Walka o wolność słowa i wolne media. Sprawdzian dla rządu Tuska

Dzisiaj premier Donald Tusk spotyka się z mediami, by rozmawiać o ich niedawnym proteście. To krok do przodu po tym, jak wydawcy spodziewali się, że zostaną dobici przez rządzącą koalicję bez żadnej dyskusji. Nadal jednak wiele osób - w tym polityków - zdaje się nie rozumieć, o co toczy się gra. I dlaczego jako wydawcy apelowaliśmy: nie zabijajcie nas.

Paweł Kapusta, redaktor naczelny Wirtualnej Polski
Paweł Kapusta, redaktor naczelny Wirtualnej Polski
Źródło zdjęć: © WP | WP
Paweł Kapusta

10.07.2024 | aktual.: 10.07.2024 06:29

Gdy w 2021 r. media i politycy - w tym Donald Tusk - protestowali przeciwko tzw. "lex TVN", sprawa była prosta. Rząd PiS chciał tak zmienić prawo, by móc kontrolować, kto dostaje koncesję na nadawanie - i uderzyć tym samym w TVN, który bezpośrednio zostałby dotknięty potencjalnie brakiem koncesji. Wtedy Donald Tusk mówił, że protestuje "w obronie wolnych mediów i wolności słowa".

Nowe prawo dotknie większości mediów

Teraz również sprawa jest bardzo poważna. Po pierwsze, ponieważ dotyczy wielu polskich wydawców - małych i dużych, lokalnych i ogólnopolskich. W zasadzie wszystkich, którzy publikują treści w internecie. Po drugie, obecnie podejmowany problem jest dużo mniej wyraźny, a przez to groźniejszy.

Przepisy dotyczące prawa autorskiego i relacji z big techami są skomplikowane - nie ma jednego punktu, który miałby "zabić" jakieś medium z dnia na dzień, tak jak to było przy "lex TVN". Przyjęcie przez parlament ustawy o prawie autorskim w obecnej formie raczej skazałoby media i dziennikarstwo na długą i powolną agonię.

Dzieje się tak, bo media są coraz bardziej zależne w docieraniu do Czytelników - niekoniecznie z własnej woli, wbrew wielu głosom - od wielkich platform cyfrowych. Coraz większa liczba osób pozyskuje informacje tylko z Facebooka lub Google, a to powoduje, że big techy mają coraz większy wpływ na to, co dociera do obywateli. A diabeł tkwi w szczegółach.

Jeszcze parę lat temu internauta zadawał pytanie, a Google odpowiadał mu odnośnikiem do artykułów medialnych - internauta wchodził tam i dopiero czytał odpowiedź. Teraz wyszukiwarka pokazuje odpowiedź na pytanie, bazującą często na treści medialnej, ale nie płaci za takie wykorzystanie artykułu wydawcom - chociaż wyświetla wtedy reklamy, a więc zarabia.

Według raportu firmy SparkToro obecnie tylko 40 proc. wyszukiwań w Europie kończy się kliknięciem w link. Pozostałe 60 proc. albo kończy wyszukiwanie, nie klikając w link, albo dokonuje kolejnego wyszukiwania. Dzisiaj jest to 40 proc., za rok to może być 20 proc., bo Google chce udzielać odpowiedzi za pomocą sztucznej inteligencji wytrenowanej, oczywiście, m.in. na treściach od mediów. I cały czas będzie zarabiać na reklamach, które dzięki temu wyświetla. To problem dla wszystkich mediów, ale szczególnie mniejszych.

Media muszą być niezależne od big techów

Z jednej strony więc big techy zarabiają na pracy wydawców i dziennikarzy, a z drugiej - coraz mocniej kontrolują to, co dociera do Czytelników. I dlatego tak ważne jest, by nie umacniać jeszcze bardziej ich pozycji. Wielkie platformy cyfrowe nie będą ujawniać afer rządu, korupcji czy skandalicznych warunków panujących w placówkach dla dzieci. Robią to media, które jednak do prawidłowego funkcjonowania potrzebują zarabiać, a nie oddawać swoją pracę innym firmom praktycznie za darmo.

Dlatego Unia Europejska chciała, aby media nie stawały się coraz bardziej zależne od platform technologicznych. Wprowadziła więc dyrektywę, która nakazuje big techowi płacić za treści wydawców. Szkopuł w tym, że wydawcy i big techy mają same sobie wynegocjować wysokość i zasady wynagradzania. W wielu krajach nie poszło to gładko, mimo licznych deklaracji Google. W Niemczech i Francji musiał interweniować odpowiednik UOKiK, bo giganci uchylali się od płacenia. W tym drugim kraju urząd ds. konkurencji m.in za opieszałość w negocjacjach z wydawcami nałożył na Google dwie kary: 500 mln i 250 mln euro.

I w tym leży sedno sprawy: wydawcy w Polsce apelują o to, by ustawa o prawie autorskim, która wdraża unijną dyrektywę, ustanowiła odpowiednie zasady tych negocjacji. Media nie chcą od państwa żadnej pomocy finansowej ani specjalnego wsparcia. Chcą jedynie, aby prawo nie pozwalało big techom nadużywać ich pozycji, przeciągać negocjacji w nieskończoność i uchylać się od odpowiedzialności - tak jak to było np. we Francji.

Donald Tusk ma więc teraz szansę, by pokazać, czy faktycznie wspiera "wolność słowa" i "wolne media". Media powinny być niezależne nie tylko od polityków, ale też od big techów, jeśli mają prawidłowo wykonywać swoją funkcję. Inaczej staniemy się cyfrową kolonią, gdzie media będą umierać powoli, po cichu. A Polacy w coraz większym stopniu będą mogli czytać tylko to, co podyktują im tajemnicze algorytmy big techów.

Paweł Kapusta, redaktor naczelny Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:money.pl
mediaprawogoogle
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (843)