Szara eminencja nowego prezydenta USA. Zachowuje się jakby był wice-Trumpem [OPINIA]
Nie jest tajemnicą, że w amerykańskiej polityce wielkie pieniądze i dysponujące nimi jednostki odgrywają znacznie większą rolę niż byłoby to akceptowalne w Europie. Jednak nawet jak na amerykańskie standardy wpływ, jaki u boku Trumpa zyskał Elon Musk – najbogatszy człowiek na Ziemi – jest czymś niezwykłym - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Musk nie tylko wsparł kampanię Trumpa kwotami szacowanymi na co najmniej 130 milionów dolarów (niektóre media mówią nawet o 200 milionach) i nie tylko uczynił swój portal X środowiskiem bardzo przyjaznym dla sprzyjającej Trumpowi agitacji, ale też zaangażował się bezpośrednio w kampanię prezydenta-elekta. Zupełnie jakby był czynnym politykiem, a nie biznesmenem, który kierując się własnym, dobrze pojętym interesem nie powinien przecież raczej zrażać do siebie połowy amerykańskiego społeczeństwa niepopierającej Trumpa.
W nowej, republikańskiej administracji Musk, wspólnie z Vivekiem Ramaswamym – libertariańskim inwestorem z branży biotechnologii wartym prawie miliard dolarów, pokieruje specjalnym Departamentem Efektywności Rządu (DOGE). Ma on za zadanie radykalnie "odchudzić" amerykańskie państwo, zidentyfikować i zredukować niepotrzebne wydatki, by rząd zaczął działać oszczędnie i efektywnie jak dobrze zorganizowany biznes, oraz znieść regulacje ograniczające rozwój gospodarczy.
Już sam fakt, że na czele instytucji mającej walczyć z nadmiarem regulacji stoi właściciel tak wielu podlegających im przedsięwzięć, rodzi pytania o konflikt interesów. Nie jest to jednak jedyny problem z politycznym zaangażowaniem właściciela Tesli.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Współlider republikanów?
Bo rola Muska w otoczeniu Trumpa jest - jak wszystko wskazuje - znacznie większa niż wynikałoby to z jego przyszłej roli w DOGE. Jak donoszą amerykańskie media, w ciągu niecałych dwóch miesięcy, jakie minęły od wygranych wyborów, Trump z nikim nie spędził tyle czasu co z Muskiem.
Musk brał nawet udział w rozmowach prezydenta-elekta z kluczowymi zagranicznymi przywódcami, w tym z prezydentem Zelenskim z Ukrainy. Komentatorzy coraz częściej mówią o Musku jako o "drugim prezydencie" czy drugim obok Trumpa liderze Partii Republikańskiej.
Polityczną siłę Muska pokazał ostatni tydzień przed świętami, gdy Kongres głosował nad przedłużeniem finansowania dla rządu federalnego do wiosny przyszłego roku. Głosowania tego typu często stawały się przedmiotem konfliktu między republikanami i demokratami, skutkującym zawieszeniem finansowania rządu na kilka tygodni, w trakcie których pracownicy federalni nie mogli liczyć na wypłatę, a działanie rządowych instytucji, poza tymi najbardziej kluczowymi, było zamrożone.
Republikański speaker Izby Reprezentantów, Mike Johnson, wynegocjował porozumienie z demokratami, gwarantujące finansowanie do wiosny, gwarantujące przy tym środki na wydatki istotne politycznie dla obu partii.
Gdy wydawało się, że jego uchwalenie jest formalnością, do gry wkroczył Musk ze swoim kontem na portalu X. W ciągu kilku dni opublikował około 150 (!) postów, wściekle atakujących porozumienie. Posty pełne były błędnych informacji, wskazujących albo na brak wiedzy, albo na złą wolę Muska.
Miliarder groził republikańskim deputowanym, że jeśli poprą porozumienie, to w następnych wyborach ich oponenci w prawyborach będą mogli liczyć na jego hojne finansowe wsparcie.
Gdy do krytyki Muska przyłączył się Trump, porozumienie upadło. Udało się wynegocjować nowe, nie do końca zgodne z życzeniami Trumpa, ale to, co się stało, pokazuje niezwykłą siłę Muska.
Jak donosiły niektóre media, podobno Trump początkowo nie miał nic przeciwko pierwszemu porozumieniu wynegocjowanemu przez Johnsona, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył, jaką siłę rażenia mają posty Muska. Johnson miał negocjować z Muskiem, ale nie przekonał miliardera do poparcia swojego porozumienia. Pokazuje to niezwykły polityczny wpływ miliardera, który nie tylko nie pełni żadnej oficjalnej funkcji, a w ostatnich wyborach nie otrzymał ani jednego głosu.
Siła zasięgów
Na ile jednak Muskowi jako szefowi DOGE uda się zmienić to, jak działa amerykańskie państwo? Plany są bardzo ambitne: Musk i Ramaswamy obiecują, że w ciągu kilku lat uda się zaoszczędzić 2 biliony (!) federalnych wydatków.
Wielu ekspertów jest jednak sceptycznych. Większość wydatków amerykańskiego budżetu to programy społeczne, takie jak Social Security (zajmujący się głównie emeryturami i rentami) oraz Medicaid, zapewniający opiekę zdrowotną najuboższym. Republikanie z przyczyn politycznych nie mogą sobie pozwolić na radykalne cięcia w tych obszarach, a w związku ze starzeniem się amerykańskiego społeczeństwa wydatki na emerytury i pomoc medyczną dla seniorów będą wręcz rosły.
DOGE sam z siebie nie będzie mógł podjąć decyzji o żadnych cięciach. Artykuł I amerykańskiej konstytucji bardzo wyraźnie określa, że to do Kongresu należą decyzje o dochodach i wydatkach państwach. I tradycyjnie deputowani do Izby Reprezentantów i senatorowie zdecydowanie bronili tej prerogatywy. Zgodnie z ustawą z początku lat 70. władza wykonawcza nie może nawet nie wydać środków, jakie Kongres przeznaczył na dany cel.
DOGE będzie mógł więc co najwyżej przedstawić rekomendację Kongresowi, gdzie dokonywać cięć – dlatego nie brakuje komentarzy, że będzie on de facto "think tankiem" na usługach administracji Trumpa.
Jak na łamach "New York Times" zauważył Alan Rappeport, w 1982 roku administracja Reagana powołała instytucję podobną do Departamentu Efektywności Rządu: Komisję Grace’a. Gromadziła ona liderów biznesu, którzy mieli "osuszyć bagno w Waszyngtonie" i zaprezentować rozwiązania pozwalające zracjonalizować rządowe wydatki. Komisja przygotowała raport i zestaw rekomendacji, większość z nich jednak nigdy nie weszła w życie.
Lider Komisji, J. Peter Grace nie miał jednak megafonu, jakim Musk dysponuje dzięki portalowi X. Niezależnie od tego, na ile prawdziwe są informacje, że Musk nakazał programistom z platformy tak przerobić algorytmy, by zwiększyć widoczność swoich postów, to zasięgi miliardera są porażające.
Musk ma ponad 209 milionów obserwujących na portalu X – dla porównania prezydent Trump "tylko" 96,2 miliona. Jego posty mają przeciętnie po kilkadziesiąt milionów wyświetleń.
Musk jako właściciel X kontroluje też istotną część sfery publicznej, w której toczy się debata polityczna – mimo odpływu z platformy bardziej liberalnych użytkowników. Kontrolując algorytmy, może zwiększyć widoczność przychylnych sobie treści i zminimalizować tych niewygodnych.
Jak w wywiadzie z 2023 roku mówiła Soshana Zuboff – badaczka z Harvardu, autorka książki "Wiek kapitalizmu inwigilacji" – "nasza polityczna stabilność, zdolność do rozróżniania prawdy od fałszu, nasze zdrowie i do pewnego stopnia to, czy wszyscy nie zwariujemy, zależą od codziennych decyzji Muska".
Jeśli dodamy do tego fandom miliardera – rój trolli, gotowych na jego wezwanie atakować przeciwników przedsiębiorcy w mediach społecznościowych – oraz pieniądze, jakimi może wesprzeć kampanie konkurentów swoich przeciwników, to daje właścicielowi Tesli i Space X znacznie poważniejsze narzędzia oddziaływania na deputowanych do Kongresu niż te, jakimi dysponował Grace i jego koledzy. Można wręcz zaryzykować tezę, że nikt w historii amerykańskiej demokracji – żaden miliarder, magnat przemysłowy czy prasowy – nie cieszył się takim wpływem na amerykańską politykę bez poddania się kiedykolwiek weryfikacji wyborców jak dziś Musk.
Czego chce Musk?
Do czego Musk będzie chciał użyć tego wpływu? Zwolennicy miliardera przekonują, że Musk użyje go, by zracjonalizować amerykańskie państwo, przełamując zbutwiałe biurokratyczne układy, w podobny sposób jak usprawniał wielokrotnie działanie przejmowanych przez siebie firm. Liczą też na to, że Musk pozwoli przygotować otoczenie regulacyjne umożliwiające wzrost najbardziej przyszłościowych branż gospodarki. Bardzo krytyczny wobec Trumpa analityk Ian Bremmer mówił niedawno w wywiadzie dla podcastu "The Rest is Politics", że Musk jest być może jedyną osobą na Ziemi, zdolną posłużyć jako pośrednik między Trumpem a przewodniczącym Xi, mogącym pomóc wypracować jakiś rodzaj porozumienia co do ram rywalizacji między tymi dwoma liderami.
Krytycy Muska zarzucają mu, że będzie chciał użyć swojej władzy do tego, by usunąć regulacje ograniczające rozwój jego własnych biznesów – nawet jeśli służą one interesowi publicznemu. Największy problem polega jednak na tym, że zaangażowanie Muska w politykę nie ogranicza się do deregulacyjnej i oszczędnościowej agendy. Musk w ostatnich latach przeszedł proces, który trzeba nazwać polityczną radykalizacją. W wielu kwestiach stoi dziś na prawo nawet od trumpowskiego skrzydła Partii Republikańskiej.
Było to najlepiej widać latem tego roku, w trakcie rozruchów w Wielkiej Brytanii, które wybuchły po zabójstwie grupy dziewczynek przez nożownika pod Liverpoolem. Musk zachowywał się, jakby chciał podsycić rozruchy, wieszczył "wojnę domową" w Wielkiej Brytanii w dużej mierze powtarzając narrację brytyjskiej skrajnej prawicy na temat migracji i stosunków rasowych na Wyspach.
Musk dzieli wiele obsesji ze skrajną prawicą, od sprzeciwu wobec "ideologii woke" i paniki wokół praw osób transpłciowych po demografię i migrację.
Musk ma przy tym globalne ambicje. Niedawno wyraził na portalu X poparcie dla Alternatywy dla Niemiec – partii, której poglądy na temat migracji są ekstremalne nawet jak na standardy europejskiej skrajnej prawicy. Brytyjskie media od kilku tygodni spekulują, czy Musk nie wesprze znaczną sumą populistyczno-prawicowej partii Reform Nigela Farage’a. Partia przeżywa ostatnio świetną koniunkturę, w sondażach zbliża się do konserwatystów i Partii Pracy – wsparcie Muska mogłoby dać jej impakt konieczny do tego, by zastąpić Torysów jako główna siła opozycyjna wobec rządu Starmera.
Musk ze swoimi pieniędzmi, zasięgami na portalu X oraz wpływem na administrację najpotężniejszego mocarstwa na świecie mógłby stać się globalnym patronem skrajnej prawicy – nie podlegając przy tym żadnej realnej demokratycznej kontroli.
Skończy się wojną z Trumpem?
Jednocześnie można zastanawiać się, jak długo potrwa miesiąc miodowy między Muskiem a Trumpem. Dwie tak silne osobowości, rywalizujące o zasięgi, widoczność i uznanie podobnej publiczności mogą bardzo łatwo zmienić się z najlepszych przyjaciół w śmiertelnych wrogów. Nikt nie zdziwi się chyba, jeśli za rok, dwa Musk przestanie być częścią administracji Trumpa, a stanie się jego najbardziej zaciekłym krytykiem z prawej flanki.
Tym bardziej że wpływ pozbawionego jakiejkolwiek bezpośredniej demokratycznej legitymacji miliardera na politykę może się okazać politycznym problemem dla Trumpa. Wielkie pieniądze lubią wielką ciszę, miliarderzy mogą wpływać na politykę nie tylko dlatego, że mają pieniądze, ale także dlatego, że używają związanych z nimi wpływów dyskretnie, nie drażniąc opinii publicznej.
Musk robi coś wręcz przeciwnego. Nie przeszkodziło to wspieranemu przez niego kandydatowi w wygraniu wygraniu wyborów w listopadzie. Opinia publiczna może jednak zareagować inaczej, gdy Musk wymusi na Kongresie cięcia uderzające w interesy dużych grup Amerykanów.
Jak może wyglądać konflikt liderów DOGE z resztą trumpowskiej bazy, przekonaliśmy się w drugi dzień świąt. Poszło o wizy H-1B, umożliwiające ściąganie do pracy w Stanach wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Trump i Ramaswamy bronili tego rozwiązania, przekonując, że w Stanach nie ma prostu wystarczającej liczby odpowiednio wykwalifikowanych inżynierów i programistów.
Rasmawany napisał nawet post na portalu X, w którym za ten stan rzeczy obwinił "celebrującą miernotę" amerykańską kulturę, a zwłaszcza szkołę, która nie stawia uczniom wymagań, a bardziej niż sukcesy w matematyce i przedmiotach ścisłych nagradza te sportowe lub po prostu popularność wśród rówieśników.
Trumpowska baza na X spieniła się w oburzeniu. Ramaswamy’emu zarzucano pogardę dla amerykańskiej kultury i pracowników. Choć oburzenie skupiło się głównie na nim, nie Musku, ze strony nacjonalistycznej strony obozu MAGA popłynęły ostrzeżenia pod adresem całego DOGE: niech technomiliarderzy znają swoje miejsce w naszej koalicji, nie będziemy godzić na to, by kształtowali naszą politykę migracyjną, wybraliśmy Trumpa po to, by "przywrócił godność amerykańskim pracownikom, a nie po to, zastępował ich migrantami z Chin i Indii".
Nawet jeśli burza na portalu X przycichnie do końca roku, to spór o wizy pokazuje możliwe linie pęknięcia trumpowskiej koalicji.
Demokraci z pewnością otrzymali wymarzony cel do populistycznych ataków. Gdyby ekscesy Muska u boku Trumpa doprowadziłyby ostatecznie do jakiś sensownych ograniczeń wpływu wielkich pieniędzy na amerykańską politykę, byłby to znak, że nad amerykańską demokracją naprawdę czuwa jakiś dobry opatrznościowy duch.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski