Keith Kellogg© PAP | Lamkey Rod/CNP/ABACA

Trump odkrył karty. W sprawach Ukrainy i Rosji postawił na generała Kellogga

Jakub Majmurek
7 grudnia 2024

"Powiemy Ukraińcom: albo siadacie do stołu, albo zakręcimy kurek z pomocą. Rosjanom z kolei powiemy: albo siadacie do stołu, albo damy Ukraińcom broń, która was pozabija na polu walki" - mówił jeszcze w czerwcu Keith Kellogg. Teraz emerytowany generał będzie specjalnym wysłannikiem Trumpa ds. wojny w Ukrainie.

Nominacja Keitha Kellogga jest jedną z kluczowych dla naszego regionu decyzji personalnych. To dlatego, że na specjalnym wysłanniku ds. wojny w Ukrainie będzie spoczywać realizacja jednej z kluczowych obietnic Trumpa z kampanii: zakończenia wojny między Rosją i Ukrainą oraz wypracowanie akceptowalnego dla wszystkich porozumienia.

Kompetentny - tym razem - stronnik

Wiele z ogłoszonych dotychczas decyzji personalnych Trumpa może budzić potężne wątpliwości. Prezydent elekt zaproponował – często na najważniejsze stanowiska w państwie, takie jak sekretarz obrony – kandydatów pozbawionych jakiegokolwiek istotnego politycznego doświadczenia.

Jego nominaci często nie mają nawet podstawowych kompetencji w obszarach, którymi będą się zajmować. Wygląda wręcz na to, że kluczowym kryterium wyboru do "drugiej drużyny Trumpa" staje się nie doświadczenie, a przede wszystkim ślepe zapatrzenie w prezydenta elekta.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kellogg jest bez wątpienia wiernym stronnikiem Trumpa. Jak prezydent elekt przypomniał w środę, był z nim od samego początku, od 2016 roku. Doradzał Trumpowi jako ekspert ds. bezpieczeństwa w jego pierwszej kampanii wyborczej pełnił liczne funkcje w pierwszej administracji Trumpa, po przegranych przez republikanina wyborach w 2020 roku konsekwentnie bronił swojego byłego pracodawcę.

Kelloggowi, w przeciwieństwie do wielu innych nominatów, nie można jednak odmówić wiedzy i doświadczenia. To emerytowany generał, weteran wojny w Wietnamie i pierwszej wojny w Iraku. Po drugiej wojnie irackiej Kellogg pełnił najwyższe funkcje w ustanowionej przez Amerykanów i ich sojuszników administracji Iraku.

Na tle różnych ekscentrycznych wyborów personalnych Trumpa generał jest postacią dość "establishmentową", a z pewnością mieszczącą się w pełni w głównym nurcie amerykańskiej dyskusji o polityce zagranicznej i bezpieczeństwie.

Siadajcie do stołu, albo…

Jakie poglądy na temat wojny w Ukrainie ma Keith Kellogg? W pierwszym okresie po napaści Putina na Ukrainę krytykował prezydenta Joe Bidena za to, że niedostatecznie pomaga Ukrainie, odmawiając jej - z lęku przed eskalacją - przekazania broni, która mogłaby strategicznie przeważyć szalę na korzyść Kijowa.

Z czasem, podobnie jak wielu Republikanów popierających Trumpa, generał doszedł do wniosku, że Ukraina znalazła się w miejscu, w którym nie jest już w stanie wygrać wojny, a już na pewno nie odzyska kontroli nad wszystkimi terytoriami prawnie należącymi do niej, a okupowanymi przez Rosję. Wniosek: wysyłanie dalszej pomocy wojskowej Ukrainie nie ma więc już dłużej sensu, Stany muszą użyć swojej światowej pozycji, by wynegocjować jakieś możliwie długotrwałe porozumienie na linii Kijów-Moskwa.

W kwietniu tego roku Kellogg wspólnie z byłym analitykiem CIA i szefem Narodowej Rady Bezpieczeństwa w pierwszej administracji Trumpa, Fredem Fleitzem, opublikował raport przedstawiający propozycję zakończenia wojny.

Jego większą część zajmują jednak nie plany na przyszłość, ale krytyka ukraińskiej polityki Joe Bidena.

Autorzy powtarzają przekaz Trumpa: Putin zaatakował Ukrainę, bo w Białym Domu zasiadał słaby przywódca, który z jednej strony okazywał Putinowi słabość, z drugiej odmawiał zaangażowania się z rosyjskim przywódcą w konstruktywne negocjacje, zamiast tego demonizując go na arenie międzynarodowej. Gdyby prezydentem w 2020 roku pozostał Trump – głosi dalej dokument – to do wojny by nie doszło.

Część krytyki polityki Bidena w dokumencie nie jest pozbawiona racji: np. w kwestii niedostatecznego uzbrojenia Ukrainy przez Stany pod koniec 2021 roku, gdy inwazja stawała się coraz bardziej prawdopodobnym scenariuszem. Przekonująco brzmią też argumenty, że już w pierwszym okresie wojny Ukraina powinna otrzymać dostęp do wszelkiej amerykańskiej pomocy wojskowej, umożliwiającej Kijowowi szybkie rozstrzygnięcie konfliktu na swoją korzyść. Jednocześnie raport w kilku miejscach powtarza tezy Kremla. Choćby tę, że to rzekomo perspektywa wejścia Ukrainy do NATO "sprowokowała" Putina do ataku.

Dopiero w kilkunastu ostatnich akapitach Kellogg i Fleitz przedstawiają zarys swojej propozycji "co dalej". Stany - zdaniem autorów raportu - powinny uzależnić dalszą pomoc wojskową dla Ukrainy od gotowości Kijowa do podjęcia negocjacji z Moskwą. Dopóki negocjacje się nie skończą, Ameryka powinna dalej zbroić Ukrainę w stopniu umożliwiającym utrzymanie obecnych pozycji – ale nie w większym. Negocjacje miałyby się skończyć zawieszeniem broni i podziałem kontroli nad Ukrainą wzdłuż obecnych linii frontu. Rosja utrzymałaby więc kontrolę nad Krymem i dużą częścią wschodniej Ukrainy.

Ukraina, w myśl autorów dokumentu, nie musiałaby formalnie uznawać przejęcia tych terenów przez Rosję – miałaby jednak się zobowiązać do tego, by do ich odzyskania dążyć drogą wyłącznie dyplomatyczną. Szansy na jej otwarcie autorzy oczekują w wyniku "przełomu dyplomatycznego" w Rosji.

To akurat jest eufemizmem oznaczającym zakończenie ery Putina i zbudowanego przez niego systemu władzy. Nowego, poputinowskiego władcę Rosji do negocjacji w sprawie zwrotu ukraińskich ziem, miałaby zachęcić perspektywa pełnej normalizacji relacji z Zachodem i zniesienia sankcji.

Członkostwo Ukrainy w NATO zostałoby odsunięte na "święty nigdy". W zamian za to otrzymałaby ona gwarancje bezpieczeństwa – autorzy nie precyzują, jakie konkretnie i od kogo – oraz uzbrojenie, pozwalające chronić nowe granice. Gdyby z kolei to Rosja nie chciała usiąść do stołu negocjacyjnego, Stany powinny przekazać Ukrainie jeszcze więcej uzbrojenia niż Biden, tak by Putin nie miał wyboru.

Jak w czerwcu Kellogg powiedział agencji Reuters: "Powiemy Ukraińcom: albo siadacie do stołu, albo zakręcimy kurek z pomocą. Rosjanom z kolei powiemy: albo siadacie do stołu, albo damy Ukraińcom broń, która was pozabija na polu walki".

Plany Kellogga czeka trudna weryfikacja

Z perspektywy Ukrainy i naszego regionu Kellogg nie jest z pewnością najgorszym możliwym wyborem. Media donosiły wcześniej, że Trump na to stanowisko rozważa Richarda Grenella – w pierwszej administracji prezydenta elekta pełnił on obowiązki Dyrektora Wywiadu Narodowego.

Grenell znany jest ze znacznie większego sceptycyzmu co do pomocy Ukrainie niż Kellogg, najpewniej próbowałby przekonać republikańskiego prezydenta, że dla zakończenia wojny w Ukrainie warto zgodzić się na porozumienie na mniej korzystnych dla Ukrainy warunkach, niż te, jakie oferował Kijowowi plan Fleitza-Kellogga.

Jak decyzję Trumpa skomentował w wywiadzie z "Kyiv Independent" ukraiński ekspert Wołodymyr Fesenko: "W administracji Trumpa nie będzie żadnych proukraińskich nominacji, ta przynajmniej nie jest antyukraińska. W porównaniu z alternatywami Kellogg jest akceptowalny dla Ukrainy, można zrozumieć jego stanowisko i z nim pracować".

Jednocześnie plany Kellogga czeka teraz praktyczna weryfikacja. I może ona nie być łatwa. Po pierwsze, dokument z kwietnia – podobnie jak narracja Trumpa i jego otoczenia – wydają się zakładać, że Putin chce porozumienia, a nie doszło do niego wyłącznie ze względu na upór Bidena, odmawiającego rozmów z rosyjskim przywódcą. Tymczasem nie jest wcale oczywiste, czy Putin będzie chciał w ogóle usiąść do stołu.

Jak niedawno na łamach "Foreign Policy" pisał Fredrik Wesslau, ekspert Sztokholmskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich, Putin uważa, że Rosja wygrywa wojnę, a wśród rosyjskiej elity panuje przekonanie, że porozumienia mińskie z 2014 roku były błędem – bo pozwoliły uzbroić się Ukrainie i zmodernizować jej armię – którego teraz nie należy powtórzyć.

Rosja może więc uznać, że na razie warto kontynuować wojnę. Bo nawet jeśli nie zrealizuje w ten sposób swojego planu maksimum – praktycznej likwidacji niezależnej ukraińskiej państwowości – to wywalczy sobie o wiele mocniejszą pozycję w przyszłych negocjacjach niż ta, jaką ma obecnie.

W tej sytuacji Stany miałyby zwiększać presję na Rosję, przekazując dalej uzbrojenie Ukrainie. Z otoczenia Trumpa płynęły też sygnały, że Stany wspólnie z Arabią Saudyjską mogłyby zalać rynki ropą, co uderzyłoby w interesy gospodarcze Rosji.

Problem w tym, że zanim te środki nacisku na Rosję zaczną działać, może minąć sporo czasu. Trump z kolei obiecywał przecież natychmiastowe zakończenie wojny. A to prezydent, a nie jego wysłannik, będzie podejmował ostateczne decyzje w sprawie Rosji i Ukrainy.

Trump i Kellogg mają dobrą historię współpracy, ale emerytowany generał może się równie dobrze przekonać, że jego szef ma pomysł na zupełnie inne porozumienie z Putinem niż on. Trump w pierwszej kadencji dał się poznać jako prezydent, którego skomplikowane kwestie dyplomatyczne nudzą i męczą, jako ktoś kto preferuje szybkie, dobrze sprzedające się w mediach sukcesy, od korzystniejszych, lecz wymagających dłuższej pracy rozwiązań.

Wreszcie, na cokolwiek zgodzi się Rosja, Putinowi nie można po prostu ufać. Zawieszenie broni Kreml może potraktować wyłącznie jako przerwę taktyczną na dozbrojenie i po kilku latach zaatakować ponownie Ukrainę. Niestety plan Kellogga, pozostawiający ją poza NATO i niedający twardych gwarancji bezpieczeństwa może do tego zachęcać Moskwę.

Jak nie potoczy się misja emerytowanego generała, wkrótce najpewniej przekonamy się, że rzeczywistość międzynarodowa jest o wiele bardziej skomplikowana niż obietnice Trumpa o szybkim i sprawiedliwym zakończeniu wojny.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski