Gruzja podzielona. "Ruski go home" czy "Rosjo, przygarnij nas"
Europa rzadko przypomina sobie o Gruzji i patrzy w stronę Kaukazu. Jeśli teraz tego nie zrobi, Gruzini wpadną w ręce Putina. Broni ich przed tym głównie młode pokolenie. Robi to w sytuacji, gdy rząd w Tbilisi zaczyna spoglądać w stronę Kremla, a do kraju zjeżdżają setki tysięcy uciekających przed mobilizacją Rosjan.
Rok 1991. Mieszkańcy Tbilisi pijani są szczęściem - to w przenośni. Ale w realu wino leje się strumieniami. Jest co świętować: oto po 70 latach Gruzini najpierw w referendum opowiadają się za niepodległością (niesamowite 99 proc. poparcia), a potem kraj wraca na mapę świata. Obrazki z tego festiwalu radości transmitują światowe media.
Lata 90. Wolnością trudno się wyżywić, a w kraju trwa permanentny kryzys. Dzikiej przemianie gospodarczej Gruzini mówią dość w 2003 roku. "Rewolucja Róż" wynosi do władzy kontrowersyjnego polityka Micheila Saakaszwiliego. Zachód patrzy na niego z nadzieją - prezydent ma skierować Gruzję w stronę Zachodu. Gruziński festiwal nadziei widzi cały świat.
Rok 2008. Rosja przypomina, do kogo w regionie należy decydujący głos. Rosyjsko-gruziński konflikt zbrojny o Abchazję i Osetię Południową zagraża bytowi młodego państwa i znów sprawia, że o Gruzji jest głośno. Obrazki, tym razem z festiwalu grozy - również te z wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi - trafiają na czołówki serwisów.
Gruzję udaje się ocalić, ale od tego czasu pozostaje zawieszona pomiędzy mglistymi obietnicami wstąpienia do Unii Europejskiej a pomrukami niezadowolenia z Kremla.
Choć przez długi czas kraj był liderem integracji z UE w regionie, przez ostatnie lata doszło do pewnego rozłamu w stosunkach Gruzji z Zachodem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Politycy w Tbilisi przyjmują taktykę neutralności, a w społeczeństwie zaczęto dostrzegać ciche zacieśnianie więzów z Rosją. Emocje podsyca fakt, że już po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Gruzji odmówiono statusu kandydata do UE, a perspektywa wstąpienia do NATO - by nie drażnić Putina - odsunęła się na lata.
To, że UE straciła Gruzję ze swoich radarów, nie znaczy, że Gruzini stracili UE ze swoich. O Gruzji znów stało się głośno w 2023 roku. Świat obiegły informacje o rozpoczętych 7 marca protestach przeciwko nowemu prawu, określanemu jako prorosyjskie. Najpierw rządzące od 2012 roku Gruzińskie Porozumienie, a potem parlament rozważał wprowadzenie zapisów wymierzonych w finansowanie niezależnych mediów i organizacji pozarządowych.
Mowa o tzw. wariancie rosyjskim o eliminacji "zagranicznych agentów" i wariancie amerykańskim, który odnosi się do ograniczania "zagranicznych wpływów".
Oba projekty bezpośrednio dotyczyły przede wszystkim mediów i organizacji pozarządowych, które pozyskują wsparcie finansowe z zagranicy.
W Rosji w ten sposób walczy się z "propagandą LGBT", wpływem wolnych mediów na społeczeństwo, a także w sposób prawny uzasadnia się inwigilację obywateli, którzy mogą przejawiać tendencje antyrządowe. Ten sam patent miał zostać zainstalowany w Gruzji.
Manifestacje wybuchły w całym kraju i miały jeden cel - pokazać rządzącym, że społeczeństwo nie zgadza się na machlojki z Rosją.
Gdy zaczęły się pierwsze marsze, chwyciłem za plecak i ruszyłem do Tbilisi. Chciałem na własne oczy zobaczyć gruzińską walkę o miejsce w Europie.
"Russians not welcome"
Kutaisi przywitało mnie słońcem. W Warszawie temperatura na minusie, a tu przyjemne 23 stopnie. Na lotnisku tłok. Na turystów czekali piloci wycieczek, którzy mają jedno nieskomplikowane zadanie - rozkochać swoich klientów w Kaukazie. Mnie czekała jeszcze czterogodzinna podróż do stolicy.
Zaskoczenie. To poczułem zaraz po dotarciu do Tbilisi. Całe miasto tonęło w kolorach żółtym i niebieskim. Niemal w każdym oknie powiewały flagi Ukrainy i Unii. Na murach hasła: "Chwała Ukrainie!", "Russians not welcome" ("Rosjanie niemile widziani"), "Georgia is Europe" ("Gruzja to Europa") czy "Ruski go home" ("Ruscy, jedźcie do domu").
Tymczasem na ulicach słychać było więcej rosyjskiego niż kiedykolwiek wcześniej. Równocześnie, mimo że Rosjanie, szczególnie młodzi, wydawali się wszechobecni, miałem wrażenie, że większość z nich chodzi jak na palcach, z pochyloną głową, ze smutkiem w oczach.
Dystans Gruzinów do przybyszów z Rosji było czuć na kilometr.
I nie chodzi o to, że fala Rosjan uciekających do Gruzji przed mobilizacją ogłoszoną przez Putina wyniosła jeszcze we wrześniu 113 tys. osób (dane MSW Gruzji, liczby dzisiaj mogły zwiększyć się dwukrotnie). Niechęć spowodowana jest również tym, że Rosjanie dzięki swoim pieniądzom zdominowali rynek nieruchomości.
Ruszyłem w miasto. Postanowiłem podejść do sprawy niekonwencjonalnie i wybrałem się na znany targ staroci organizowany codziennie na Suchym Moście. Można tam znaleźć rękodzieło i pamiątki z poprzedniej epoki. Ponieważ handlarzami są na ogół emeryci wyprzedający na moście swój majątek, to oni siłą rzeczy zostali moimi pierwszymi rozmówcami.
Tam zostałem zaskoczony po raz drugi. Okazało się, że miłość do "sojuza" w starszym pokoleniu ma się dobrze, a imperializm nadal im imponuje. Co więcej, mam wrażenie, że słowo "neutralność" - powtarzane przez wielu z nich jak mantra - jest przez niektórych mylone z pojęciem "poddaństwo".
- Neutralność jest podstawą. U nas zawsze był pokój. Dopóki nie zniszczyli naszej republiki (gruzińskiej SSR - red.) - staruszka z Suchego Mostu nie ma żadnych wątpliwości. - Oczywiście, że za Związku było lepiej, i to jak! Tu nigdy nie musieliśmy stać. U nas było wszystko. Nie wiedzieliśmy, co robić z pieniędzmi, mogłam i do śmieci wyrzucić, tyle ich było. A teraz? Stoimy tu już prawie 30 lat. Tyle nam dała Europa, kiedy tu przyszła.
Staruszka i jej koleżanka, która wtrąciła się do rozmowy, wydają się nie pamiętać, że prawie 99 proc. Gruzinów chciało niepodległości. Dziś liczy się dla nich gorszy poziom życia.
- Nie chcemy do Unii. Boże broń, nam potrzebna jest neutralność. Europa niech będzie sama sobie - panie zrobiły mi szybki kurs polityki. - A jeśli Rosja jest naszym najbliższym sąsiadem, to czemu by nie, Rosjanie mogą do nas przyjść.
Radykalne, antyzachodnie nastroje zaprezentowali dwaj podstarzali handlarze rzeźb i medalików. Okazało się, że panowie boją się wojny, jednak zagrożenie widzą na Zachodzie.
- Może być wojna. Nas ostatnio odwiedził minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, a tam gdzie Brytyjczycy, tam wojna. Nie powinni drażnić Rosji - usłyszałem.
- Gruzja nie powinna być po żadnej ze stron i chronić swoje interesy jak Węgry - wtrącił przysłuchujący się mężczyzna.
Gdy zapytałem ich o wojnę w Ukrainie, która jest namacalnym aktem terroru - i to nie z rąk Brytyjczyków, a Rosjan - usłyszałem rytualne: - Ja mam neutralne podejście. Uważam, że neutralność to jedyne wyjście.
W tym momencie pałeczkę przejął mężczyzna, który na początku się tylko przysłuchiwał.
- Ja sam jestem Ukraińcem, ale to nie znaczy, że wspieram Ukrainę. W ogóle nie rozumiem, czemu oni walczą i czemu Polska wspiera Ukrainę. Można już dawno tę wojnę zatrzymać, wystarczy się dogadać i żeby inni, w tym Polska, nie wtrącali się w to wszystko.
Cała trójka była zgodna: - Ukraina sama prosiła się o wojnę, bo chciała dołączyć do NATO. Politycy źle postąpili. A w szczególności Zełenski.
- Ja jestem emerytowanym pułkownikiem, a stoję na ulicy i nie mam normalnej emerytury. Czy to jest sprawiedliwe? - pyta mnie handlujący na moście Sergiej.
Oczywiście, że powodem takiego toku myślenia są pieniądze. Jestem pewny, że gdyby Gruzja dzisiaj wypłacała swoim obywatelom godne emerytury, to nawet jeden z nich nie zatęskniłby za Związkiem Radzieckim. Jednak sytuacja jest zupełnie inna. Niektórzy z moich rozmówców muszą radzić sobie za równowartość 50 dolarów miesięcznie.
Zobacz także
Związek Radziecki rozlał się po Gruzji jak wielki rak, intruz, który niszczy piękno i nie pasuje w żaden sposób do miejsca, które zaatakował. Widać to do dzisiaj. Zniszczona przyroda, w miejsce której wybudowano fabryki, zakłady produkcyjne i magazyny, a wokół nich miasta, które miały dumnie służyć sowieckiej klasie robotniczej.
Dzisiaj, gdy zakłady upadły, nie ma pracy, a mieszkańcy industrialnych regionów żyją w ogromnej biedzie - budzą się dawne sentymenty. Nic dziwnego, że wielu Gruzinów patrzy na tamte czasy tęsknym wzrokiem. Dla nich pieniądze są ważniejsze niż wolność.
Młodzi Gruzini nie widzą szans na przyjaźń z Rosją
Dominujący jest jednak nie głos staruszków z Suchego Mostu, a młodych. To oni byli największą z protestujących w marcu grup. Są pełni narodowej dumy, a starszych proszą o ustąpienie miejsca i pozwolenie na stworzenie państwa na swoich zasadach.
Podczas spaceru po centrum miasta, w którym jeszcze kilka dni wcześniej tłumiono wielotysięczne protesty, spotkałem grupę uśmiechniętych nastolatek - Maię, Lianę, Tamar i Mariam. Dziewczyny były przeszczęśliwe, że ktoś pyta je o zdanie - i to jeszcze ktoś z zagranicy.
- Sama brałam udział w protestach. To ważne, żeby działać, bo rząd również popełnia błędy i czasem trzeba pokazać, że społeczeństwo nie godzi się na takie decyzje - ekscytuje się 16-letnia Maia. Ma włosy pomalowane na dwa kolory, a w uszach kolczyki z literami układającymi się w słowo "GAY".
- Niestety, nasz rząd jest prorosyjski, nawet jak nie bezpośrednio, to z Rosją sympatyzuje - dodaje nastolatka.
Nie będzie końca wojny bez końca Putina: prof. Hieronim Grala - didaskalia #6
Dziewczyny uważają, że atmosferę protestów nadal można wyczuć w mieście.
- To bardzo ważne, że ludzie pokazali swoje zdanie. Kiedy poszliśmy na ulice, wszyscy czuli się zjednoczeni, byliśmy jednością, to było niesamowite. Protestowanie jest w naszej naturze - mówi Maia.
- Zeszły rok był dla Gruzji ciężki. Czuliśmy się rozdarci, bo były problemy w polityce, w kwestiach społecznych, wzrosły ceny. Dlatego to, że wyszliśmy na ulicę i pokazaliśmy swoje zdanie, jest wspaniałe - uważa Liana. - Cudownie było zobaczyć tak wielu młodych ludzi. To my jesteśmy przyszłością naszego kraju.
Wspomniałem dziewczynom o rozmowach na Suchym Moście. Początkowo wybuchnęły śmiechem, ale szybko przyznały, że podejście starszego pokolenia do Rosji to problem.
- Pokolenie naszych dziadków żyło na dobrym poziomie w czasach ZSRR. Wielu z nich romantyzuje te czasy i chciałoby do nich wrócić, ale nie widzą ceny, jaką płacili za to wtedy i jaką musieliby zapłacić dzisiaj - mówi Maia.
- Nawet moi dziadkowie opowiadają, jak łatwe to były czasy, ale prawda jest taka, że oni sami siebie okłamują. Co jest ważniejsze: pieniądze czy wolność? Oczywiście wolność.
- Zresztą biorąc pod uwagę to, co Rosja robi dzisiaj na świecie, nie wierzę, że ktoś mógłby myśleć, że naprawdę z nimi byłoby lepiej - dziwi się Liana.
- Bardzo chcielibyśmy dołączyć do Unii Europejskiej. To jest coś, co możemy osiągnąć. Nasze pokolenie ma wiele siły, woli walki, jest zaangażowane. Jeśli się postaramy, na pewno jesteśmy w stanie to zrobić - mówi Maia.
W trakcie rozmowy z dziewczynami przypomniała mi się konwersacja z recepcjonistką w moim hotelu. Tamara doskonale pamięta wojnę i zna prawdziwe oblicze Rosji, bo przez pewien czas tam mieszkała. Podobnie jak młodzi, uważa poglądy starszych za irracjonalne, aczkolwiek nie wierzy w łatwą drogę dla Gruzji.
- Mam wielką nadzieję, że dołączymy do Unii, ale szczerze wątpię w to, że tak się stanie. Jak wszyscy widzieli, Gruzini walczą o tę możliwość, o wolność, ale mam wrażenie, że nie wszystkim na Zachodzie zależy, żebyśmy byli częścią Unii - mówi.
I faktycznie, Europa wiele razy obiecywała Gruzji prostą perspektywę, a zachodni inwestorzy zainteresowali się Kaukazem. Jednak mimo ogromnych postępów, jakie poczynili Gruzini, na obietnicach się skończyło.
Wielu Gruzinów poczuło się po prostu oszukanych, stąd przy władzy znalazła się populistyczna partia, która widzi Gruzję w Europie na własnych zasadach. Do tego wizja rosyjskiej agresji jest dziś dużo bardziej realna.
Zobacz także
- Nie mamy żadnej gwarancji, że sytuacja, w której jesteśmy, zmieni się w najbliższej przyszłości. Wojna nigdy nie jest rozwiązaniem. To wielkie, ogromne kłamstwo - komentuje Tamara.
"Ich miejsce jest na protestach w Moskwie"
Po ogłoszeniu mobilizacji z Rosji wyjechały setki tysięcy obywateli. Wielu z nich obawiało się zaciągnięcia do wojska. Inni po prostu nie chcą podpisywać się pod polityką swojego kraju.
Najbogatsi Rosjanie nie musieli martwić się sankcjami. Przeciętni nie mogli sobie jednak pozwolić na kosztowną przeprowadzkę na Zachód lub do Emiratów. Ich naturalnym kierunkiem był Kaukaz.
Gruzini dzisiaj mierzą się z prawdziwym oblężeniem przez Rosjan. Choć sami twierdzą, że przyjechał do nich "najlepszy rodzaj Rosjanina, jaki jest", piętrzy to jednak problemy. Zresztą wielu Gruzinów nie daje szansy żadnemu rosyjskiemu obywatelowi, nawet "najlepszemu". Z kolei wielu miejscowych widzi w Rosjanach jedynie żyłę złota.
- Nie rozmawiam z Rosjanami, ale cieszę się, że zostawiają u nas pieniądze. To jedyny plus całej tej sytuacji - mówi mi jeden z hotelowych gości.
- Niech przyjeżdżają. Niech przyjeżdżają i płacą - biznesowe podejście potwierdza handlarz z bulwaru nad rzeką Mtkvari.
Mariam ze szczerością nastolatki wypala: - Ja ich nienawidzę.
Liana jest w kontrze do przyjaciółki: - Nie rozumiem nienawiści w stronę poszczególnych Rosjan. Oni nie zrobili nic złego, bo to, że są częścią kraju, który ma tak autorytarny rząd, nie znaczy, że sami to popierają.
A Maia po chwili zastanowienia: - Nie mamy w sobie nawet jednej pozytywnej myśli czy dobrych uczuć w stronę ich kraju.
Nastolatki zauważały, że obecność Rosjan wpłynęła na gruzińską gospodarkę.
- Obawiam się, że jak skończy się wojna, a oni zaczną wracać do kraju, u nas może zacząć się recesja i odpłyną ich środki, które tu wydają - spekuluje Maia. - Choć to, że Rosjanie kupują mieszkania, sprawiło, że ich ceny zaczęły rosnąć. Ich stać, nas nie.
Zobacz także
Recepcjonistka Tamara ma do Rosjan żal.
- Dlaczego my, Ukraińcy, a nawet jeszcze niedawno Białorusini, umiemy wyjść na ulice i pokazać swoje zdanie, a oni nie? Nic nie stanie się samo, a to przez politykę ich kraju my wszyscy mamy problemy. Ich miejsce jest na protestach w Moskwie. Natomiast nikt przecież nie zgarnie Rosjan na place i nie zacznie ich wyrzucać z kraju, to byłoby nieludzkie.
"Chcemy, by Putin zniknął"
Spacerując nad przepływającą przez Tbilisi rzeką Mtkvari, zaczepiam parę mówiącą po rosyjsku. Tłumaczę, że jestem dziennikarzem z Polski i chciałbym zadać kilka pytań na temat sytuacji w Gruzji.
Najpierw typowy unik: "Nie, nie. My jesteśmy z Armenii". Ile razy już słyszałem, że ktoś jest z Armenii, z Kazachstanu, z Białorusi… Dlatego mówię, że szukam Rosjan, którzy przyjechali do Gruzji niedawno i zechcieliby mi opowiedzieć swoją historię.
Nagle wszystko się zmienia. Okazuje się, że rozmówcy wcale nie są z Armenii czy Kazachstanu, tylko z Rosji. A próbowali mnie oszukać, bo ich pierwszym odruchem był wstyd do przyznania się, że są Rosjanami.
- Wyjechaliśmy z powodu rządu, jego decyzji, wojny i mobilizacji. Nie mogliśmy już tego znieść - opowiada mi Denis. Okazuje się, że od kilku miesięcy mieszkają z Oksaną w Armenii, a do Tbilisi wybrali się na wycieczkę.
- Tego było już za dużo. Nie mogliśmy już nawet rozmawiać w miejscach publicznych na temat naszych poglądów, krytykować rosyjskiej polityki. To zaczęło być zbyt ryzykowne - kontynuuje Denis.
Gdy pytam, co sądzi o Władimirze Putinie - którego większość znanych mi Rosjan ubóstwia - chłopak milknie.
Ciszę przerywa Oksana: - Absolutnie nie wspieramy Putina. Jesteśmy przeciwni wojnie i jest nam szkoda każdej osoby, która przez nią ginie, po obu stronach.
- W tej wojnie Rosja jest oczywistym agresorem. My chcielibyśmy, żeby Putin po prostu zniknął. Żeby ktoś go po prostu zamordował - dodaje Denis.
Przypominam parze Rosjan, że w 2020 roku ponad milion Białorusinów protestowało w Mińsku przeciwko reżimowi Łukaszenki. Mówię też o Rewolucji Godności w Ukrainie, która zakończyła się trwającą dzisiaj wojną totalną. Pytam ich, dlaczego wolą uciekać z Rosji niż protestować.
- Zbyt wielu jest zwolenników Putina, którzy popierają agresję i całą tę politykę. To jest związane z poziomem edukacji. Jeśli mówisz po angielsku, włożyłeś pracę we własną edukację, możesz znaleźć pracę wszędzie na świecie, widzisz, jaka jest prawda i jak wygląda świat - mówi Okasna. - Putina wspierają ci, którzy zawdzięczają mu fortuny lub tacy, którzy takiej wiedzy nie mają, a on obiecuje im pieniądze wystarczające na przeżycie, ale nie na życie.
Swoją emigrację Denis i Oksana widzą jako chwilową. Chcą wrócić do kraju, gdy zmieni się rząd. - To nasza ojczyzna i mimo wszystko ją kochamy - mówią.
Rosjanie wstydzą się swoich paszportów
Masza z kolei za Rosją nie tęskni. Do Tbilisi przyjechała z Petersburga siedem lat temu, a niedawno sprowadziła do Gruzji przyjaciół. Kobieta zdecydowała się zerwać powiązania z ojczyzną.
- Dla Gruzji najlepszym scenariuszem byłoby trzymać się jak najdalej od mojego kraju. Powinna jak najszybciej wejść do Unii Europejskiej, absolutnie nie współpracować z Rosją - mówi z przekonaniem. - Sytuacja z prorosyjskim prawem, które próbował przeforsować parlament, bardzo mnie zaniepokoiła. Gruzja wycofała się z tego pomysłu, rząd może do niego jednak wrócić za kilka miesięcy.
Zapytałem grupę przyjaciół o ich stosunek do wojny w Ukrainie. Pamiętam, jak Rosjanin mieszkający w Szwecji od 25 lat próbował mnie niedawno przekonać, że wojna to spisek przeciwko Rosji, a Władimir Putin jest najlepszym z europejskich liderów. Tu, w Gruzji, głosy Rosjan w tej sprawie były zupełnie inne.
- Oczywiście, że wspieramy Ukrainę - mówi przyjaciółka Maszy, a jej mąż wtrąca: - Rosja jest tu agresorem, bez dwóch zdań.
Żegnając się, zapytałem ich jeszcze, czy spotkali się ze złym traktowaniem ze strony Gruzinów. Wyraźnie posmutnieli. Odpowiedziała tylko Masza.
- Tu bardziej chodzi o to, co czujemy w środku. A czujemy wstyd z powodu paszportu i żal do rodziny, że urodziliśmy się właśnie tam. To nie był nasz wybór. Ja tego nie chciałam i o to nie prosiłam.
Czytaj też:
Jan Kietliński, dziennikarz Wirtualnej Polski