Kierownik Biedronki, obsługa kebabu, szef marketu. Cisi bohaterowie szturmu w Kuźnicy
W najgorętszym momencie zamieszek na granicy w Kuźnicy sieć Biedronka rozważała zamknięcie sklepu położonego kilkaset metrów od centrum wydarzeń. Jak nieoficjalnie dowiaduje się WP, przeważyła opinia kierownika, że jednak jest bezpiecznie. Uznano też, że sklep powinien działać, bo to tam żywią się mieszkańcy oraz wysłani na granicę żołnierze i policjanci.
17.11.2021 | aktual.: 17.11.2021 14:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Najświeższe doniesienia z granicy - śledź relację WP na żywo.
- Kiedy zobaczyłem policyjne polewaczki z podłączonymi wężami, kordon naszych mundurowych, to już było wiadomo, że nawet najbardziej zdesperowani migranci nie dadzą rady przejść. Nie poddaję się tym wojennym nastrojom, które pojawiły się w mediach. Normalnie pracowałem i nadal pracuję - mówi WP pracownik terminalu na przejściu granicznym w Kuźnicy. Biuro, w którym pracuje, znajduje się 100 metrów od granicy.
Opowiada, że w poniedziałek wieczorem i we wtorek rano, gdy liczna grupa migrantów stała przed barierami przejścia granicznego, finał zdarzeń był już przesądzony.
- Widzieliśmy, że część zgromadzonych osób zachowywała się spokojnie. A ci najbardziej zdesperowani nie mieli szans na siłowe wejście. Nie było polecenia służb, że osoby pracujące na przejściu mają się ewakuować. Za linią kordonu służb toczyło się w miarę normalne życie - komentuje rozmówca WP.
Jak dowiaduje się WP, jedna z firm na terminalu zdecydowała się na zamknięcie biura. We wtorek w najgorętszym momencie zamieszek przy granicy opustoszał pobliski supermarket Biedronka. Położony jest około 500 metrów od przejścia.
Sieć nie zdecydowała się na zamknięcie sklepu, chociaż było to rozważane. - Byliśmy w stałym kontakcie z kierownikiem. Nie było potrzeby, aby zamykać sklep. Ponadto pełni on ważną funkcję. Tam robią zakupy mieszkańcy i wielu funkcjonariuszy służb mundurowych pracujących na granicy - usłyszeliśmy w biurze prasowym sieci Biedronka
Normalnie działał też bar serwujący kebaby, w którym stołują się żołnierze i policjanci. - Roboty było tyle, że nawet nie wiedziałam, co się działo na samej granicy. Obejrzałam to w telewizji - mówi nam pracownica punktu.
Białoruski przedsiębiorca pracuje w Kuźnicy
- Po zamknięciu granicy spadły u nas obroty, ale klienci z Białorusi nadal przyjeżdżają po zamówiony towar. Tyle że muszą nadkładając drogi, jadąc naokoło przez inne przejścia graniczne - relacjonuje Petr Lisek, białoruski przedsiębiorca, który Kuźnicy prowadzi internetowy sklep wielobranżowy "Next Group".
Pytany, czy ktokolwiek miał do niego pretensje, jako do Białorusina pracującego w Kuźnicy zaprzecza. - Nic takiego nie było. Ja się do polityki nie mieszam. Staram się pracować normalnie - dodaje.
Ze spokojem w głosie wypowiada się szef warsztatu samochodowego spod Kuźnicy. Mieszka i pracuje nieopodal obozowiska migrantów. Graniczny płot widzi z okien własnego biznesu.
- Kryzys polega na tym, że nasze dzieci nie chodzą do szkoły. Owszem widuję grupy osób, które zrezygnowane chodzą wzdłuż płotu w tę i z powrotem. Nic się jednak nie dzieje. Co kilkaset metrów jest punkt obserwacyjny wojska - relacjonuje.
Wiceminister MSWiA: Łukaszenka przegrał bitwę
W środę Straż Graniczna poinformowała, iż cudzoziemcy z obozowiska w pobliżu przejścia granicznego spakowali się i opuszczają to miejsce. "Przemieszczają się pod nadzorem białoruskich służb w nieznane miejsce" - podano. Opustoszało także samo przejście graniczne w Kuźnicy.
- Wygląda na to, że Łukaszenka przegrał tę bitwę graniczną - komentował wiceminister MSWiA Maciej Wąsik. Powoływał się na informacje od polskich służb, które mówiły o podstawieniu autobusów, do których wsiadają migranci.
Przypomnijmy, że w rejonie Kuźnicy według szacunków polskich służb mogło przebywać od 2 do 4 tys. migrantów. Informowaliśmy o ostatnich próbach przejścia granicy w gminach Czeremcha i Dubicze Cerkiewne, czyli 130 km na południe od Kuźnicy. Zauważono tam grupy obcokrajowców liczące około 50 i 100 osób. Podczas nocnej interwencji koło wsi Połowce (gmina Czeremcha) białoruskie służby użyły do oślepiania polskich służb lasera.