Jak tak dalej pójdzie, to w wyborach europejskich zagłosuje tylko beton [OPINIA]
Wybory lokalne w tym roku przyniosły rozczarowująco niską frekwencję. I wiele wskazuje, że w wyborach europejskich może być ona jeszcze niższa. Analityk Daniel Pers, autor najbardziej dokładnej prognozy przed wyborami w 2023 roku, przewiduje, że w wyborach do PE kluczowe będzie to, "kto bardziej rozpali swój beton". Obie partie w Polsce grają właśnie na to - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
26.05.2024 | aktual.: 16.11.2024 20:07
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W wyborach lokalnych w 2018 roku padł rekord frekwencji. Pierwszy z kilku - w każdych kolejnych wyborach frekwencja rosła. Kulminację tego trendu przyniosły wybory z 15 października 2023 roku. Analitycy zastanawiali się wtedy, czy lata 2018-23 były okresem nadzwyczajnej mobilizacji za i przeciw rządom PiS, czy też polska demokracja przełamała wreszcie dręczącą ją od 1989 roku obywatelską apatię, a Polki i Polacy w końcu zaangażowali się na poważnie w polityczne życie swojej wspólnoty.
Wybory lokalne w tym roku przyniosły jednak rozczarowująco niską - choć względnie wysoką jak na ten typ wyborów w Polsce - frekwencję. I wiele wskazuje, że w wyborach europejskich może być ona jeszcze niższa. Tym bardziej, że dwie największe partie zachowują się w kampanii tak, jakby zależało im na maksymalnej mobilizacji własnych najtwardszych elektoratów i odstraszeniu od udziału w wyborach wszystkich pozostałych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ty jesteś ruskim agentem! Nie, bo ty!
W tej chwili kampania sprowadza się głównie do przerzucania się oskarżeniami na temat tego, kto jest rosyjskim agentem. W czwartek, 16 maja, Platforma Obywatelska wypuściła spot w poetyce, jakiej nie powstydziłby się Jacek Kurski: zaczyna się od piramidy czaszek, mającej zapewne odsyłać do Katynia i innych rosyjskich zbrodni, potem flaga z dwugłowym imperialnym orłem, Putin, Łukaszenka, politycy PiS kołyszący się na urodzinach Radia Maryjna w rytm religijnej pieśni, afera taśmowa sprokurowana przez "importera ruskiego węgla", Ziobro śmiejący się na mównicy sejmowej niczym złoczyńca z parodii filmu o Jamesie Bondzie i Błaszczak z Macierewiczem "rozbrajający Polską armię". Słyszymy dramatyczną muzykę i głos lektora, mówiący: "największym sukcesem Rosji w Polsce jest PiS".
W odpowiedzi na to PiS wypuścił swój spot: "kto tak naprawdę był sojusznikiem Rosji?". Nietrudno zgadnąć, jak partia odpowiedziała na to pytanie. Zobaczyliśmy Tuska podającego rękę Putinowi, przekonującego, że nie ma żadnych "ideologicznych przesłanek", by zamykać się na rosyjskie inwestycje w Lotos, Sikorskiego z Ławrowem, i Łukaszenkę chwalącego nowy polski rząd.
PiS próbował już zrobić z Tuska "polityka rosyjskiego" jeszcze przed wyborami w 2023 roku. Miała temu służyć komisja ds. wpływów rosyjskich oraz emitowany w TVP serial propagandowy "Reset". Ktoś naiwny mógłby spytać propagandystów PiS, jak Tusk mógł być "człowiekiem Putina", skoro według przekazu tej samej partii był "politykiem niemieckim". Jarosław Kaczyński na tak naiwne pytanie odpowiedziałby jednak z pewnością, że przecież zanim nie wziął całości władzy w Polsce w 2015 roku, byliśmy "kondominium rosyjsko-niemieckim" i w tej "kondominalnej" rzeczywistości Tusk jak najbardziej mógł służyć obu panom, Berlinowi i Moskwie.
Podkręcająca polaryzację kampania
Konta Morawieckiego i Tuska na portalu X pełne są wzajemnych oskarżeń o prorosyjskość. Choć ani w kraju, ani poza jego granicami nie brakuje poważnych tematów, wobec których były i obecny premier powinni zabrać głos.
Ta podkręcająca polaryzację kampania ma miejsce w momencie, gdy w sąsiedniej Słowacji, gdzie polityczny konflikt przybrał jeszcze większą intensywność niż u nas, ofiarą zagrażającego życiu zamachu padł tamtejszy premier Robert Fico. Swoją drogą - osoba ponosząca być może największą indywidualną odpowiedzialność za to, że słowacka polityka stała się tak toksyczna.
Dla wyborcy, który nie jest już przekonany, że tamci to sługusi Rosji, takie wzajemne przerzucanie się oskarżeniami będzie powodować niezrozumienie i wywoływać zniechęcenie do polityki, polegającej na ostrzeliwaniu się przez dwa nienawidzące się obozy z najcięższych retorycznych dział.
Przekazy dla twardych elektoratów
Wzajemne oskarżenia o prorosyjskość uruchomiła ucieczka sędziego Szmydta na Białoruś. Ale jeszcze zanim zdominowały one kampanię europejską, przekaz dwóch głównych partii już skrojony został pod potrzeby ich twardych elektoratów.
PiS startuje w tym roku z chyba najbardziej antyeuropejskim przekazem w całej historii partii. Jej program na eurowybory można sprowadzić do czterech "nie": nie dla paktu migracyjnego, Zielonego Ładu, euro w Polsce, zmiany traktatów europejskich.
PiS nie jest zupełnie bez racji, gdy wskazuje na koszty Zielonego Ładu do niektórych grup społecznych, np. rolników czy pracowników sektora energetycznego, albo na ryzyka związane z przyjęciem euro. Jednocześnie ta krytyka jest częścią silnie antyeuropejskiej narracji, z której łatwo wyciągnąć ostateczny wniosek, że najlepszym rozwiązaniem dla Polski byłby polexit. Który zresztą wprost sugerują niektórzy sojusznicy PiS z Suwerennej Polski. Co sprawia, że przekaz PiS w tych wyborach może być trudny zaakceptowania dla elektoratu, który już nie jest silnie przekonany do antyeuropejskiej narracji.
KO z kolei idzie z przekazem: te wybory to wybór cywilizacyjny. Albo głosujecie na partie "koalicji demokratycznej" i pewne zakorzenienie Polski w Europie, albo na PiS, który razem z sojusznikami Putina w Europie – takimi jak Marine Le Pen - podmywa fundamenty europejskiego projektu, a zjednoczona Europa to nasza jedyna polisa przed wciągnięciem w "ruski mir".
Co do zasady PO i najsilniej powtarzający ten przekaz premier Tusk mają rację. Tak, tylko zakorzenienie Polski w militarnych, gospodarczych i politycznych strukturach Zachodu chroni nas przed największym przekleństwem polskiej historii od ponad 300 lat: wpadnięciem w rosyjską sferę wpływów. PiS, współpracując z antyeuropejskimi siłami - Orbanem, Le Pen przyjmowaną w Warszawie tuż przed wojną w Ukrainie, jakby była prezydentką Francji, z włoskimi prawicowymi populistami - działa przeciw polskiej racji stanu. Ale narracja "albo PiS i Rosja", "albo my i Europa" będzie przekonująca i mobilizująca głównie dla już najbardziej wciągniętego w polityczny konflikt w Polsce elektoratu.
Bez mocnej europejskiej narracji
Przy tym narracja Platformy w tych europejskich wyborach - zapewne po to, by wytrącić PiS z ręki broń w kampanii - przyjmuje dużą część krytyki obecnej polityki Unii. Tusk wielokrotnie podkreślał w ostatnich miesiącach swój sceptycyzm wobec zmiany traktatów europejskich przegłosowanej przez Parlament Europejski i krytykował "naiwny euroentuzjazm" stojący za tym projektem. Jego rząd sprzeciwia się też paktowi migracyjnemu i wyraża liczne wątpliwości wobec Zielonego Ładu. Kwestia euro została odłożona na odległą przyszłość. Platforma z partii niegdyś w zasadzie euroentuzjastycznej coraz bardziej zmienia się w eurorealistyczną.
Jest to zrozumiałe, bo naiwny euroentuzjazm nie jest dziś w stanie wygrywać w Polsce wyborów i nie jest on odpowiedzią na wyzwania stojące przed europejską Wspólnotą. Minister Radosław Sikorski w swoim sejmowym exposé próbował zarysować wizję nowej jednocześnie asertywnej i nie prowadzącej do marginalizacji Polski w Europie naszej polityki w Unii. Jednak ta wizja nowej asertywnej polityki europejskiej jak na razie słabo wybrzmiewa w kampanii PO.
PiS z kolei mówi tylko o tym, czego w Unii nie chce, ale zupełnie nie ma wizji rozwoju i reformy Unii, pozwalającej jej odpowiadać na współczesna wyzwania.
Żadnego pomysłu na Europę przyszłości i Polskę w takiej Europie nie przedstawiła w tej kampanii Trzecia Droga. Są w niej polityczki takie jak Róża Thun, które mają mocną, wyrazistą listę pogłębienia integracji europejskiej. Jednocześnie Szymon Hołownia wyraźnie daje do zrozumienia, że wizja Thun nie jest wizją Polski 2050, o całej Trzeciej Drodze nie wspominając.
W efekcie otrzymujemy kampanię europejską, w której w zasadzie żadna partia nie przedstawiła wyrazistego, pozytywnego pomysłu na przyszłość Polski w Europie. Wyjątkiem jest Lewica, jedyna w tych wyborach jednoznacznie euroentuzjastyczna siła, wprost opowiadająca się za pogłębieniem integracji europejskiej. Lewica próbuje przedstawić w tej kampanii propozycje nowych polityk europejskich, np. europejskiego funduszu mieszkaniowego. Jednocześnie zupełnie nie potrafi przebić się z tą narracją, tak by zmienić logikę kampanii, walczy z nią o wyciśnięcie maksimum ze swojego niewielkiego, żelaznego elektoratu i zrobienie wyniku, który będzie nie tak bolesną porażką, jak wynik tej formacji w wyborach do sejmików.
Kto wyciśnie więcej z betonu
Analityk Daniel Pers, autor najbardziej dokładnej prognozy przed wyborami w 2023 roku, przewiduje, że w tych wyborach kluczowe będzie to, "kto bardziej rozpali swój beton". Obie partie grają właśnie na to.
Nie powinniśmy się więc zdziwić, jeśli poza betonem mało kto pójdzie do wyborów. Bo wyborca niezaangażowany w polaryzację nie bardzo usłyszał, dlaczego jego głos w wyborach europejskich jest istotny w kontekście jego interesów, jak przekładał się będzie na jego codzienne życie. Czemu miałby się przejmować tym, czy dwóch posłów więcej wprowadzi do PE PiS, czy KO. Bo w opinii wielu wyborców o to realnie toczy się walka, a nie o "uratowanie polskiej suwerenności przed Brukselą", jak straszy PiS, czy o przyszłość Polski w Unii, jak straszy KO.
W konkurencji "rozpalania betonu" przewagę ma niestety PiS. To ta partia ma więcej żelaznego, zdeterminowanego elektoratu. Choć planom Kaczyńskiego może z prawej strony zagrozić Konfederacja i jej przekaz, że PiS sam zgodził się na Zielony Ład, a teraz próbuje zrobić ludzi idiotów, protestując przeciw własnej polityce. Wyborcy mają jednak krótką pamięć i 9 czerwca prezes Kaczyński może ogłosić "kolejne zwycięstwo". Choć PiS straci kilka mandatów i przegra z siłami koalicji rządowej, to zajęcie symbolicznie istotnego pierwszego miejsca da Kaczyńskiemu przestrzeń, by na spokojnie przygotować się do wyborów prezydenckich.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek