"Niekandydat Nawrocki". Szef IPN: Trzaskowski nie jest politykiem nadającym się na prezydenta Polski
- Gdybym dostał propozycję ubiegania się o urząd prezydenta RP, to nie mógłbym powiedzieć "nie". I to nie jest kwestia moich ambicji, tylko odpowiedzialności za Polskę - mówi Karol Nawrocki. Szef IPN, wymieniany jako jeden z kandydatów na prezydenta z ramienia PiS, w rozmowie z WP zaznacza jednocześnie, że jego potencjalnie najgroźniejsi rywale z Platformy Obywatelskiej na urząd się nie nadają.
- Z ostatnich dwóch sondaży United Surveys dla Wirtualnej Polski wynika, że w pierwszej turze wyborów prezes IPN, gdyby wystartował, mógłby liczyć na ok. 26-procentowe poparcie.
- Karol Nawrocki wyraźnie przegrałby z Rafałem Trzaskowskim (39 proc.), ale mógłby minimalne pokonać Radosława Sikorskiego (25,5 proc.), gdyby to na któregoś z nich postawiła Koalicja Obywatelska.
- We wtorek Wirtualna Polska opublikowała wywiad z Mariuszem Wójtowicz-Podhorskim, byłym współpracownikiem Nawrockiego. Szef stosujący mobbing, intrygant przypisujący sobie zasługi innych, wreszcie człowiek, który dla autopromocji zrobi wszystko - taki obraz Nawrockiego nakreślił Podhorski.
- W wywiadzie Karol Nawrocki odnosi się do zarzutów formułowanych przez Wójtowicz-Podhorskiego i odpowiada na pytania o potencjalnym starcie w wyborach.
Paweł Figurski, Patryk Słowik: Był pan sportowcem, więc zacznijmy sportowo: jakie ćwiczenia wykonuje się w ramach rozgrzewki przed kampanią prezydencką?
Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej: Jeszcze jest za szybko na rozgrzewkę. Pewnie myślałbym o niej, gdybym zdecydował się kandydować. Natomiast panowie oraz inni dziennikarze nie próżnują i rozgrzewacie mnie codziennie. Dziękuję za to.
Pana nazwisko pojawia się choćby w wypowiedziach polityków PiS. Wszyscy wiemy, że jeśli tylko prezes Jarosław Kaczyński przyjdzie do pana i powie "panie Karolu, proszę być naszym kandydatem na prezydenta", to pan nie odmówi.
Mówimy o najważniejszym stanowisku w państwie. Gdybym dostał taką propozycję, to nie mógłbym powiedzieć "nie". I to nie jest kwestia moich ambicji, tylko odpowiedzialności za Polskę. Potrzeby walki za Polskę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czyli jest pan zdecydowany, tylko niezdecydowany jeszcze jest ktoś inny.
To jest skomplikowane. Nigdy nie byłem ani nie jestem - również teraz - członkiem którejkolwiek z partii politycznych. Jestem prezesem Instytutu Pamięci Narodowej i naprawdę poświęcam temu cały swój czas. Natomiast jakim byłbym prezesem IPN, gdybym powiedział panom, że nie interesuje mnie odpowiedzialność za Polskę, bo bardziej komfortowe jest bycie w IPN-ie?
Mówi pan o potrzebie walki. Może współcześnie nie trzeba walczyć? Można przecież uznać, że będą świetni kandydaci i np. Rafał Trzaskowski będzie znakomicie dbał o Polskę.
Rafał Trzaskowski nie jest politykiem nadającym się na prezydenta Polski.
Bo?
Jestem związany z wartościami chrześcijańskimi, Polska ma zresztą fundamenty chrześcijańskie. A Trzaskowski każe ściągać krzyże w urzędach polskiej stolicy. Przykro mi, ale ktoś taki nie powinien być prezydentem.
To może Radosław Sikorski, który nikomu nie każe niczego ściągać?
