PiS pójdzie na dno? Kłopoty partii Kaczyńskiego [OPINIA]
Szeroko dziś dyskutowane wtargnięcie w obszar Polski białoruskich śmigłowców, obok zasadniczej kwestii naszego bezpieczeństwa, stawia po raz kolejny pytanie stricte polityczne: czy to właśnie bezpieczeństwo okaże się polem decydującym w jesiennej rozgrywce wyborczej? I jeszcze ważniejsze: czy wynik takiej ewentualnej rozgrywki nie będzie dla obecnego obozu władzy przykrym zaskoczeniem?
06.08.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:39
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Stawiając to pytanie w sposób zupełnie otwarty, warto na wstępie zauważyć, że choć wszyscy politycy dobrze wiedzą, jak ważną jest dla wyborców potrzeba bezpieczeństwa – uczymy się o niej zresztą już w szkole przy okazji tzw. piramidy potrzeb Maslowa – to szczególny polityczny użytek z tej wiedzy nauczyli się robić głównie politycy PiS.
I nawet jeśli to premier Donald Tusk, jeszcze wiosną roku 2014, w obliczu agresji Rosji na Krymie, w kontekście ówczesnych wyborów europejskich, dramatycznie pytał: czy we wrześniu nasze dzieci pójdą do szkoły? To gospodarzem, liderem a momentami monopolistą problematyki bezpieczeństwa narodowego w naszej polityce, na długie lata, stała się partia Jarosława Kaczyńskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyczyny takiego stanu rzeczy są znane. Akcentowanie różnych zagrożeń to wszak credo tego środowiska politycznego jeszcze od czasów Porozumienia Centrum w latach 90. A od kampanii roku 2015 sprawa bezpieczeństwa zewnętrznego nabrała dla PiS znaczenia wręcz prymarnego.
Trójkąt zagrożenia
I od tego też właściwie momentu partia ta bardzo konsekwentnie eksponuje w swym przekazie swego rodzaju trójkąt zagrożenia Polski, na który składa się niebezpieczeństwo ze strony: Rosji, nielegalnych migrantów oraz Niemiec – lub szerzej Brukseli. A odpowiednie ustawienie tej politycznej figury jest tylko kwestią danej chwili.
Bezpieczeństwo na sztandarach rządzącej partii, to jednak nie tylko retoryka, ale także diagnoza realnych czasem wyzwań oraz konkretne działania.
Przykładowo: wskazując na zagrożenie ze strony Rosji jeszcze w czasie wojny w Gruzji w roku 2008 politycy PiS - szybciej niż inni - odsłaniali agresywne oblicze Putina. A podejmując pytania dotyczące nielegalnej migracji, dotykali realnego problemu, którym żyje dziś cała Europa. Trudno też nie dostrzec, że to PiS po roku 2015 aktywizował wojska terytorialne, przedstawił program rozbudowy armii i nową formułę obronności kraju, rozpoczął szeroki zakup uzbrojenia, czy zbudował efektowny płot na granicy z Białorusią.
W efekcie, sztandar narodowego bezpieczeństwa dał PiS-owi po roku 2015 niejeden polityczny sukces i niejedną chwilę sondażowego oddechu w momencie różnych politycznych tarapatów.
To już nie działa
Rzecz jednak w tym, że dziś mechanizm ten przestał działać, a ostatnią bodaj wyraźną sondażową premię sztandar bezpieczeństwa przyniósł PiS-owi wiosną 2022, w chwili zdecydowanej reakcji Polski i Zachodu na pełnoskalową agresję Rosji w Ukrainie.
Jakie są tego przyczyny? I czemu, choć za naszą wschodnią granicą ciągle czai się realne zagrożenie, to sztandar narodowego bezpieczeństwa w rękach władzy nie przyciąga dziś ku niej uwagi nowych wyborców?
Jak się wydaje, zdecydowało o tym przede wszystkim zderzenie dumnej retoryki, trafnych czasem diagnoz i realnie podejmowanych działań oraz nakładów z twardą, a niekiedy skrzeczącą, rzeczywistością.
Co więcej, na nieszczęście władzy, ten dysonans poznawczy rezonował szeroko wśród wyborców za sprawą sprzecznych jej komunikatów, trafiających do wyobraźni sugestywnych obrazów, a czasem nawet zdjęć. Znaczenie przełomowe miała tu zapewne sprawa słynnej rosyjskiej rakiety pod Bydgoszczą i słynna osobliwa konferencja ministra Błaszczaka z publicznymi zarzutami wobec jednego z generałów.
Ale w ten osobliwy cykl wpisuje się też zamieszanie komunikacyjne ws. niemieckich Patriotów z jesieni 2022, nieskuteczna obrona polskiego prezydenta przed rosyjskimi pranksterami, słynny granatnik w Komendzie Policji, czy wreszcie świeża sprawa białoruskich śmigłowców.
Z przypadków tych dociera do wyborcy dość dojmujący obraz: realnych zagrożeń państwa, które komunikują opinii publicznej nie służby ale zwykli obywatele (sprawa rakiety i śmigłowców), deficytu skutecznych procedur (wszystkie właściwie sprawy), chaosu informacyjnego (większość tych spraw), a także braku wyraźnych politycznych czy organizacyjnych wniosków wyciągniętych z poszczególnych sytuacji (większość tych spraw).
I właśnie dlatego, choć jeszcze rok temu wydawało się, że bezpieczeństwo państwa będzie politycznym wehikułem, który łatwo powiedzie PiS w okolice trzeciej kadencji, to dziś, na dwa miesiące przed wyborami, w tym obszarze i pod tym sztandarem partia władzy musi się głównie bronić.
Wielki problem PiS
Sprawa, o której mówimy, nie jest oczywiście przesądzona. Wiele bowiem wskazuje niestety na to, że i Putin i Łukaszenka będą dalej prowokować na polskiej granicy, a sytuację zaognią jeszcze dodatkowo rosyjskie manewry Zapad 2023, które mogą odbyć się na Białorusi w okolicach naszych wyborów. Wszystko może zatem jeszcze się wydarzyć.
Z perspektywy jednak czysto wyborczej PiS zapewne wie, że dziś ma tu spory problem. Dlatego właśnie – jak można sądzić – zasadniczą część swej kampanii wyborczej partia władzy zdecydowała się uruchomić przedwcześnie, już na początku maja, po to by uciec od sprawy rosyjskiej rakiety. Co zresztą położyło się na tym etapem kampanii sporym cieniem.
Póki co, nie widać jednocześnie, aby obóz władzy miał w tej sprawie pomysł na jakąś nową wyborczą strategię. Polowe ubrania polityków władzy na konferencjach, nerwowe odmienianie przez nich w dyskusjach o bezpieczeństwie - przez wszystkie chyba przypadki - nazwiska lidera opozycji, czy metoda retorycznych zmagań na wielu frontach, od Rosji i Białorusi, przez Niemcy i Brukselę, po nielegalnych migrantów, a nawet "niewdzięczność" Ukrainy – wszystko to obrazu przemyślanej stabilności i skuteczności państwa wyborcom nie przybliża.
Wyborczo to zaledwie - dość zresztą wątpliwa - taktyka coraz bardziej wycofanej obrony. A wyłącznie się broniąc trudno, jak wiadomo, kampanie wygrywać.
Dla Wirtualnej Polski prof. Sławomir Sowiński, Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW