"Kulisy warszawskiego ratusza". Wojciechowicz o przekrętach wyborczych w PO. Mamy fragmenty książki
"W wyborach warszawskiej PO politycy pokazali swoje krętactwa. Manipulacje wokół tych wyborów przez lata ewoluowały. Taki styl rządzenia doprowadzi Platformę do katastrofy" - pisze w swojej książce były polityk PO Jacek Wojciechowicz. Mamy fragmenty, które publikujemy przedpremierowo.
Jacek Wojciechowicz - były wiceprezydent Warszawy i polityk PO - rozlicza się ze swoją dawną przełożoną Hanną Gronkiewicz-Waltz, która wyrzuciła go po 10 latach pracy w ratuszu. Uderza też w byłych kolegów z Platformy Obywatelskiej. Już wkrótce w - jak sam zapowiada - "sensacyjnej" książce, ujawni tajemnice urzędu, w którym spędził blisko dekadę.
Dziś Wojciechowicz jest prezesem Instytutu Rozwoju Warszawy i kandydatem na prezydenta stolicy. Książka "Kulisy warszawskiego ratusza" - napisana wraz ze znaną dziennikarką Magdaleną Rigamonti - siłą rzeczy staje się istotnym elementem jego kampanii wyborczej. Premiera w piątek, 27 lipca. Wirtualna Polska już dziś publikuje niektóre jej fragmenty.
Wojciechowicz o rządach Grzegorza Schetyny: "Doprowadzą do katastrofy". O wyborach w PO: "Krętactwo"
"Taki styl rządzenia w Warszawie doprowadzi prędzej czy później Platformę do katastrofy, a na pewno daje dużą szansę na zwycięstwo PiS-u w wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Taki sposób uprawiania polityki, jaki prezentuje Schetyna, liderzy warszawskiej PO, czyli Andrzej Halicki i Marcin Kierwiński, stosowali już dużo wcześniej. Moim zdaniem to oni są największymi utrwalaczami władzy PiS-u w Polsce.
W dodatku to cynicy, bo wiedzą, że prowadząc nawet tak pokrętną politykę, zostaną wybrani z tego powodu, iż warszawiacy w swojej większości po prostu nie cierpią PiS-u. Ale kiedyś się pomylą i oby jak najszybciej, bo okaże się, że mieszkańcy stolicy wkurzą się nie tylko na PiS, ale i na PO, znajdą alternatywę i nie zagłosują na mniejsze zło, jakim jest PO. Zresztą, w wyborach wewnętrznych warszawskiej Platformy politycy już pokazali swoje krętactwo i to nie raz. Manipulacje wokół tych wyborów przez lata ewoluowały. Najbardziej prostą formą było rozdawanie na wyborach ściąg z nazwiskami osób, których nie należy skreślać, czyli które miały zostać wybrane. Ale był to proceder skomplikowany, bo wymagał z jednej strony dużej pracy delegatów, którzy ślęczeli nad listami, a z drugiej ryzykowny, bo ściągi nie zawsze trafiały do właściwych osób"
O te słowa Wojciechowicza pytamy wspomnianego Marcina Kierwińskiego. Ten podważa wersję byłego wiceprezydenta: - Pan Jacek Wojciechowicz mija się z prawdą, odgrzewa stare kotlety i insynuacje, które nie mają żadnego potwierdzenia w faktach. Ale w tym wszystkim jest jedna rzecz bardzo ciekawa. Najważniejsza w życiu polityka jest wiarygodność. Jak wiarygodny może być człowiek, który przez lata był wiceprezydentem Warszawy, wiceszefem warszawskiej PO, wybieranym w tych wyborach, o których pisze, a który dopiero teraz, nagle w przed wyborami na prezydenta, o tym wszystkim mówi? - pyta retorycznie Kierwiński.
- Dlaczego Wojciechowicz tego wcześniej nie widział? Jest politykiem całkowicie niewiarygodnym. Przemawia przez niego chęć rewanżu, dlatego, że w atmosferze afery reprywatyzacyjnej odchodził z ratusza - dodaje polityk PO, podkreślając, że wybory wewnętrzne w Platformie zawsze były "transparentne i demokratyczne".
Wojciechowicz ma inne zdanie. W kolejnych fragmentach książki, które publikujemy poniżej, ostro atakuje obecnego lidera Platformy.
Wojciechowicz o zwolnieniu z ratusza przez Hannę Gronkiewicz-Waltz: "Żądanie Schetyny"
"Nie zrobiłaby tego, gdyby nie zażądał tego od niej Grzegorz Schetyna. Zaszantażował ją, że jeśli mnie nie zwolni, to nie będzie jej bronił. Ale straci fachowca. Cóż, czasami człowiek postawiony pod murem podejmuje błędne decyzje, nawet wbrew sobie. Moim zdaniem ogrom tego, co zrobiliśmy wspólnie, powinien zapewniać jej zwycięstwo w każdych wyborach w pierwszej turze z siedemdziesięciopięcioprocentowym poparciem (...)".
Kulisy odwołania Wojciechowicza: "Równie dobrze mógłbym podać się do dymisji za Smoleńsk"
"Jest późny wieczór. Koniec sierpnia 2016 roku. Koło godziny dwudziestej trzeciej. Wróciłem właśnie z pracy, z Ratusza. Telefon od szefowej, od Hanny Gronkiewicz-Waltz. Słyszę, jak mówi, że jest z chłopakami i rozmawiają o sytuacji, o reprywatyzacji, o aferze, i jest taka propozycja, żebym podał się do dymisji. Ja, że to chyba jakieś żarty, jaja po prostu. Ja? A z jakiej okazji? Ona, że ta sprawa reprywatyzacji źle wygląda i że Jarek Jóźwiak już się zgodził. I że chłopaki – Grzegorz Schetyna i Sławek Neumann – uważają, że tak będzie lepiej.
W sekundę uświadomiłem sobie, że chcą mnie po prostu załatwić. Czyli podaję się do dymisji i w ten sposób przyznaję się, że miałem coś wspólnego z reprywatyzacją. Hanka daje słuchawkę Neumannowi, on opowiada, że tak trzeba, że dla dobra partii, że musimy ratować Hankę… A ja już wiem, o co im naprawdę chodzi. Mówię, żeby wybili sobie z głowy dymisję, że mogą mnie odwoływać i pięć razy, ale ja się do dymisji z takich powodów nie podam. I nie wezmę na siebie winy za reprywatyzację, zwłaszcza że nigdy się nią nie zajmowałem. Rozmowa skończyła się moim krótkim spier…
Po czterdziestu pięciu minutach HGW dzwoni ponownie i mówi, żebym był przygotowany, że o siódmej rano na briefingu przed siedzibą "Gazety Wyborczej" ogłosi, że ja i Jóźwiak podaliśmy się do dymisji. Tłumaczę jej, że od lat przy jej obojętności, a nawet przyzwoleniu kopią pode mną w Ratuszu dołki, a teraz ona próbuje mi odebrać ostatnią rzecz, jaka mi pozostała, czyli moją uczciwość. Rozłączamy się.
O pierwszej w nocy znowu telefon. Znów Hanka. Mówi, że rozmawiała z mężem i z kilkoma innymi osobami i że podjęła decyzję, że nas nie zwolni, bo to byłoby nieuczciwe (...)"
"[Hanna Gronkiewicz-Waltz] zapytała wprost: "Co robimy?". Widziałem, że te partyjne naciski coraz bardziej ją stresują. Do tego stopnia, że zaczęła się zastanawiać, czy nie odciąć się od Platformy i nie zostać prezydentem niezależnym. Koniec końców stanęło na tym, że do Schetyny, do Czytelnika (w budynku Czytelnika na Wiejskiej są biura PO), pojedziemy we trójkę. Byliśmy punktualnie. I czekaliśmy na przewodniczącego ze czterdzieści minut. Swoją drogą to co najmniej niekulturalne, żeby tyle czasu kazać czekać na siebie prezydentowi największego miasta w Polsce. Teraz myślę, że Grzegorz mógł to zrobić celowo, że to była taktyka, by dodatkowo Hankę upokorzyć i zmiękczyć. Przyszedł z Neumannem. Rozmawialiśmy godzinę. I znowu słyszę, jak Schetyna mówi, że to byłby naprawdę bardzo dobry pomysł, byśmy się podali do dymisji, że to oczyściłoby sytuację, spowodowało, że zeszłoby powietrze. Boże, przecież równie dobrze mógłbym się podać do dymisji z powodu katastrofy smoleńskiej, bo ani z jedną, ani z drugą sprawą nie miałem nic wspólnego. Nie wierzyłem, że biorę w tym wszystkich udział. Na koniec przy wyjściu Schetyna ze swoim charakterystycznym uśmiechem stwierdził, że będziemy jeszcze nad tym pracować. Nad tym, czyli nade mną, nad moim odwołaniem (...)".