W ostatnim roku wydarzyło się bardzo dużo złych rzeczy w Polsce. Łamane są aspiracje narodu polskiego. Między innymi wobec ważnych projektów komunikacyjnych, do których jestem przywiązany, jak choćby CPK. Radosław Sikorski jest członkiem rządu, który te aspiracje łamie.
Dodatkowo jestem zaniepokojony i poruszony, gdy spotykam się z dyplomatami z całego świata, a ci nie rozumieją, dlaczego Polska w kilkudziesięciu państwach na świecie nie ma ambasadora. W tym w tak istotnych z naszego punktu widzenia jak USA.
Nie podoba się panu, że prezydent Andrzej Duda nie wymienił ambasadorów na tych wskazanych przez rząd?
W żadnym razie. To w ogóle nie jest wina pana prezydenta. Przecież zgodnie ze swoimi kompetencjami to on powołuje i odwołuje ambasadorów. Tu mamy do czynienia z elementarnym brakiem umiejętności dialogu ze strony rządu.
Nie spodziewałem się, że będę żył w takich czasach, gdy rząd nie negocjuje z głową państwa listy osób, które mają trafić na ambasadorskie stanowiska.
Literalnie taką sytuację mieliśmy, gdy premierem był Donald Tusk, a prezydentem Lech Kaczyński. Wtedy Lech Kaczyński ustąpił, by nie eskalować konfliktu. Może ustąpić powinien też Andrzej Duda?
Szanuję każdy gest zmierzający do tego, by Polska wyglądała poważnie na arenie międzynarodowej. Ale nie może być tak, że rząd zawsze będzie wymuszał to, co nawet zgodnie z konstytucją powinno opierać się na współdziałaniu. A skutek jest straszny, bo ludzie, z którymi się spotykam, żalą się, że nie mają z kim załatwiać spraw, ponieważ nie ma ambasadora.
Jest kierownik placówki.
To nie to samo. Inna ranga stosunków dyplomatycznych jest wtedy, gdy jest ambasador, a inna, gdy jedynie kierownik placówki.
Brak ambasadora jest najzwyczajniej w świecie szkodliwy dla Polski, wywołuje chaos. Doprowadził do tego polski rząd, w tym w istotnej mierze Radosław Sikorski.
Czyli ustaliliśmy już, dlaczego musi pan kandydować. Trzaskowski i Sikorski się nie nadają.
Podałem jedynie przykłady, mógłbym je mnożyć. Od kilku miesięcy słyszę, że było źle, kiedy rządziło Prawo i Sprawiedliwość, ale nie widzę planu na moją ojczyznę. Tego planu po prostu nie ma.
Trzeba walczyć, gdy człowiek widzi, co się dzieje w zakresie praworządności, wokół prokuratora krajowego, jak nie funkcjonuje polityka pamięci. Jest jedynie medialne, ordynarne dojeżdżanie PiS-u, ale naprawdę nie tego potrzebuje nasza ojczyzna.
To jaki jest pański plan na naszą ojczyznę?
Ale nie jestem kandydatem na prezydenta ani politykiem. Staram się realizować plany naprawy naszej ojczyzny, ale jedynie w pewnym zakresie.
Łatwo jest krytykować, ciężko coś zaproponować.
Sądzę, że dobrych propozycji rząd dostaje wiele, tylko musiałby ich słuchać. A ja może kiedyś będę coś proponował. Teraz jednak jestem urzędnikiem polskiego państwa, obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej. Po prostu przyglądam się temu, co się dzieje. Mam dzieci, prowadzę swoje gospodarstwo domowe, interesuje mnie to, co się dzieje w kraju.
Dodatkowo jest pan dość wysoki, postawny. Jak jest z językami obcymi?
Porozumiewam się. W języku angielskim dużo spraw dla Polski załatwiłem.
A drugi język? Bo podobno jest mile widziany przez prezesa Kaczyńskiego.
Potrafię przeczytać referat w języku hiszpańskim. Ale nie jest to sprawne posługiwanie się tym językiem.
