PublicystykaJarosław Kociszewski: Donald Trump i upragniony sukces PiS-u

Jarosław Kociszewski: Donald Trump i upragniony sukces PiS‑u

Prezydent USA Donald Trump był i przemawiał w Warszawie. Wszyscy mogą teraz odtrąbić sukces. Trump potwierdził też zaangażowanie w bezpieczeństwo sojuszników z NATO. Pytaniem jest, czy i co rząd zrobi teraz z sukcesem i rzadką chwilą dobrego PR-u.

Jarosław Kociszewski: Donald Trump i upragniony sukces PiS-u
Źródło zdjęć: © East News
Jarosław Kociszewski

06.07.2017 | aktual.: 06.07.2017 15:45

Wizyta najpotężniejszego człowieka na świecie jest ważna i za doprowadzenie do niej należą się rządowi brawa. Stąd zresztą długa lista dumnych ojców sukcesu. Sam fakt wizyty to jedynie początek. Potencjał, który można wykorzystać na różne sposoby. Donald Trump ma powody do zadowolenia. Rząd PiS także.

Prezydent USA ma przed sobą trudną misję naprawienia szkód, które dotychczas poczynił w relacjach transatlantyckich. Dlatego niezwykle ważne było potwierdzenie przez Trumpa zobowiązania USA do przestrzegania art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, czyli obowiązku obrony sojuszników z NATO.

Bałwochwalcze uwielbienie

Zanim Trump zmierzy się z pytaniami o globalnie istotny pakt klimatyczny w Hamburgu, przez chwilę mógł cieszyć się niemal bałwochwalczym uwielbieniem nad Wisłą. Kosztów nie poniósł przy tym żadnych.

Podpisany został list intencyjny w sprawie sprzedaży systemu obrony powietrznej, czyli osławionych Patriotów. Cieszy, że polskie MON nie wyrzuciło na śmietnik pomysłu zainicjowanego przez poprzedników. Do zawarcia transakcji jednak jeszcze droga daleka. To jeszcze nie kontrakt i czekają nas długie negocjacje. Dostawa F-16 pokazała, że USA prezentów nie robią, a wynegocjowanie i późniejsze zrealizowanie offsetu też proste nie będzie.

Podobnie z dostawami gazu skroplonego. Miło będzie, jeżeli rzeczywiście polskie i amerykańskie firmy się w tej sprawie porozumieją, choć tu też droga daleka. Nie bardzo wierzę w te 15 minut, o których mówił Trump. To znowu będą długie negocjacje z partnerami, którzy za darmo nic nie oddadzą, a Rosjanie też rzucą kilka kłód pod nogi, bo taka transakcja nie jest w ich interesie. Jak na razie jednak kupujemy gaz od Kataru, czyli kraju przeciwko któremu zawiązała się koalicja sojuszników Trumpa, co tylko pokazuje jak zawiła jest gra gazowa.

Na razie szklane paciorki

Jeżeli jednak za kilka lat Patrioty i gaz z USA trafią do Polski, będą to dobre wiadomości, choć na razie są to jedynie szklane paciorki, za które bardzo niepopularny prezydent USA kupił sobie sukces przed konfrontacją z Putinem, Merkel czy demonstrantami, których spodziewa się Hamburg. W sympatyzującym towarzystwie mógł też ponarzekać na media.

W Warszawie Donald Trump został przyjęty w sposób, za który nie obraziłby się nawet Leonid Breżniew, dawny przywódca ZSRR. Radość i entuzjazm publiczności nie mogły być mniejsze, niż podczas wizyt poprzednich gospodarzy Białego Domu. Zadbał o to aktyw partyjny i relacje mediów publicznych prowadzone z wyrafinowaniem i subtelnością, do których zdążyły już przyzwyczaić swoich odbiorców.

Entuzjazm poniósł co prawda wiwatujące tłumy, które nie powstrzymały się od złorzeczeń pod adresem opozycji czy Lecha Wałęsy, ale w ostatecznym rozliczeniu nie ma to znaczenia. W końcu żyjemy w kraju, w którym argumenty są nieistotne, a przeciwników politycznych czy choćby ludzi o innych poglądach, odsądza się od czci i wiary. Wizyta spełniła więc oczekiwania PiS-u, bo wyznawców utwierdziła w przekonaniu objawionej słuszności. Chwilami odnieść można było nawet wrażenie, że Trump urasta do roli większego wzorca moralnego i wyznacznika wartości, niż Jezuita zasiadający w Watykanie, który pozwala sobie na głoszenie niepopularnych poglądów o uchodźcach czy ochronie środowiska.

Był i zgrzyt

Zgrzytem niewątpliwie był tutaj Lech Wałęsa, w którym Amerykanie widzą bohatera, a Trump uważał kiedyś za zaszczyt możliwość fotografowania się z dawnym przywódcą Solidarności. Amerykanie mimo starań polskiego rządu nie chcą zrozumieć, że to komunistyczny agent, który udawał jedynie obalanie systemu. Wiadomo jednak, jacy oni są…

Sednem wizyty jest jednak upragniony sukces PiS-u na arenie międzynarodowej. Trump był miły i wygłosił "bardzo propolskie" przemówienie – jak określił to minister Szczerski. A mógł przyjechać do Warszawy i wygłosić "antypolskie"? Dlatego też tak pięknie i wzruszająco rozwodził się nad naszą historią. To również niewiele go kosztowało, a niejednego nad Wisłą miło połechtało.

Przyznać oczywiście trzeba, że wizyta Trumpa to nie żadne "moralne zwycięstwo" w stylu 1:27, tylko realny, dobry PR wygłoszony przez najpotężniejszego człowieka na świecie. Kłopot w tym, że nie aspirujemy do roli kolejnego stanu USA, a najważniejszym naszym partnerem politycznym i gospodarczym nadal będzie Unia Europejska. To Bruksela, a nie Waszyngton pompuje miliardy euro.

Co z tym zrobimy?

Jeszcze przed wizytą amerykańscy i europejscy komentatorzy zauważali, że Trump przypisał nam mało chlubną rolę "pożytecznego idioty", którego łatwo będzie kupić, żeby następnie wykorzystać dla dalszego osłabienia Unii Europejskiej. Odtworzenia podziału na Europę Wschodnią i Zachodnią, co byłoby tez marzeniem Władimira Putina.

To że rząd wykorzysta sukces na potrzeby wewnętrznej polityki czy wojenki, nie dziwi. To zupełnie normalne i zrozumiałe. Rzeczywistą stratą będzie, jeżeli wizyta Trumpa przyczyni się do odtworzenia podziału, który jeszcze trzy lata temu wydawał się należeć do przeszłości. Niestety taki scenariusz wydaje się najbardziej prawdopodobny. Jest po prostu najprostszy do zrealizowania. Nie wymaga on wcale złej woli. Wystarczy zaniechanie, a więc utrzymanie obecnego kursu polityki systematycznie oddalającego Warszawę od Brukseli. Warto przy tym pamiętać, że najlepsze nawet relacje z Waszyngtonem nie zastąpią stosunków z Berlinem czy Paryżem.

Jarosław Kociszewski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)