Czy Musk chce podpalić dwie największe demokracje Europy? [OPINIA]

Elon Musk - jako właściciel zaangażowany w zarządzanie kilkoma spółkami, oraz jeden z najbliższych doradców Donalda Trumpa - nie powinien narzekać na nadmiar wolnego czasu. Znajduje go jednak wystarczająco wiele, by angażować się w politykę państw, z którymi nie łączą go żadne więzi obywatelstwa: Niemiec i Wielkiej Brytanii. A więc dwóch największych pod względem ludności europejskich demokracji - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Elon Musk
Elon Musk
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | Alex Brandon
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

W Niemczech Musk nie tylko otwarcie poparł w lutowych wyborach do Bundestagu skrajnie prawicową Alternatywę dla Niemiec, ale też zorganizował live z jej liderką Alice Weidel. W Wielkiej Brytanii wdał się w otwartą internetową wojnę – toczoną głównie za pośrednictwem swojego konta na portalu X, obserwowanego przez prawie 212 milionów użytkowników na całym świecie – z laburzystowskim rządem Keira Starmera.

Politycy wyraźnie nie bardzo wiedzą jak właściwie radzić sobie w takiej sytuacji, eksperci i komentatorzy zastanawiają się o co tak naprawdę może chodzić Muskowi. Czy szef Tesli po prostu zbyt daleko zapędził się w politycznym trollingu, czy za jego działaniami stoi jakiś głęboko przemyślany polityczny plan? A może nie chodzi o politykę, tylko o ochronę ekonomicznych interesów najbogatszego człowieka na świecie? Jakie nie byłyby powody działań Muska, to jak angażuje się w brytyjską i niemiecką politykę, jest czymś bez precedensu, jeśli chodzi o relacje miliarderów i obcych państw.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Lepsza Grenlandia w rękach Trumpa niż Putina? "To na pewno"

Czy to już nieprzyjazna interwencja?

Zwłaszcza w przypadku brytyjskim. Musk zorganizował na swoim koncie sondę na portalu X z pytaniem, czy Stany Zjednoczone powinny wyzwolić Brytyjczyków spod panowania ich tyrańskiego rządu. Wcześniej wyzwał króla Karola III, by rozwiązał parlament i ogłosił nowe wybory – choć poprzednie odbyły się w lipcu zeszłego roku, a Partia Pracy zapewniła w nich sobie przytłaczającą większość 174 głosów. Choć od lata jej średnie sondażowe poparcie stopniało o 5,7 punktów procentowych, dostała mandat na pełną kadencję i cieszy się bardzo stabilną większością w Izbie Gmin.

Sposób, w jaki Musk zwraca się do czołowych brytyjskich polityków, wykracza już poza obszar trollingu, wkraczając w rejony zniesławienia i cyberprzemocy. Ministrę Jess Philips nazwał "apologetką ludobójczego gwałtu". Oskarżył też premiera Starmera o współodpowiedzialność za "masowy gwałt Brytanii" i stwierdził, że powinien trafić on do więzienia.

Ataki Muska mają bowiem za tło aferę "gangów uwodzicieli" (grooming gangs) poddających przemocy seksualnej młodej ofiary, nastolatki, a nawet dziewczynki. Afera wybuchła, gdy działanie jednego z takich gangów w mieście Rotherham na północy Anglii opisał 14 lat temu dziennik "The Times".

W oficjalnym raporcie oszacowano, że w mieście liczącym ponad sto tysięcy mieszkańców ofiarami zorganizowanej przemocy seksualnej w okresie 1997-2003 mogło paść nawet 1400 ofiar. Wkrótce do opinii publicznej zaczęły przedostawać się informacje o kolejnych miejscach, gdzie miały miejsce podobne wypadki: od Oksfordu na południu Anglii do Newcastle na północy. Nie znamy dokładnej liczby ofiar.

W Rotherham i kilku innych miejscach sprawcami były grupy mężczyzn pakistańskiego pochodzenia, ofiarami - białe dzieci, na ogół z defaworyzowanych warstw klasy ludowej. Nie mamy jednak wiarygodnych danych dla okresu, gdy popełniane były przestępstwa, by stwierdzić za jaki ich procent odpowiadają Pakistańczycy i osoby takiego pochodzenia. Najnowsze dane pokazują, że w pierwszych 9 miesiącach 2024 roku grupy te odpowiadały za 13,7 proc. nadużyć seksualnych na małoletnich zgłoszonych na policję. W 2023 roku za 6,9 proc. Przytłaczająca większość sprawców podobnych czynów była biała.

Jednocześnie, jak wyliczył konserwatywny "Daily Telegraph", liczby te oznaczają, że Pakistańczycy i mężczyźni pakistańskiego pochodzenia popełniają czterokrotnie więcej podobnych przestępstw niż wynikałoby to z ich udziału w brytyjskiej populacji.

Późniejsze ustalenia wskazały, że ofiary często były ignorowane lub obwiniane za to, co je spotkało. Swoją rolę odegrały w tym zarówno klasowe uprzedzenia pracowników odpowiednich służb, jak i lęk, by ich działania nie zostały zinterpretowane jako rasistowskie.

Obie kwestie to realny problem, z którym brytyjskie państwo musi się zmierzyć. Jednocześnie głęboko nieuczciwa i bez dobrych podstaw jest narracja Muska, który przekonuje, że rząd Gordona Browna (2007-10) celowo tuszował sprawę – w czym jako szef prokuratury koronnej w tamtym czasie, (funkcja odpowiadająca naszemu prokuratorowi krajowemu) brał udział Starmer – bo Partia Pracy zabiegała o głosy muzułmanów.

Trafia ona jednak na podatny grunt. Trudno się dziwić. Dostępne opinii publicznej szczegóły konkretnych spraw są odrażające i przerażające. Sprawa dotyczy migracji, stosunków rasowych i etnicznych na Wyspach, a więc tematów budzących wielkie emocje. Jeszcze niedawno na ich tle wybuchły rozruchy, w trakcie których Musk zachowywał się, jakby chciał zaognić sytuację. Za miliaarderem podążają jego fani w mediach społecznościowych, bombardując wskazanych przez niego polityków hejtem – Philips powiedziała, że obawia się, że w końcu padnie ofiarą fizycznej przemocy.

W Niemczech ingerencja Muska przybiera łagodniejsze formy. Zamiast wojny z rządem na portalu X miliarder wybrał artykuł w dzienniku "Welt am Sonntag" i wywiad z liderką AfD. Niemniej jednak bezpośrednio poparł partię nie tylko potępianą przez większość niemieckiej opinii publicznej, ale też oficjalnie badaną przez niemieckie służby pod kątem prawicowego ekstremizmu. Nawet gdyby poparł bliższą głównemu nurtowi niemieckiej polityki partię, byłoby to niestosowne. Musk nie jest przecież niemieckim obywatelem, a za chwilę stanie się de facto częścią administracji jednego z kluczowych sojuszników Niemiec. Lider centroprawicowej chadecji Friedrich Merz – który po wyborach najpewniej obejmie urząd kanclerza – nazwał zachowanie Muska "bezprecedensową ingerencją w proces wyborczy w przyjaznym kraju".

Musk chce przemeblować europejską politykę?

Jaki jest cel tych interwencji? Musk naprawdę liczy, że przemebluje brytyjską i niemiecką politykę, organizując tam przy pomocy swoich postów na X alt-prawicową rewolucję?

Jak donosi "Financial Times", miliarder ma faktycznie konsultować się z doradcami, jak mógłby usunąć Starmera z urzędu najpóźniej w następnych wyborach. W propagandzie Muska i środowiska skupionego wokół Trumpa Wielka Brytania często przedstawiana jest jako państwo bez mała upadłe, zniszczone przez masową migrację, socjalizm, nadmiar regulacji i "ideologię woke" – przez to wszystko, przed czym Trump ma chronić Stany. Problem w tym, że Starmer rządzi dopiero od lipca i za to, jak dziś wygląda Wielka Brytania odpowiada nie lewica, ale 14 lat rządów konserwatystów. W okresie rządów Boris Johnsona i Liz Truss (2019-22) wcale nie bardzo ideologicznie odległych od trumpizmu.

Musk nie stawia też na konserwatystów, tylko na partię Reform Nigela Farage’a. W pewnym momencie zapowiadał przekazanie jej gigantycznej dotacji, która zmieniłaby finansowy układ sił w brytyjskiej polityce. W międzyczasie pokłócił się jednak z Faragem i zaczął wzywać polityków Reform, by zmienili lidera.

Niektórzy komentatorzy uspokajają, że posty Muska zdradzają, że nie ma on pojęcia, jak działa polityka w Zjednoczonym Królestwie i w Niemczech, jak niepopularne są w tych państwach jego idee i on sam. Co łatwo może zakończyć ambitne polityczne plany miliardera – jakie by nie były – kompromitacją.

Z drugiej strony, środki i megafon Muska są potężne. Uderzenia w rząd Starmera z pewnością są dla niego bolesne. Chcąc skupić na sobie uwagę Muska i podpiąć się pod jego zasięgi, także politycy bardziej umiarkowanej prawicy mogą zacząć przejmować idee miliardera. W pewnym sensie dzieje się to w Wielkiej Brytanii, gdzie torysi podjęli temat rzekomego tuszowania przestępstw "gangów uwodzicieli" i zaczęli się domagać publicznego śledztwa w tej sprawie – choć poprzednie przeprowadzono zaledwie kilka lat temu.

Live z Weidel może nie przekona większości Niemców do głosowania na AfD, ale oswaja tę partię jako normalną polityczną siłę. Musk podkreślał, że nie jest ona skrajną prawicą, tylko reprezentuje "zdrowy rozsądek". A przypomnijmy, że to partia nie tylko o silnym prorosyjskim skręcie, ale gotowa głosić pomysły tak skrajne – jak przymusowa reemigracja osób pozeuropejskiego pochodzenia – że za zbyt radykalne uznało je nawet Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen.

A może chodzi o pieniądze?

Nie brakuje też głosów, że Muskowi nie chodzi o politykę, a o pieniądze. Na łamach tygodnika "New Statesman" Will Dunn przedstawia bardzo ciekawą hipotezę. Źródłem bajecznego bogactwa Muska jest wycena akcji jego spółek przez rynki, która często bardziej niż od ich faktycznych wyników finansowych zależy od sławy Muska i zainteresowania jakie budzi jego osobista marka. Musk szuka więc przede wszystkim uwagi światowej opinii publicznej.

A w sytuacji, gdy z X odpływają użytkownicy, nic tak jej nie zapewnia, jak strona BBC News – największa pod względem zasięgów strona anglojęzyczna na świecie, generująca miesięcznie ponad miliard wejść. A można bezpiecznie założyć, że każde starcie z najbogatszego człowieka na świecie z brytyjskim premierem z automatu trafi na BBC News.

Z kolei na łamach "Timesa" Dominic O’Connell twierdzi, że wojnę Muska z Downing Street może tłumaczyć niechęć miliardera do regulacji. W styczniu w Wielkiej Brytanii weszły w życie przepisy dające instytucjom regulacyjnym nowe uprawnienia wobec wielkich platform cyfrowych. Zarówno, jeśli chodzi o karanie za rozpowszechnienie przez nie treści wzywających do przemocy, jak i za budowanie pozycji zagrażającej konkurencji. Moderacja generuje dodatkowe koszty i osłabia ruch, bo nic go tak nie generuje jak nakręcanie skrajnych emocji nawet napędzanych fake newsami.

Musk alergicznie reaguje na próby takich regulacji, broni się przed nimi przedstawiając je jako zamach na wolność słowa lub wolność gospodarczą. Być może w atakach na rząd o wymuszenie poluzowania regulacyjnego reżimu. Podobnie ofensywa Muska w Niemczech miałaby wymusić na Niemczech i instytucjach unijnych zwinięcie regulacji unijnych.

Demokracje nie były na to gotowe

Jaki nie byłby plan Muska, widać wyraźnie, że demokracje są zupełnie niegotowe na podobną interwencje. Cały system mający kształtować relacje między wyborcami, mediami, biznesem i polityką jest zupełnie nieprzygotowany do sytuacji, gdy istotnym źródłem informacji staje się medium społecznościowe z algorytmami zbudowanymi tak, by zagwarantować maksymalną widoczność jego właścicielowi.

Musk jest bogatszy niż najwięksi magnaci w przeszłości i bardziej potężny niż najbardziej wpływowi prasowi baronowie. W przeciwieństwie do dawnych gigantów biznesu nie ma oporów by używać swojej fortuny do forsowania swoich idei bezpośrednio. Jeśli po 20 stycznia za planami Muska stanie jeszcze siła amerykańskiego państwa, to może to wywołać wielki kryzys.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
muskDonald Trumpusa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (361)