Platforma wybrała bezpiecznie, ale Trzaskowski musi pamiętać, że może też przegrać [OPINIA]
Prawybory w Koalicji Obywatelskiej skończyły się bez niespodzianek: tak jak wszyscy się spodziewali, wygrał je prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Zaskakiwać może tylko skala porażki Radosława Sikorskiego - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
24.11.2024 15:23
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Szef MSZ zdobył w prawyborach zaledwie 25,25 proc. głosów, a Trzaskowski - 75,75 proc. Sikorski przegrał mimo tego, że to on zrobił bardziej widoczną i dynamiczną kampanię. Udało się mu pozyskać poparcie z zaskakujących źródeł: od polityków Zielonych do byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Skala porażki ministra spraw zagranicznych sugeruje, że od początku nie miał najmniejszych szans na wygranie prawyborów, że Koalicja Obywatelska już dwa tygodnie temu w przytłaczającej większości zdecydowana była postawić na prezydenta stolicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Idealny prezydent "uśmiechniętej Polski"
Dlaczego partia stawia na Trzaskowskiego?
Po pierwsze, Trzaskowski od dawna budował sobie poparcie w strukturach, samorządowych i nie tylko. Sikorski z kolei zawsze uchodził za solistę, polityka grającego raczej na siebie, a nie kogoś, kto cierpliwie buduje w partii zaplecze.
Po drugie, Donald Tusk - tak, a nie inaczej prezentując wyniki sondażu zamówionego przez Platformę - dał subtelnie do zrozumienia, którego kandydata wspiera.
Po trzecie wreszcie, wszystkie badania z ostatnich miesięcy wskazywały, że to Trzaskowski jest faworytem do tego, by wygrać wybory prezydenckie w przyszłym roku. A Koalicja Obywatelska wie, że nie może przegrać tych wyborów z PiS, bo to mógłby być początek końca jej rządów. Trzaskowski jest kandydatem zdolnym zmobilizować nie tylko cały elektorat KO, ale także ten określający się jako lewicowy, jak pokazały wyniki exit poll z drugiej tury z 2020 roku jest też w stanie pozyskać część wyborców PSL a nawet Konfederacji.
Można powiedzieć, że prezydent Warszawy idealnie wpisuje się w wyobrażenia nie-pisowskiej części społeczeństwa na temat tego, jak powinien wyglądać prezydent kraju. W polskich warunkach może ciągle uchodzić za polityka młodego - choć jeśli za rok zostanie prezydentem, to będzie o dziesięć lat starszy niż Andrzej Duda w momencie, gdy obejmował ten urząd - ma odpowiednią prezencję, zna kilka języków obcych. Jest wszechstronnie wykształcony, napisał nawet doktorat poświęcony tematyce integracji europejskiej.
Dla wielu wyborców prezydentura kraju będzie naturalnym zwieńczeniem długiej publicznej kariery nominata KO. Trzaskowski jest bowiem obecny w polskiej polityce od ponad dekady. Był doradcą delegacji KO do Parlamentu Europejskiego, europosłem, ministrem cyfryzacji, teraz pełni urząd prezydenta stolicy. Na wszystkich tych stanowiskach prezentował się dość przyzwoicie, nigdy nie zaliczył większej wpadki czy kontrowersji.
W ciągu całej swojej kariery prezydent stolicy nigdy nie zogniskował też wokół siebie naprawdę silnych negatywnych emocji, nie zrobił sobie naprawdę zaprzysięgłych wrogów, nie ma też wyraźnego negatywnego elektoratu, który PiS mógłby przeciw niemu zmobilizować w drugiej turze.
Złośliwi pisowcy mogliby powiedzieć, że Trzaskowski jest idealnym prezydentem "uśmiechniętej Polski". Problem dla PiS polega na tym, że ta "uśmiechnięta Polska" - którą traktuje z tak wyraźną niechęcią, jeśli nie pogardą - może, tak jak 15 października, zmobilizować wystarczająco wiele osób, by zapewnić swojemu kandydatowi zwycięstwo.
Krzyże, robaki i seksedukatorzy
Oczywiście, partia Kaczyńskiego będzie teraz robić wszystko, by Polakom Trzaskowskiego obrzydzić. Ponieważ PiS będzie walczył o obronę ostatniego bastionu władzy, kampania może być jeszcze bardziej brutalna niż w 2020 roku. Wtedy PiS, rękami TVP, atakował Trzaskowskiego, ogrywając na wszystkie strony awarię warszawskiej oczyszczalni ścieków Czajka, próbując przedstawić go jako leniwego polityka wagi lekkiej, nie nadającego się na prezydenta. Wreszcie "Wiadomości" wyciągnęły mu udział w spotkaniach grupy Bilderberg i wypowiedź, w której deklarował wiarę w "boga żydowskiego polityka Spinozy" - mało subtelnie zagrywając antysemicką kartą.
Można się spodziewać, że dziś wszystkie te argumenty powrócą. Choć problem z argumentem "Trzaskowski to polityk wagi lekkiej" będzie taki, że PiS w 2020 roku mógł przeciwstawić mu urzędującego prezydenta Andrzeja Dudę, który w trakcie kampanii wyborczej przyjmowany był przez Donalda Trumpa w Białym Domu.
Teraz, choć tematy bezpieczeństwa będą odgrywały znacznie większą rolę w kampanii niż cztery lata temu, PiS poza premierem Mateuszem Morawieckim i od biedy Mariuszem Błaszczakiem nie ma kandydata, który miałby większe państwowe i międzynarodowe doświadczenie od Trzaskowskiego. Z pewnością trudno będzie przekonywać, że bardziej poważnym kandydatem na najwyższy urząd w kraju jest pozbawiony jakiegokolwiek politycznego doświadczenia Karol Nawrocki.
Zobacz także
PiS za to w nieskończoność będzie przypominał każdy przeciągający się remont w Warszawie, podsycał kontrowersje wokół gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej czy różnych działań stołecznego samorządu. Tak jak w kampanii samorządowej wiosną tego roku PiS będzie próbował zrobić z Trzaskowskiego skrajnego lewaka, który w rządzonym przez siebie mieście chciał zakazać krzyży, demoralizować dzieci przy pomocy seksedukatorów, a nawet zmusić Polaków by zamiast karkówki w majówkę wrzucali na grilla robaki. W Warszawie podobna kampania niewiele pomogła Tobiaszowi Bocheńskiemu i kandydatom skrajnej prawicy. W innych miejscach Polski może zadziałać lepiej, ale też trudno uwierzyć, by prawica, rozpętując wojnę kulturową przeciw "lewakowi Trzaskowskiemu", mogła zniszczyć jego kandydaturę.
O wyniku wyborów mogą zadecydować inne czynniki, na które Trzaskowski będzie miał niewielki wpływ: ocena rządu Tuska i tego jak Polakom żyje się w rządzącej przez koalicję 15.10. Polskę oraz lęk przed oddaniem całości władzy w ręce obecnego obozu.
Zobacz także
Dobry początek prekampanii
Gdy Koalicja Obywatelska ogłosiła decyzję o prawyborach, część komentatorów przestrzegała, że to może być ryzykowny ruch, zarówno dla partii, jak i jej przyszłego kandydata. Rywalizacja o tak wysoką stawkę jak nominacja największej partii obozu władzy w wyborach prezydenckich budzi bowiem tak wielkie emocje, że łatwo mogę się one wymknąć spod kontroli. Gdyby Sikorski i Trzaskowski zaczęli się naprawdę ostro atakować, publicznie wyciągając wszystkie najsłabsze punkty kontrkandydata, to zwycięzca starcia wyszedłby z niego mocno poobijany. Niewykluczone, że na tyle mocno, by mogło to zaszkodzić jego szansom w wyborach prezydenckich wiosną przyszłego roku.
Ten scenariusz się nie spełnił. Choć czasem w mediach społecznościowych kampania bywała dość ostra, to trzymała się ram bezpiecznych dla obu kandydatów.
Bez wątpienia prawybory okazały się też korzystne dla Koalicji Obywatelskiej jako całości. Partia na dwa tygodnie prawie całkowicie zdominowała przekaz medialny, zaprezentowała się wyborcom jako centrum i główny punkt odniesienia polskiej polityki. Opinia publiczna żyła głównie starciem Sikorski-Trzaskowski, rozważano zalety - rzadziej wady - obu kandydatów, przedstawiano prawybory w jednej z wielu zasiadających w Sejmie partii - i ściśle mówiąc nawet nie największej pod względem liczby mandatów - jakby były pierwszą turą wyborów prezydenckich.
Prawybory przesłoniły problemy rządu i konflikty w tworzącej go koalicji, osłabiły też pozytywną polityczną dynamikę, jaka wytworzyła się dla PiS po zwycięstwie Trumpa.
Trzaskowski, zdobywając ponad trzy czwarte głosów, wychodzi z prawyborów z bardzo mocnym mandatem, wzmacniającym go na początku kampanii. Sikorski natychmiast udzielił mu bezwarunkowego poparcia i pokazał, że jest w stanie zaakceptować wynik - kluczowe będzie teraz, na ile w całości będzie pracować na rzecz Trzaskowskiego.
Czytaj również: "Piekielnie mocny mandat". Trzaskowski ma już główne zadanie
Nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte
Trzaskowski jest bez wątpienia faworytem do wygrania wyborów. Ale największy błąd, jaki prezydent Warszawy mógłby popełnić, to uwierzyć, że ma już wygraną w kieszeni. Nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte, a wybory prezydenckie należą w Polsce do najbardziej nieprzewidywalnych.
Przeciw Trzaskowskiemu może też przemawiać to, że uchodzi za kandydata trochę nudnego. Jeśli po prostu powtórzy kampanię z 2020 roku, nie zaproponuje nowej narracji, to jakiejś części wyborców może nie chcieć się pójść zagłosować jeszcze raz na to samo, na co głosowali już cztery lata temu.
A żeby wygrać konieczne będzie zmobilizowanie każdego głosu. Trzaskowski będzie musiał się nad tym naprawdę napracować, bo to będzie zupełnie inna walka niż ta o nominację partyjną.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek