Izraelczycy nie przejmują się gehenną Gazy? "Tam nie ma niewinnych"
Eksperci alarmują, że rozszerzenie izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy doprowadzi do pogłębienia już i tak dramatycznego kryzysu humanitarnego. Gdy świat patrzy na sytuację w Gazie z przerażeniem, izraelskie społeczeństwo jest przekonane, że "nie ma tam niewinnych ludzi". - Nie istnieje tam w tej chwili pojęcie palestyńskiej ofiary - tłumaczy w rozmowie z WP Marek Matusiak z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Premier Izraela Binjamin Netanjahu w niedzielę ogłosił rozszerzenie operacji wojskowych w Strefie Gazy i jej okolicach, które mają doprowadzić do przejęcia całkowitej kontroli nad miastem Gaza. We wtorek armia wezwała mieszkańców miasta do "natychmiastowej" ewakuacji. Jednocześnie izraelskie siły zintensyfikowały niszczenie budynków mieszkalnych. W piątek zaatakowały wieżowiec Mushtaha Tower, w sobotę - Soussi, a w niedzielę - Al-Ruya. Kryzys humanitarny się pogłębia. W ciągu ostatnich 24 godzin zginęło ponad 65 Palestyńczyków.
Łącznie, w trwającej od blisko dwóch lat ofensywie izraelskiej armii, zginęło ponad 64 tys. Palestyńczyków, w zdecydowanej większości cywilów (według niektórych organizacji praw człowieka szacunki te mogą być zaniżone). UNICEF raportował na początku sierpnia, że śmierć poniosło ponad 18 tys. dzieci. Wielu zmarło z głodu lub zostało zastrzelonych przy punktach dystrybucji żywności.
- Pewien chłopiec ustawił się w kolejce w punkcie pomocowym. Gdy odebrał paczkę z żywnością, bardzo się ucieszył. Uśmiechał się. Mam jego twarz przed oczami. Izraelczycy zrobili mu nawet zdjęcie, zapewne w celach propagandowych. Żeby pokazać je światu i powiedzieć: "Zobaczcie, Palestyńczycy są zadowoleni". Tymczasem prawda jest taka, że kilka minut później chłopiec został zastrzelony - mówiła w wywiadzie z reporterem WP Dariuszem Faronem Noor Al-Shana, 19-letnia studentka pielęgniarstwa i dziennikarka ze Strefy Gazy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Izrael zachowuje się jak naziści? Ekspert o ludobójstwie w Palestynie
Gehenna Gazy poza przestrzenią informacyjną w Izraelu
Tymczasem, jak wynika z badania przeprowadzonego pod koniec lipca dla Izraelskiego Instytutu Demokracji, 78 proc. żydowskich Izraelczyków uważa, że ich kraj dokonuje "znacznych wysiłków, by uniknąć cierpienia Palestyńczyków". Z kolei niemal połowa respondentów jest zdania, że armia jest wobec nich zbyt pobłażliwa.
Dlaczego mieszkańców Izraela nie oburza to, co dzieje się w Strefie Gazy? Marek Matusiak, koordynator projektu "Izrael-Europa" w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW), wskazuje, że jednym z powodów jest ograniczony dostęp do rzetelnych informacji.
- W izraelskich mediach relacjonuje się postępy izraelskiej armii i sytuacje, gdy dochodzi do śmierci jej żołnierzy. Natomiast ogrom tragedii humanitarnej w Strefie Gazy i skala izraelskich zbrodni wojennych pozostaje całkowicie poza izraelską przestrzenią informacyjną - tłumaczy ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Dziennikarze, którzy są w tej sprawie krytyczni, to jest margines marginesu. To mniejszość, o której istnieniu znaczna część społeczeństwa nigdy nie słyszała, a jeżeli słyszała, to uważa ich za wariatów lub zdrajców ojczyzny. Spotykają się z szykanami, podobnie zresztą jak inne osoby, które w Izraelu mówią prawdę o tym, co Izrael robi w Gazie, jak np. działacze organizacji praw człowieka - dodaje Matusiak.
Cenzura wojskowa
Gehenna Gazy jest w izraelskich mediach niemal nieobecna między innymi z powodu funkcjonującej w kraju cenzury wojskowej. Jej celem jest niedopuszczenie do upublicznienia informacji - jak to ujmują władze - mogących zagrozić "bezpieczeństwu państwa". Stacje telewizyjne, gazety i portale internetowe są zobowiązane do przesyłania materiałów w celu ich zatwierdzenia lub zmodyfikowania, gdy dotyczą działań wojennych.
Jak podaje portal +972Magazine, w 2024 roku zakazano na tej podstawie publikacji 1635 artykułów, a kolejne 6265 zostało zredagowanych.
Co więcej, "Haaretz", jedna z nielicznych izraelskich gazet piszących o dramatycznej sytuacji Palestyńczyków w Gazie, wskazuje, że tamtejsi dziennikarze często sami stosują autocenzurę z obawy przed reakcją opinii publicznej, która mogłaby ich określić mianem "zdrajców".
Dla zachowania "świętego spokoju" głównym źródłem informacji o wydarzeniach w Gazie stają się więc codzienne briefingi rzecznika Sił Obronnych Izraela (IDF).
"Przekonanie, że w Gazie nie ma niewinnych ludzi"
Ekspert z OSW podkreśla jednak, że nierzetelność izraelskich mediów nie tłumaczy tamtejszego społeczeństwa z obojętności wobec losu Palestyńczyków. Jak zaznacza Matusiak, dostęp do prawdziwych informacji jest utrudniony, ale nie niemożliwy.
Głównym problemem jest ideologiczny konsensus w społeczeństwie izraelskim, czyli przekonanie, że w Gazie nie ma niewinnych ludzi. Dla znaczącej części izraelskiej opinii publicznej nie istnieje w tej chwili pojęcie palestyńskiej ofiary cywilnej ani Palestyńczyka, który nie odpowiadałby za działania Hamasu
Słowa Matusiaka potwierdza sondaż przeprowadzony w sierpniu przez Accord Center, z którego wynika, że 76 proc. żydowskich Izraelczyków jest zdania, iż "w Gazie nie ma niewinnych ludzi".
Ekspert tłumaczy, skąd bierze się takie przekonanie. - Izraelczycy argumentują, że Palestyńczycy sami wybrali Hamas w wyborach i w związku z tym teraz odpowiadają za jego czyny. Prawda jest jednak taka, że w ostatnich wyborach do parlamentu Autonomii Palestyńskiej, które odbyły się w 2006 roku, Hamas zwyciężył minimalnie (zdobył 44 proc., o trzy punkty proc. więcej niż Fatah - red.). - wyjaśnia.
- Po drugie, Hamas nie szedł do tych wyborów z obietnicą organizowania zamachów, tylko z hasłami socjalnymi i walki z korupcją. To dzięki nim przyciągnął wyborców - dodaje analityk z OSW.
Ponadto Matusiak podkreśla, że w 2006 roku większość obecnego społeczeństwa Gazy nie miała jeszcze praw wyborczych, albo się nie urodziła i nie mogła głosować na Hamas (40 proc. populacji to osoby poniżej 14. roku życia). - Więc nawet jeśliby uznać, że te wybory z 2006 roku o czymś świadczą, to nie powinna ponosić za nie odpowiedzialności ogromna część Palestyńczyków, bo albo byli za młodzi i nie głosowali, albo nie było ich na świecie - wskazuje ekspert.
Izraelczycy, przekonując, że w Gazie nie ma niewinnych, pokazują też zdjęcia z 7 października, na których widać, jak porwane osoby są prowadzone ulicami Gazy, a ludzie wokół wiwatują i się cieszą.
- Nie sposób jednak z takich obrazków wnioskować, że 2,2 mln ludzi jest odpowiedzialnych za to, co się wydarzyło - mówi Matusiak. - Tego typu argumenty to próba racjonalizacji własnej nienawiści, racjonalizacji tego, co się tam teraz dzieje, uspokojenia własnego sumienia - uważa ekspert z OSW.
Niezależny izraelski dziennikarz Gideon Levy z gazety "Haaretz" powiedział, dlaczego jego współobywatelom jest tak ciężko przyznać, że w Gazie trwa kryzys humanitarny.
- Jest bardzo ciężko przyznać się przed sobą, że twój rząd, twój kraj, twoja armia uczestniczy w ludobójstwie. Jest niezwykle trudno przetrawić myśl, że synowie twoich przyjaciół i przyjaciele twoich synów biorą udział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Jest bardzo ciężko żyć z taką myślą - mówił w wywiadzie dla angielskiej stacji telewizyjnej Channel 4.
Politycy w sprawie Strefy Gazy są jednomyślni
Matusiak wskazuje również, że Izraelczycy nie mają szans skonfrontować się z prawdą o Strefie Gazy, słuchając jakichkolwiek polityków w swoim kraju. Chociaż obecnie w Knesecie (parlamencie Izraela) swoich przedstawicieli ma aż 13 ugrupowań reprezentujących zarówno lewicę, centrum, jak i prawicę, nie ma ani jednego, który upominałaby się o los Palestyńczyków.
- Izrael jest demokracją, ale w bardzo specyficznym wydaniu. Spektrum polityczne w kraju organizują partie syjonistyczne i de facto tylko one uznawane są za uprawomocnionych uczestników życia politycznego. Nawet izraelska lewica, która jest zresztą bardzo słaba, jest lewicą narodową i to w sensie etnicznym - mówi.
- Partie arabskie są w Izraelu niechętnie tolerowane. Są na marginesie życia politycznego niezależnie od tego, jaki mają program, jakie zajmują stanowiska i kim są ich liderzy. Natomiast politycy żydowscy, którzy jednoznacznie potępiają zbrodnie własnego państwa i upominają się o prawa Palestyńczyków i arabskich obywateli Izraela, tacy jak np. skrajnie lewicowy deputowany do Knesetu Ofer Kasif, uznawani są za zdrajców - tłumaczy Matusiak.
Nie ma ugrupowania politycznego, które w jasny sposób deklarowałoby, że w Strefie Gazy dzieje się źle. Upominanie się o jakiekolwiek prawa Palestyńczyków, mówienie o tym, co się dzieje, otwartym tekstem, byłoby równoznaczne z końcem kariery politycznej w Izraelu
W Izraelu regularnie odbywają się masowe demonstracje przeciwko premierowi Netanjahu. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że protestujący sprzeciwiają się kryzysowi humanitarnemu w Strefie Gazy. - Tak nie jest - przekonuje Matusiak.
- Masowe demonstracje w Izraelu są przede wszystkim wyrazem sprzeciwu wobec Netanjahu i jego stylu rządzenia. Kluczową kwestią jest sprawa zakładników - choć rząd przedstawia ich uwolnienie jako główny cel wojny, krytycy zarzucają premierowi, że w kluczowych momentach sabotował porozumienia, mogące doprowadzić do ich odzyskania. Kwestie zbrodni wojennych, głodu, czy sytuacji humanitarnej w Gazie pojawiają się w tych protestach jedynie incydentalnie i pozostają na ich odległym marginesie - dodaje.
Jednocześnie Matusiak przestrzega przed myśleniem, że jeśli rząd Netanjahu upadnie, sytuacja w Strefie Gazy się poprawi.
- Patrząc na izraelską scenę polityczną, widać, że alternatywa wobec obecnej władzy nie reprezentuje odmiennego podejścia do Palestyńczyków - podsumowuje ekspert z OSW.
Jarosław Kocemba, dziennikarz Wirtualnej Polski