"Teraz doskonale widać, że ci ludzie z Grzegorzem na czele nie byli w stanie wznieść się ponad sprawy partyjne, zrozumieć, że skoro miasto dobrze pracuje, to Platforma ma dobre notowania. Nie byli w stanie przyznać, że Warszawa tak działa w dużej mierze również dzięki mojej pracy. Dla nich ważne było tylko to, by na stanowiskach decyzyjnych w mieście mieć swoich ludzi, do których jak się zadzwoni, pstryknie palcem, to będzie tak, jak się chce"
Wojciechowicz o "natrętach" w ratuszu. "Siekiera i bombonierka"
"Zdarzały się bardzo różne sytuacje. Raz przychodzi nagle facet z siekierą, innym razem jakaś pani z bombonierką wyjedzoną do połowy. Pewnego dnia stoję pomiędzy sekretariatem a gabinetem, otwierają się drzwi, wchodzi elegancko ubrany mężczyzna i mówi: „Dzień dobry, nazywam się… (przez litość pominę jego nazwisko), jestem wiceministrem zdrowia, reprezentuję rząd najjaśniejszej Rzeczpospolitej i nikt się mną nie zajmuje”. Przebiegłem myślą w pamięci, czy umawiałem się z jakimś ministrem, ale wyszło mi, że nie.
Oczywiście, zdarzały się sytuacje, że o czymś zapominałem i potem okazywało się, że w jednym czasie miałem umówione trzy spotkania, albo mylił się sekretariat i wysyłał mnie do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów na uroczystość przywitania premiera jakiegoś kraju, która w praktyce okazywała się być dnia następnego. Ale w tym przypadku wszystko było w porządku – na pewno nie byłem z nim umówiony. Pan wiceminister jednak twardo demonstrował swoje niezadowolenie, mówiąc, że jest już trzy po jedenastej, a spotkanie miało być o jedenastej… Szczęśliwie stałem akurat pod zegarem, który wisiał w sekretariacie nad drzwiami wejściowymi. Wtedy powiedziałem: „Panie ministrze, ze mną się pan nie umawiał, a tak swoją drogą, jest dopiero za trzy jedenasta”. A on na to: „Na moim jest już trzy po”. No to ja: „Szanowny panie ministrze, to musi pan sobie kupić lepszy zegarek”. Potem okazało się, że miał spotkanie z wiceprezydentem Jakubiakiem. Ale skargę napisał na mnie, na Jakubiaka zresztą też. Takie sytuacje to jednak epizody. Większość interesantów przychodziła w ważnych sprawach. A moje biurko było obłożone papierami. (...)"
Wojciechowicz o Inwestycjach: "9, a nie żadne 17 miliardów"
"Różni politycy po prostu plotą bzdury. Warszawa uzyskała około dziewięciu miliardów złotych z Unii i wszystko jest udokumentowane.
Dziennikarka: Na co poszły te pieniądze? Na inwestycje?
Głównie. Przede wszystkim na budowę metra, zakup taboru metra, na nowe autobusy, tramwaje, budowę i przebudowę ulic, Centrum Nauki Kopernik, Muzeum Polin, oczyszczalnię Czajka, remonty szpitali. Kiedy słyszę, że Warszawa w ostatnich latach tak się zmieniła, to jestem naprawdę dumny, bo wiem, że to zasługa tych ogromnych pieniędzy, dobrego nimi gospodarowania i wysiłku wielu ludzi. Grzegorz Schetyna powiedział w telewizji, że Warszawa zrobiła ogromny skok cywilizacyjny. Niestety, nie dodał, kto za tym skokiem stoi. Bo musiałby wymienić również moje nazwisko, nazwisko człowieka, którego chciał zniszczyć, poświęcić. A na konferencji prasowej 8 września 2016 roku prezydent Gronkiewicz-Waltz wyraźnie zaznaczyła, że moje odwołanie nie ma nic wspólnego z reprywatyzacją, tylko z małą liczbą inwestycji. Nie przeszkadzało jej to trzy tygodnie później na konferencji w Centrum Nauki Kopernik powiedzieć, że od dziesięciu lat mamy w Warszawie boom inwestycyjny… Albo mamy boom, albo inwestycji jest za mało. Trzeba się na coś zdecydować. (...)