Norbert Kaczmarczyk© GRZEGORZ KRZYZEWSKI / FotoNews / Forum | RM, GRZEGORZ KRZYZEWSKI / FotoNews / Forum

Jak minister z bratem ponad 140 hektarów upolowali

O wiceministrze rolnictwa Norbercie Kaczmarczyku Polska usłyszała, gdy podczas hucznego wesela dostał w prezencie ślubnym od brata ciągnik za 1,5 mln zł, a potem tłumaczył, że to jednak nie prezent. Wirtualna Polska ustaliła, że polityk pomógł bratu w poddzierżawieniu 141 hektarów państwowej ziemi. Dzięki patentowi z poddzierżawą, Kaczmarczyk ominął wprowadzone przez PiS prawo, zgodnie z którym grunty powinni dzierżawić lokalni rolnicy. Za użytkowanie ziemi płaci pięć razy mniej niż gospodarze, którzy startowali w państwowym przetargu.

Przypominamy ten tekst, ponieważ dzisiaj premier Donald Tusk spotyka się z mediami, by rozmawiać o ich niedawnym proteście ws. zmian w prawie autorskim i relacji na linii big techy-wydawcy. Jak ważny jest to temat, tłumaczymy tutaj. To wolne i niezależne media rozliczają polityków, patrzą im na ręce i ujawniają afery na szczytach władzy.

Oto przykłady ważnych publikacji, które w ostatnich latach opublikowaliśmy w Wirtualnej Polsce:

***

13 września Norbert Kaczmarczyk został zdymisjonowany.

***

"Ziemia tylko dla rolników", "trzeba chronić ziemię przed spekulantami!", "musimy powstrzymać niekorzystne zmiany w strukturze gospodarstw" - pod tymi i podobnymi hasłami już na samym początku swoich rządów PiS zabrał się do zmian ustawy regulującej obrót ziemią. Zmiany weszły w życie wiosną 2016 r. Wśród nich zakaz sprzedaży, ale i dzierżawy ziemi z państwowych zasobów ludziom, którzy nie są rolnikami wystarczająco długo i nie mieszkają w gminie, gdzie położona jest nieruchomość przeznaczona pod dzierżawę.

Norbert Kaczmarczyk był wtedy młodym posłem Kukiz’15. Na listach Zjednoczonej Prawicy miał się znaleźć dopiero za parę lat, ale pomysły PiS podobały mu się już wtedy. 18 listopada 2015 r. z mównicy sejmowej perorował o "pseudorolnikach mających układy w agencjach rolnych, którzy załatwiali sobie wielkie latyfundia ziemskie dzięki swoim kontaktom". "Ci ludzie niszczą polskie rolnictwo" - mówił wtedy Kaczmarczyk.

Jak ustaliła Wirtualna Polska, dwa lata temu Norbert Kaczmarczyk pomógł bratu wydzierżawić 141 hektarów ziemi w Małopolsce. Zrobili to z ominięciem przepisów, którymi PiS chciał zabezpieczyć polską ziemię i polskich rolników przed spekulantami i właścicielami latyfundiów. A cena, za którą brat wiceministra dostał w użytkowanie te grunty, odbiega znacząco od kwot, które muszą płacić rolnicy dzierżawiący od państwa sąsiednie działki.

Traktor jest, a jakby go nie było

O Norbercie Kaczmarczyku, wiceministrze rolnictwa z Solidarnej Polski, zrobiło się głośno w sierpniu br. Okazało się, że na wesele nieznanego wcześniej szerzej polityka przybyło pół tysiąca ludzi, na czele z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą.

Oprócz przepychu i występów gwiazd disco polo, zainteresowanie opinii publicznej wzbudził wart ok. 1,5 miliona złotych ciągnik, który w prezencie ślubnym od brata miał dostać Norbert Kaczmarczyk.

Gdy media zaczęły dopytywać, skąd poseł, przyznający się w oświadczeniu majątkowym do gospodarowania na 16 hektarach, ma maszynę, która może obrobić wielokrotnie większe pola, wiceminister najpierw zniknął, a następnie wydał oświadczenie, z którego wynika, że prezent właściwie nie był prezentem, a jedynie został mu użyczony przez brata z okazji wesela.

Przy okazji wiceminister poinformował, że działalność rolniczą prowadzi z bratem w ramach jednego gospodarstwa.

W "Kurierze Tarnowskim" Konrad Kaczmarczyk chwalił się, że uprawia w sumie tysiąc hektarów.

Tajemniczy telefon od brata wiceministra

Gdy rolnicy spod Miechowa w Małopolsce zobaczyli w mediach relacje z wesela wiceministra i ciągnik jego brata, szybko przypomnieli sobie, że rodzina Kaczmarczyków od jakiegoś czasu uprawia ziemię w ich okolicy. I pojawiła się tam w mocno kontrowersyjnych okolicznościach.

We wsi Kępie na granicy województw małopolskiego, śląskiego i świętokrzyskiego mieszka ok. 630 osób. Pan Robert (imię zmienione) zaczął tu gospodarzyć jeszcze w latach 90., na dzierżawionych od państwa 157 hektarach po dawnym PGR-ze. Na co dzień mieszkał na Zamojszczyźnie, do Małopolski przyjeżdżał w miarę potrzeb, pomieszkiwał wtedy w budynkach wchodzących w skład dzierżawionego gospodarstwa.

W czasach, gdy brał grunty w dzierżawę, nie obowiązywała jeszcze ustawa, zgodnie z którą państwową ziemię powinni użytkować rolnicy z najbliższej okolicy. Ale uprawiane przez pana Roberta grunty były obiektem zazdrości okolicznych rolników. Specyfiką małopolskiej wsi są małe, wąskie i długie działki, podzielone między wielu właścicieli.

Tymczasem pan Robert uprawiał praktycznie jedną wielką połać ziemi, składającą się z kilkudziesięciohektarowych działek leżących obok siebie, przedzielonych jedynie linią kolejową. Wymarzona sprawa pod względem logistyki. W dodatku to najlepsze jakościowo gleby w gminie Kozłów.

Pole we wsi Kępie
Pole we wsi Kępie© WP | Paweł Figurski

Pan Robert przed 70. urodzinami uznał jednak, że nie ma już siły na dalszą pracę na roli. A jego syn nie palił się do przejęcia gospodarstwa. Jesienią 2020 r. kończyła się umowa dzierżawy 157 hektarów z Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa, agencją, która zarządza należącymi do państwa gruntami. - W KOWR kazali mi się określić, czy przedłużam dzierżawę. Powiedziałem, że się zrzekam dzierżawy, sprzedaję sprzęt. Ustnie się określiłem, że rezygnuję, urzędnik mi kazał złożyć oficjalne pismo. Ale nie zdążyłem - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską pan Robert.

Ziemia, z której chciał zrezygnować, zgodnie z prawem miała trafić na przetarg. Okoliczni rolnicy już ostrzyli sobie na nią zęby. - Jest głód ziemi, w tych okolicach ludzie się zabijają o grunty - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z rolników z okolic Kępia. Wtórują mu kolejni. Żaden nie odważył się wypowiedzieć pod nazwiskiem ze względów, które zaraz wyjaśnimy.

- Rozmawiałem z panem Robertem, gdy zaczęły chodzić plotki, że rezygnuje z dzierżawy. Potwierdził, mówił, że nie ma następcy i musi oddać ziemię. Czekałem, aż grunty trafią na przetarg - opowiada gospodarz z gminy Kozłów. - W KOWR-ze najpierw mówili, że będzie przetarg, geodeta coś tam wymierzał w terenie. A na końcu okazało się, że to wszystko lipa - zżyma się jego kolega.

Pan Robert w rozmowie z Wirtualną Polską wspomina, że zaraz po tym, jak poinformował KOWR, że chce zrezygnować z dzierżawy państwowych pól, odezwał się do niego… Konrad Kaczmarczyk. - Pracownik KOWR-u kazał mi złożyć pisemny wniosek, ale nie zdążyłem, bo wcześniej zadzwonił pan Kaczmarczyk i zaproponował poddzierżawę gruntów - wspomina pan Robert. I zarzeka się, że wcześniej nie znał ani wiceministra rolnictwa (wtedy posła), ani jego brata.

Pytamy, skąd Kaczmarczyk mógł dowiedzieć się, że pan Robert chciał zrezygnować z dzierżawy.

Mężczyzna długo zastanawia się, czy nie mają wspólnych znajomych, ale nie przypomina sobie takich. - Informacji o tym, że rezygnuję z dzierżawy, nie trzymałem w tajemnicy. Ale o mojej wizycie w KOWR-ze to już nie mówiłem nikomu. Pojechałem tam, żeby powiedzieć, że rezygnuję z dzierżawy. A telefon Kaczmarczyka był krótko potem. Tydzień albo dwa - wspomina pan Robert.

Haczyk z poddzierżawą

Wyjaśnijmy w tym miejscu kluczową różnicę pomiędzy dzierżawą a poddzierżawą państwowej ziemi. Opieramy się na wiedzy z broszury wydanej przez sam KOWR, pt. "Zasób własności rolnej Skarbu Państwa. Sprzedaż. Dzierżawa. Nabywanie".

Po zmianie prawa w 2016 roku, polityka rządu opiera się na dzierżawie, a nie sprzedaży ziemi. Ale dzierżawcą nie może zostać każdy. Trzeba być wykwalifikowanym rolnikiem, prowadzić gospodarstwo rolne przez co najmniej pięć lat (nie dotyczy to rolników przed 40-stką), płacić regularnie zobowiązania wobec państwa oraz mieszkać na terenie gminy, gdzie chce się dzierżawić grunty.

To właśnie ten ostatni zapis jest kluczowy w sprawie Kaczmarczyków. Gdyby pan Robert zrezygnował skutecznie z dzierżawy, a KOWR wystawił ziemię na przetarg, ani Norbert, ani Konrad Kaczmarczyk nie mogliby w nim wystartować, bo są z innej gminy - ich rodzinne Czajęczyce od Kępia dzieli 60 kilometrów.

Billboard z wiceministrem Kaczmarczykiem. Okolice Tarnowa
Billboard z wiceministrem Kaczmarczykiem. Okolice Tarnowa© Wirtualna Polska | Paweł Figurski

Jesienią 2020 r. KOWR wystawił na przetarg kilka mniejszych działek w Kępiu (do jego wyników jeszcze wrócimy). W ogłoszeniu w punkcie 4. czytamy, że udział w nim mogą wziąć tylko rolnicy, którzy "mają miejsce zamieszkania w gminie, w której położona jest nieruchomość wystawiona do przetargu lub w gminie graniczącej z tą gminą".

Gdyby ziemia, którą zainteresowali się Kaczmarczykowie, została wystawiona na przetarg, nie mieliby szans w rywalizacji z lokalnymi gospodarzami.

Ale w przypadku poddzierżawy zapis faworyzujący miejscowych rolników nie obowiązuje.

Tyle, że poddzierżawę można zastosować w wyjątkowych okolicznościach, m.in. gdy dzierżawca nie jest w stanie prowadzić działalności ze względów zdrowotnych, zaczął starania o rentę lub emeryturę lub gdy nie może prowadzić działalności gospodarczej w związku z wyborem na funkcję publiczną. Zgodę na poddzierżawienie musi wyrazić wówczas dyrektor generalny KOWR-u.

Jak więc Kaczmarczykom udało się podpisać umowę poddzierżawy?

Pan Robert wspomina: - Po pierwszym telefonie od Konrada Kaczmarczyka przyjechali do mnie. To było jakoś jesienią 2020 r., bo chcieli zaorać te pola, a jeszcze papiery nie były załatwione. Norbert Kaczmarczyk też był, z drukarką przyjechał, za sekretarza robił. On pisał wszystkie pisma i od razu drukował, bo ja nie miałem drukarki.

Na kolejne spotkanie bracia przyjechali z ojcem. Po dopełnieniu wszystkich formalności, zawarcie umowy zostało przypieczętowane toastem wódką. Poseł nie pił, robił za kierowcę.

Słowa pana Roberta potwierdzają dokumenty. Wynika z nich, że 12 czerwca 2020 r. rolnik skierował do Janiny Burzyńskiej, dyrektor oddziału KOWR-u w Krakowie, pismo z prośbą o wycofanie wniosku dotyczącego rezygnacji z dzierżawy i wniosek jej o przedłużenie. 21 września 2020 r. złożył kolejny wniosek, tym razem o poddzierżawę ziemi Konradowi Kaczmarczykowi. Oba wnioski pozytywnie rozpatrzył dyrektor generalny KOWR-u.

16 października 2020 r. pan Robert podpisał przedłużenie dzierżawy na pięć lat, przy czym ostatecznie umowa dotyczyła 141 hektarów. Pozostałe kilkanaście hektarów, na których gospodarował dotąd 70-letni rolnik, wróciło do puli KOWR-u i na ich dzierżawę rozpisany został przetarg.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

19 listopada 2020 r. pan Robert podpisał umowę poddzierżawy z Konradem Kaczmarczykiem. Z dokumentu wynika, że brat wiceministra ma płacić czynsz na rzecz KOWR-u i podatki, ale za to może ubiegać się o unijne dopłaty do poddzierżawionych 141 hektarów. Musi też rocznie wypłacić 37 tys. złotych dodatkowej opłaty panu Robertowi.

Rok później umowę poddzierżawy przedłużono za zgodą dyrektora generalnego KOWR-u już o dwa lata, na takich samych warunkach. Gdy przedłużenie umowy weszło w życie, Norbert Kaczmarczyk był już wiceministrem w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, któremu podlega KOWR.

Poseł interweniuje w sprawie rzekomego zastraszania brata

Gospodarzenie w Kępiu Kaczmarczykowie zaczęli specyficznie. Na początku grudnia 2020 r. poseł Norbert Kaczmarczyk przeprowadził interwencję poselską w Komendzie Powiatowej Policji w Miechowie w obronie swojego brata Konrada.

Jak wynika z policyjnej notatki z 10 grudnia 2020 r., poseł Kaczmarczyk zgłosił, że ktoś miał zaatakować w Kępiu jego jadącego traktorem brata. Miał pod jego adresem wypowiadać groźby, słowa obelżywe i zmusić go do zaprzestania wykonywania prac na polu. Poseł do zgłoszenia dołączył zdjęcie samochodu, którym mieli się poruszać sprawcy.

Policja szybko ustaliła, że to rolnicy z sąsiedniej gminy. W interwencji posła Kaczmarczyka nic się nie potwierdziło, więc po dwóch tygodniach policja umorzyła dochodzenie w sprawie ataku na brata posła. Ale od tej pory ludzie schodzą im z drogi i nikt odważy się wypowiadać na ich temat pod nazwiskiem.

A rolnicy w Kępiu i okolicy mieli powody być źli na Kaczmarczyków.

Jak już wspominaliśmy, KOWR z gospodarstwa dzierżawionego przez pana Roberta odciął kilka działek i w trzech częściach, po kilka hektarów, wystawił je jesienią 2020 r. na przetarg. Ceny ziemi w przetargach KOWR-u podawane są w decytonach pszenicy. Decytona to 100 kg. W drugiej połowie 2020 r. decytona pszenicy kosztowała ok. 74 złote.

Do przetargu na trzy działki w Kępiu stanęło 10 miejscowych rolników. Ceny wywoławcze zaczynały się od 5 decyton pszenicy za hektar. Licytacja była tak zażarta, że doszła do ponad 40 decyton za hektar. - Ja sobie odpuściłem. Ale niektórzy walczyli do upadłego, bo w tej okolicy brakuje ziemi. Podczas przetargu przyszła pani z KOWR-u i powiedziała, że będzie więcej działek wystawionych na przetarg. Do dziś czekamy - denerwuje się jeden z rolników.

Jego nerwy są jeszcze większe, gdy dowiaduje się od nas, ile płaci za swoje 141 hektarów Konrad Kaczmarczyk. Brat wiceministra skorzystał na tym, że nie musiał brać udziału w licytacji, a cenę ustalili urzędnicy KOWR-u przy przedłużaniu umowy dzierżawy dla pana Roberta. W sumie to 1258 decyton za 141 hektarów, czyli niecałe 9 decyton za hektar. - Miało być pole dla zwykłych rolników, a trafiło do wpływowych polityków i ich rodzin - nie kryje żalu jeden z naszych rozmówców.

Pytania bez odpowiedzi. Wiele pytań

Pierwsze pytania do ministerstwa rolnictwa w sprawie Norberta Kaczmarczyka wysłaliśmy 27 sierpnia. Pytaliśmy, w jaki sposób wiceminister rolnictwa dowiedział się, że pan Robert chciał zrezygnować z dzierżawy ziemi w Kępiu, jaką rolę odegrał w negocjacjach swojego brata z panem Robertem i skąd mieli kontakt do pana Roberta? Na wszystkie te pytania Norbert Kaczmarczyk odpisał: "Wiedza ta w regionie była powszechna".

Według relacji pana Roberta, Konrad Kaczmarczyk skontaktował się z nim wkrótce po jego wizycie w KOWR-ze, o której nikomu nie mówił. To, że pan Robert zgłosił w agencji chęć rezygnacji z dzierżawy, na pewno nie było więc wówczas wiedzą powszechną.

Jeszcze trzykrotnie poprosiliśmy Norberta Kaczmarczyka o precyzyjną odpowiedź na nasze pytania.

Wiceminister Norbert Kaczmarczyk zachwala uprawy soi
Wiceminister Norbert Kaczmarczyk zachwala uprawy soi© WP | Paweł Figurski

Zapytaliśmy też, dlaczego namówili z bratem pana Roberta, by poddzierżawił grunt właśnie ich rodzinie, skoro ziemia powinna trafić do okolicznych rolników. Dlaczego mimo to zdecydowali się namówić rolnika na wycofanie rezygnacji z dzierżawy? I dlaczego nie chcieli wziąć udziału w przetargu z innymi rolnikami? Na te pytania Norbert Kaczmarczyk nie odpowiedział.

Wiceminister wyjaśnił za to, jak wygląda jego współpraca z bratem: "Mamy osobne gospodarstwa, ale na jednym podwórku. Rodzice również prowadzą swoje. Normalnym jest współpraca w ramach gospodarstw".

Tak samo tłumaczył to jego brat Konrad Kaczmarczyk. On również nie odpowiedział na te same szczegółowe pytania dotyczące pana Roberta i umowy poddzierżawy. Odpisał jedynie: "Słyszałem o tym od wielu przedstawicieli handlowych i rolników mających kontakt z ludźmi w regionie. Szczegóły umów to rzecz między ludźmi, którzy je zawierają. Nie ujawniam danych ludzi, z którymi współpracuję. Nie jestem też osobą publiczną. Udzielam odpowiedzi, bo nie mam nic do ukrycia i przykro mi jest z powodu ataków na wesele brata i rodzinę".

Pytany o interwencję policji na polu w Kępiu, Konrad Kaczmarczyk odpisał, że wezwał policję, "bo miał wrażenie, że ktoś chce wyrządzić mu krzywdę. Być może coś ukraść". Jego brat nie odpowiedział na pytanie dotyczące tego incydentu.

Zapytaliśmy KOWR, w ilu przypadkach jego krakowski oddział wydał zgodę na poddzierżawy gruntów w latach w latach 2020-2022. Nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi.

KOWR nie odpowiedział również na nasze pytania dotyczące zgody na poddzierżawienie gospodarstwa Konradowi Kaczmarczykowi. Ani na pytanie o to, czy ośrodek miał świadomość, że pan Robert, przedłużając dzierżawę gospodarstwa, nie będzie osobiście go prowadził, a wydzierżawi innemu rolnikowi i czy nie naraziło to Skarbu Państwa na finansowe straty.

W soję Kaczmarczyków drogą z Polskiego Ładu

Na polu w Kępiu ministra Norberta Kaczmarczyka okoliczni rolnicy nie widzieli. Najczęściej można spotkać tam jego brata Konrada, czasem w towarzystwie ojca. W tym sezonie uprawiają głównie soję. Do ich pola można dojechać z dwóch stron. Na jedną z dróg wjeżdża się, skręcając w prawo z szosy na Kozłów. To typowa polna droga, obsadzona wzdłuż dzikimi jabłoniami i mirabelkami. W połowie drogi znajduje się przejazd kolejowy. Przed nim świeżo wylany beton.

Przejazd kolejowy obok pola Konrada Kaczmarczyka w Kępiu
Przejazd kolejowy obok pola Konrada Kaczmarczyka w Kępiu © WP | Paweł Figurski

Krajobraz jednak niedługo ma się zmienić, a droga wzdłuż pola dzierżawionego przez brata wiceministra rolnictwa zostanie wyasfaltowana. Koszt to 1,3 mln złotych. Pokryty zostanie z Programu Inwestycji Strategicznych Polski Ład.

Wójt gminy Kozłów Jan Basa w rozmowie z Wirtualną Polską zapewnia, że to on wnioskował o dofinansowanie, a powodem była obawa o likwidację przejazdu kolejowego. - To droga dla rolników, a nie dla jednego rolnika. Będzie asfalt, bo Polskie Linie Kolejowe straszyły, że bez remontu przejazd kolejowy będzie zamknięty. Za tym przejazdem jest masa pól, miejsca pracy wielu ludzi. Nie mogłem doprowadzić do jego zamknięcia, walczyliśmy bardzo długo i się udało - wyjaśnia Jan Basa.

O ryzyko likwidacji przejazdu kolejowego w Kępiach spytaliśmy PKP PLK. - Przejazd kolejowo-drogowy jest w zarządzaniu spółki PKP Linia Hutnicza Szerokotorowa sp. z o.o. - przekazała jedynie Dorota Szalacha z zespołu prasowego PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Spółka PKP Linia Hutnicza Szerokotorowa na nasze pytania nie odpowiedziała.

Kępie. Droga wzdłuż pół dzierżawionych przez Konrada Kaczmarczyka. Niedługo ma zostać wyasfaltowana z funduszu z Programu Inwestycji Strategicznych Polski Ład
Kępie. Droga wzdłuż pół dzierżawionych przez Konrada Kaczmarczyka. Niedługo ma zostać wyasfaltowana z funduszu z Programu Inwestycji Strategicznych Polski Ład© Wirtualna Polska | Paweł Figurski

Również braci Kaczmarczyków zapytaliśmy, czy zabiegali o budowę drogi. "Interweniowałem przy wielu inwestycjach, jednak po tym numerze drogi nie jestem w stanie zweryfikować, co to za inwestycja" - odpowiedział wiceminister rolnictwa. Jego brat stwierdził z kolei: "Nie wiem nic o inwestycjach drogowych. Nie mogę o nie skutecznie zabiegać, bo nie mam do tego mandatu. Jak trzeba, to się wycina krzaki na polu, by maszyn nie uszkodzić".

Mail z odpowiedziami na nasze pytania Konrad Kaczmarczyk zakończył słowami: "Rolnictwo to praca pod chmurką. Trzeba wiele pracy, by osiągnąć sukces, który i tak może być zepsuty przez pogodę. Mam nadzieję, że będę w tych latach ciężkich mógł budować bezpieczeństwo żywnościowe Polski".

Szymon Jadczak, Paweł Figurski, dziennikarze Wirtualnej Polski

Napisz do autorów: szymon.jadczak@grupawp.pl, pawel.figurski@grupawp.pl

Aktualizacja: 13 września, jak wspomnieliśmy, Kaczmarczyk stracił stanowisko w rządzie. - Premier Mateusz Morawiecki przyjął wniosek wicepremiera, ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka o odwołaniu Norberta Kaczmarczyka z funkcji wiceministra rolnictwa - poinformował PAP rzecznik rządu Piotr Mueller.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (1760)