.
Jak wyjaśniała w rozmowie z niezależnym medium Możem Objasnit' Olga Romanowa z organizacji "Rosja za kratami", Kreml od kilku miesięcy pracował nad zmianami przy powołaniach więźniów, by przejąć cały proces. Dotychczasowe ustawodawstwo tego zabraniało, mimo że przez dziesięciolecia była to powszechna w Rosji praktyka, a bataliony więzienne w języku rosyjskim mają swoją nazwę ("sztrafbaty"). To premiowało nieoficjalne praktyki Prigożyna.
Tu także pojawia się sprawa wspomnianego Szojgu, który miał obiecać więźniom, że wraz ze zmianą prawa, powołanym mężczyznom za przewinienia nie będzie groziła... egzekucja oraz że na front nie trafią osoby poniżej 21 lat, co u Prigożyna także było normą.
Jak twierdzi Romanowa, jeszcze jesienią, widząc co się dzieje, oligarcha liczył na ucieczkę do przodu i miał zastraszać namawianych więźniów, przekonując ich, że jeśli nie zdecydują się na walkę w jego oddziałach, zmusi ich do tego MON, ale na dużo gorszych warunkach. Wśród gróźb miały być też dodatkowe wyroki.
Kreml do tego stopnia miał chcieć ograniczyć wpływ Prigożyna, że pojawiły się spekulacje o tym, że oligarcha miał wprost otrzymać zakaz rekrutowania w więzieniach.
Zobacz także
Po trzecie: Ograniczone zasoby
Analitycy, w kontekście nieoczekiwanej wolty Prigożyna, zwracają uwagę na jeszcze jedną kwestię - czyli liczbę więźniów w Rosji (według szacunków ich wszystkich ma być około 400 tys.). Tylko między wrześniem a październikiem ubiegłego roku, kiedy rekrutacja była najbardziej intensywna, ubyło 23 tys. osadzonych. Ich pula zmniejszyła się o kolejne 6 tys. w okresie listopad - styczeń.
Jeśli mowa o zasobach, wraca także kwestia finansowania zrekrutowanych więźniów. Część mediów twierdzi, że Prigożyn sam kupuje jedzenie i sprzęt potrzebny do walk, co przy tej skali strat, miało uszczuplić jego miliardowy majątek.
Niezależnie od przyczyn, amerykański Instytut Studiów nad Wojną w ubiegłym tygodniu zwracał uwagę, że ograniczenie rekrutacji ze strony Prigożyna może oznaczać, że "rosyjskie ministerstwo obrony zamierza odsunąć Grupę Wagnera na bok w przyszłych operacjach ofensywnych" - co jest szczególnie ciekawe wobec spodziewanej kolejnej pełnoskalowej inwazji Kremla.
Dawid Siedzik, dziennikarz Wirtualnej Polski