Czyli wysoki, postawny, z rodziną, ojciec dzieci, znający języki obce.
Nie wiem, co mogę powiedzieć. Może kolejne pytanie?
Czy nie jest tak, że przykładowo Rafał Trzaskowski jest człowiekiem przyszłości, a pan człowiekiem skupionym na przeszłości?
Wszystkie cywilizacje potrafią funkcjonować na zasadzie przeszłość-teraźniejszość-przyszłość. Faktycznie jestem człowiekiem mającym głęboko zakorzenioną świadomość przeszłości, ale już wielokrotnie udowadniałem, jak głęboko myślę o przyszłości.
Jako pierwszy historyk w Polsce stworzyłem Biuro Nowych Technologii. Instytut wydaje gry komputerowe, tworzy pomost między przeszłością a przyszłością.
Pytamy, bo mamy wrażenie, że gdyby tak się ostatecznie złożyło, że pan będzie kandydatem PiS na prezydenta, to będzie pan pokazywany właśnie jako człowiek skupiony na tym, co już było, a nie tym, co będzie.
Pamiętam o tym, co było i jestem skupiony na tym, co będzie. Jako ojciec trójki dzieci nie mogę nie myśleć o przyszłości. Zresztą, skończenie dwuletnich, jednych z najlepszych w rankingach międzynarodowych studiów MBA na Politechnice Gdańskiej pokazuje, że myślę w przód.
O, nie tylko wysoki i postawny, lecz także wykształcony...
Panowie żartują, ale dotknęliście bardzo ważnego tematu. Niektórzy bowiem faktycznie usiłują stawiać przeszłość i przyszłość w kontrze do siebie. Moim zdaniem obie są bardzo ważne i obie zasługują na odpowiedzialne traktowanie. Tymczasem mam wrażenie, że obecnie w Polsce jest podejście na zasadzie "a, to co było kiedyś, to nieważne".
Obecnie rządzący patrzą na przeszłość ciut krótszą, ale też ważną. Uważnie analizują ostatnie osiem lat rządów PiS-u, by rozliczyć każdą nieprawidłowość.
Żeby była jasność: każdy, kto dokonał przestępstw, powinien zostać za nie rozliczony i ukarany. To kwestia odpowiedzialności państwa polskiego, w którym nie może być przyzwolenia na łamanie prawa. Natomiast nie można budować państwa wyłącznie przez pryzmat rozliczania tego, co było. Szczególnie że przez ostatnich osiem lat Polska w wielu sektorach dynamicznie się rozwijała, skutecznie reagowała na poważne kryzysy.
Mam sporo międzynarodowych spotkań. I choć mam swoje oceny tego, co się dzieje w Polsce, podczas tych rozmów staram się reprezentować Polskę najlepiej, jak umiem, mówić o naszej ojczyźnie tylko dobrze. Ale - słowo honoru - gdy jestem pytany o priorytety naszego państwa, naszego rządu, nie wiem, co mogę odpowiedzieć. Mam mówić, że priorytetem jest wsadzanie do więzień tych, którzy rządzili przez poprzednie osiem lat? Taką wizję Polski mam kreślić na arenie międzynarodowej?
To co pan mówi?
Staram się zażartować, powiedzieć ogólnikowo. Wybrać jakąś niekontrowersyjną kwestię.
Szkoda, że pan nie chce podpowiedzieć rządowi. Może by skorzystali z pańskich porad, a pan miałby większy komfort podczas rozmów.
Panowie są jak wiceminister Szejna w Kanale Zero: proszę o pomoc, co zrobić, żeby uzyskać reparacje. Przepraszam za dosadność, ale: chłopie, to ty jesteś wiceministrem spraw zagranicznych i ty powinieneś wiedzieć, co zrobić.
Nie dam się wciągnąć w rozmowę kampanijną, bo nie jestem kandydatem. Czuję się odpowiedzialny za Polskę i mam Polakom wiele do powiedzenia, ale to nie jest ten moment.
Jarosław Kaczyński nie lubi kandydatów, którzy się sami wyrywają do stanowisk. Zdaje pan właśnie kolejny test u prezesa.
A panowie nadal swoje. Może pomówimy o czymś, co dotyczy IPN-u?
Wspomniał pan o Szejnie i reparacjach wojennych. To chyba dobry temat, by połączyć kwestie dotyczące pańskiej obecnej działalności i potencjalnej przyszłej.
Sprawa reparacji pokazuje, że nie ma założenia ciągłości państwa polskiego. Interesy polityczne, chęci i niechęci, emocje dominują nad interesem państwa. To bardzo źle.
Jesteśmy w sytuacji, w której w ostatnich latach rząd premiera Mateusza Morawieckiego, rękoma wiceministra Arkadiusza Mularczyka, naukowców, w tym pracowników IPN-u, złożył raport reparacyjny za pieniądze polskich podatników.
I co w związku z tym?
No właśnie: i nic. Skoro raport został przygotowany za poprzedniego rządu, to obecny uważa go za bezwartościowy. A to błąd.
Poważne podejście pomogłoby Polsce uzyskać od Niemiec sześć bilionów - przepraszamy, nie pamiętamy, czy złotych, czy dolarów?
Oczywiście złotych. Być może ta droga jest daleka, ale to nie znaczy, że nie należy nią podążyć.
Mnie naprawdę nie interesuje przy tej kwestii, czy to jest rząd premiera Morawieckiego, Tuska czy - nie daj Boże - Czarzastego. Jeśli państwo polskie przygotowało raport-rachunek wystawiony Niemcom, to odpowiedzialność za państwo wymagałaby, aby ten rachunek regularnie Niemcom przedstawiać na drodze dyplomatycznej.
Tymczasem mamy sytuację, w której tylko dlatego, że coś stworzyła ekipa premiera Morawieckiego, Polska rezygnuje z domagania się ogromnych pieniędzy za zniszczenia wojenne. To działanie antypaństwowe.
Pytanie czy z tymi reparacjami nie jest tak jak z wrakiem Tupolewa - dużo mówienia, napinanie mięśni, a potem efekt mizerny.
Kwestii wraku nie zgłębiałem na tyle, by móc się wypowiadać. Ale rozumiem, że to przykład. A zatem: oczywiście, mogę powtórzyć, że droga jest daleka. Ale jeśli nie wyruszymy w tę podróż, to na pewno nie dotrzemy do mety.
Dodatkowo odpuszczanie takich kwestii jak reparacje źle wpływa na podejście Niemiec do Polski.
To znaczy?
Przyjechał do nas kanclerz Scholz i nam naubliżał, że może dać ocalałym z wojny 200 mln euro. Potraktował nas gorzej niż bezdomnych w Berlinie. A przecież Niemcy zniszczyli nam ojczyznę i wymordowali pokolenia Polaków.
To znany z XIX wieku pruski szowinizm. Od 300 lat ta kwestia się nie zmienia. A Donald Tusk i jego rząd nie robią nic, żeby do kpienia z Polaków przez Niemców nie dochodziło.
Co miał zrobić Tusk, gdy Scholz oferował nam zbyt mało?
Widocznie premier nie przygotował się do spotkania. Trzeba było albo w ogóle nie stawać ramię w ramię z Scholzem, gdy ten przyjechał z tak kompromitującą propozycją, albo bardzo twardo mu odpowiedzieć. Tymczasem polski premier spokojnie słuchał, gdy niemiecki kanclerz nas obrażał.
Profesor Stanisław Żerko, bez wątpienia niesympatyzujący z obecną władzą, napisał kiedyś, że trzeba mieć bezczelność pisowskich, cynicznych jaskiniowców pokroju hochsztaplera Mularczyka, by twierdzić, że reparacje nam się prawnie należą.
Cieszę się, że przywołaliście panowie prof. Żerkę. Napisał kiedyś o mnie, że mam prognozowane dobre intencje.
Może pana lubi, nie to, co tych "pisowskich hochsztaplerów".
Pan profesor Żerko jest bardzo wyrazisty w poglądach. Ale bardzo cenię jego opinie, to prawdziwy historyk, znający się na tematyce polsko-niemieckiej.
Natomiast wydaje mi się, że między moim podejściem a podejściem prof. Żerki nie ma tak znaczącej różnicy co do clou sprawy. Może być przecież tak, że z jednej strony kwestia reparacji na drodze prawnej jest ciężka do załatwienia, ale w dyplomacji widać pewien prymat polityki i ustaleń międzypaństwowych.
Czyli Niemcy nie muszą nam zapłacić, ale powinny, tak?
Moralnie powinny. I jeśli polska dyplomacja będzie skuteczna, będziemy przypominali na każdym kroku o krzywdzie, którą nam Niemcy wyrządzili, ostatecznie operacja domagania się reparacji zakończy się sukcesem. Tylko to wymaga jednolitego stanowiska polskich władz, niezależnie od tego, kto w danej chwili rządzi.
W ramach pomostu między przeszłością a przyszłością - Polska powinna pomagać Ukrainie w wojnie z Rosją?
Polska już bardzo pomogła Ukrainie. Są różne analizy z różnymi metodologiami, ale pomoc Polski na rzecz Ukrainy szacuje się na 150 mld zł. To bardzo, bardzo dużo. Jesteśmy narodem, który wyraża swoją solidarność, jesteśmy otwarci, przyjaźni dla tych, którzy są w potrzebie. Naturalne więc, że chcemy pomagać skrzywdzonym ludziom.
Ale?
Ale pomoc nie może być na dłuższą metę całkowicie bezwarunkowa. Nie możemy pozwalać sobie na brak elementarnej przyzwoitości i wdzięczności ze strony Ukrainy.
Kwestia Wołynia jest tego przykładem?
Tak, kwestia Wołynia to dobitny przykład, w którym widać to, że nie jesteśmy dobrze traktowani przez ukraińskie władze. Ukraińcy zachowują się w sposób nieprzyzwoity.
Dlatego nie usłyszycie, panowie, ode mnie, że nie należy pomagać Ukrainie. Pomagać należy, ale też należy realizować nasze narodowe interesy. A w tym przypadku naszym narodowym interesem jest pochowanie szczątków ludzi, którzy zostali wymordowani na Wołyniu.
Naszym narodowym interesem w 2024 r. jest sprawiedliwość sprzed wielu lat?
Oczywiście! Powstrzymanie Władimira Putina jest bardzo ważne dla bezpieczeństwa naszego państwa i musimy robić wszystko, by go powstrzymać. Ale nie możemy być jedynymi, którzy tylko dają i dają, a nic nie dostają w zamian. To się na nas mści. Już przecież widać, że kwestia odbudowy Ukrainy jest negocjowana bez udziału polskiego rządu.
Scholz musiałby zaprosić Karola Nawrockiego do stołu?
Na razie mógłby zaprosić Karola Nawrockiego, prezesa IPN-u. I Karol Nawrocki starałby się wyjaśnić, jak należy postępować przyzwoicie w relacjach międzypaństwowych. A przede wszystkim Karol Nawrocki zawsze reprezentował i będzie reprezentował interes państwa polskiego.
Myśli pan, że kwestiami reparacji i Wołynia przekona pan młodych ludzi do tego, że jest pan człowiekiem przyszłości?
Ale ja jeszcze nikogo nie przekonuję. Przyszliście do prezesa IPN-u, to rozmawiamy o kwestiach historycznych.
Ile pan udzielił wywiadów jako prezes IPN-u, a ile jako potencjalny kandydat PiS na prezydenta?
Jako potencjalny kandydat nie udzieliłem żadnego wywiadu. Wszystkie wywiady, których udzielam, to rozmowy z prezesem IPN-u.
Inna rzecz, że w ostatnich tygodniach faktycznie w mediach funkcjonuję między orbitą szlachetnego nudziarza a regularnego gangusa. Sam mam kłopot, żeby połapać się w tym, którym akurat jestem danego dnia.
Mariusz Wójtowicz-Podhorski, były kierownik tworzonego Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, stwierdził w rozmowie z WP, że zarzucił mu pan zbezczeszczenie zwłok obrońców Westerplatte. Czego by nie mówić, to człowiek nie z naszej bajki, tylko współpracownik pana, wicepremiera Glińskiego, wiceministra Sellina.
Przede wszystkim Mariusz Wójtowicz-Podhorski to człowiek wyłącznie ze swojej bajki. Jest skłócony z niemal wszystkimi, których poznał i z którymi choć przez chwilę współpracował.
Nie chcę wiele mówić o Podhorskim, wydaje mi się, że szkoda czasu. To człowiek, który na podstawie trzech anonimowych relacji oskarżył Henryka Sucharskiego, narodowego bohatera. Zrobił z niego homoseksualistę i człowieka chorego na kiłę, który współżył ze swoim adiutantem.
To człowiek, który prywatyzował rzeczy z Westerplatte, przetopił znalezione przedmioty w nóż, który następnie chciał sprzedać pracownikom Muzeum II Wojny Światowej.
Mimo to wicepremier Gliński publicznie go zachwalał w 2019 r. podczas uroczystości w Gdańsku.
Trzeba by pytać o to premiera Glińskiego. Moja ocena Podhorskiego od początku, kiedy tylko spotkaliśmy się w muzeum, była negatywna. Ostatecznie się rozstaliśmy, odszedł z muzeum. Ma do mnie wielki żal. Tyle że tezy, które stawia, są nieprawdziwe.
Nie zdenerwował się pan, gdy ekipa Podhorskiego odnalazła szczątki obrońców Westerplatte, a pan był za granicą i cały splendor zaczął zbierać Podhorski?
Zdenerwowałem się na coś innego. Byłem na urlopie, faktycznie odnaleziono szczątki obrońców Westerplatte, za co należą się podziękowania szefowi zespołu archeologów Filipowi Kuczmie. Miałem w muzeum zastępców, którzy chcieli opanować medialne zamieszanie wokół tej sprawy. A Podhorski zaczął ich przeganiać, zarządzać nimi, krzyczeć nad wykopem. Z całym szacunkiem, ale kierownik placówki nie jest od tego, by poganiać wicedyrektora muzeum.
Czyli, konkludując, nie zarzucił pan Podhorskiemu zbezczeszczenia zwłok?
Nie, w żadnym razie. To jego wymysł.
Lekceważył go pan. Był kierownikiem powstającej filii muzeum, a nie zapraszał go pan na spotkania, nie wziął w zagraniczną delegację do USA, mimo że miał lecieć.
Obsadę delegacji zawsze dobieram z myślą o jej celu. Jak miałem go wziąć do USA, skoro nie znał nawet podstaw języka angielskiego? Porozumiewałby się tam na migi? Co do spotkań - cóż, mogę powiedzieć jedynie tyle, że Mariusz Wójtowicz-Podhorski dezorganizował każde spotkanie, w którym uczestniczył.
Ma też spore braki w wiedzy historycznej, co zresztą pokazał, twierdząc, że niepotrzebnie poleciałem do Nowej Zelandii, bo przecież nie ma ona nic wspólnego z II wojną światową.
Co ma wspólnego?
Dla każdego historyka, a szczególnie zajmującego się historią II wojny światowej, jest oczywiste, że wiele dzieci, które wyszły ze Związku Sowieckiego, trafiło do Tasmanii, Indii, Nowej Zelandii i Australii. Przyjazd polskiego urzędnika średniego szczebla - bo takim przecież jest dyrektor Muzeum II Wojny Światowej - był niesamowitym przeżyciem dla tych ludzi.
Dodatkowo Nowozelandczycy, którzy nigdy nie byli zaatakowani, walczyli na frontach II wojny światowej. Oni byli przekonani, że Polska była zniszczona w 1939 roku tylko przez Niemców. Nawet niektórzy najwybitniejsi historycy nie wiedzieli, że Polska była też zniszczona przez Związek Sowiecki. To był bardzo potrzebny wyjazd.
Podhorski zarzuca panu mobbing.
Niech idzie do sądu, to najlepsze miejsce na ustalenie prawdy. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy nie skierować przeciwko niemu powództwa - wygaduje bowiem od dawna niesłychane bzdury na mój temat. I zamiast się zatrzymać, nakręca się coraz bardziej.
"Gazeta Wyborcza" niedawno poinformowała, że ma pan kolegów gangsterów; nawet ma pan z nimi zdjęcia.
Trenowałem boks, to żadna tajemnica. I faktycznie nigdy, wchodząc do ringu na sparing, nie pytałem sparingpartnerów, czy mają czystą kartotekę kryminalną. Uważałem to za mało istotne w kontekście treningu.
Wydaje mi się, że ważne jest to, że mam tę kartotekę zupełnie czystą. Nigdy nie byłem zatrzymany, nie siedziałem w więzieniu, nie mam wyroków, także nie mam wyroków zatartych. Jestem wolnym człowiekiem, który na przestrzeni swojego życia spotkał wielu ludzi. Od księży, prezydentów, profesorów, po tych, z którymi trenowałem boks.
Nie mam w zwyczaju pytać ludzi, których spotykam, czy grozi im za coś odpowiedzialność karna.
Czyli nie wyklucza pan, że są zdjęcia, na których pan jest w obecności kryminalistów?
Nie mogę tego wykluczyć. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że jestem na jakiejś fotografii w obecności osoby, która być może powinna siedzieć w więzieniu, a nie siedzi. Czy to z jednej strony będzie gwiazda mieszanych sztuk walki, czy z drugiej były marszałek Senatu Tomasz Grodzki.
Gdyby został pan kandydatem PiS na prezydenta, zrezygnuje pan z bycia prezesem IPN-u?
Czy minister Kierwiński, gdy kandydował do europarlamentu, zrezygnował z bycia ministrem spraw wewnętrznych?
Chce się pan porównywać do Marcina Kierwińskiego?
Nie. Chcę pokazać, że od innych nie wymagano rezygnacji ze stanowiska.
Ale jest pan prezesem IPN-u, który nie powinien kojarzyć się z żadną opcją polityczną.
Prezesem IPN-u był Leon Kieres, który bezpośrednio po zakończeniu kadencji wystartował w wyborach z list Platformy Obywatelskiej. Jestem bezpartyjnym prezesem, który nigdy nie startował w wyborach, poza społecznymi wyborami do Rady Dzielnicy Gdańsk–Siedlce.
Chodzą plotki, że największy problem z panem jest taki, że jest pan słabo rozpoznawalny.
Marszałek Szymon Hołownia to nawet niedawno powiedział. I w sondażu wyborczym dla "Rzeczpospolitej" Hołownia, superstar mediów, wpływowy dziennikarz i publicysta, dostał 10 proc. poparcia, a nikomu nieznany, bezpartyjny niekandydat Nawrocki 22 proc.
Co to będzie, jak pan stanie się znany!
No właśnie, skali zabraknie. A tak na poważnie, podchodzę do tego wszystkiego z dużym dystansem, naprawdę. Uważam, że bycie Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej to największy możliwy zaszczyt, jaki może spotkać obywatela, ale też w ogóle na tej perspektywie nie jestem zafiksowany.
Był pan ostatnio w USA i przemawiał bezpośrednio po prezydencie Andrzeju Dudzie.
Nie pierwszy raz, wielokrotnie przemawiałem po panu prezydencie. Tylko teraz stało się to przedmiotem analiz.
Kolega, który był na miejscu, mówił, że przemawiał pan lepiej od prezydenta.
Podziękujcie w moim imieniu koledze, to bardzo miłe. Ale na pewno tak nie było. Pan prezydent jest doskonałym mówcą.
Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski