Domański ma do wyboru tylko złe opcje [OPINIA]

Ministerstwo Finansów nigdy nie było łatwym resortem, żaden minister finansów nie stał jednak przed tak trudnym politycznym i prawnym dylematem przed jakim stoi dziś Andrzej Domański po decyzji Państwowej Komisji Wyborczej z końca grudnia - pisze dla Wirtualnej Polski publicysta Jakub Majmurek.

Donald Tusk i minister finansów Andrzej Domański
Donald Tusk i minister finansów Andrzej Domański
Źródło zdjęć: © PAP | Pawe� Supernak
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Decyzja jest głęboko niejasna, jeśli nie wewnętrznie sprzeczna. Niby przyjmuje sprawozdanie finansowe z kampanii wyborczej PiS z 2023 roku – co oznacza konieczność wypłacenia partii przysługującej jej dotacji – ale robi to w sposób jakby warunkowy, pozostawiający pewną furtkę by pieniędzy jednak nie wypłacać. Ta furtka jest jednak na tyle wąska, że wśród samych członków komisji nie ma zgody co do tego, co znaczy uchwała - czy minister ma obowiązek wypłacić pieniądze, czy niekoniecznie. Podzielone są też prawnicze autorytety.

Andrzej Domański musi więc faktycznie dokonać prawnej interpretacji uchwały PKW, a jakiej decyzji nie podejmie, będzie to miało fundamentalne znaczenie dla politycznej dynamiki roku 2025 – a w najgorszym wypadku może nawet narazić Domańskiego na odpowiedzialność karną po powrocie PiS do władzy. Minister finansów pewnie nie takich problemów oczekiwał, gdy decydował się objąć stery swojego resortu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Bezkarność plus

Najgorsze jest przy tym to, że minister ma do wyboru wyłącznie złe rozwiązania.

Rozważmy bowiem następujący scenariusz: Andrzej Domański przyjmuje argumenty wysuwane przez prawników przekonujących, że minister finansów nie jest odpowiednim organem do interpretacji decyzji PKW i przekazuje środki partii. Ignorując przy tym wszystkie wątpliwości związane z tym, że PKW przyjęła sprawozdanie PiS po nakazującej jej to decyzji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która zgodnie z orzeczeniami europejskich trybunałów nie spełnia kryteriów niezawisłego sądu.

Taki scenariusz oznacza zdecydowane wzmocnienie PiS, nie tylko finansowe, ale i polityczne, długofalowo osłabi on też zaufanie do PKW jako instytucji zdolnej stać na straży tego, by wybory w Polsce przebiegały faktycznie w uczciwy sposób. Przelew dla PiS minister mógłby w takiej sytuacji zatytułować zgodnie z prawdą "Bezkarność plus" – tak będzie postrzegać go duża część opinii publicznej. Dla każdego, kto śledził polską politykę w ostatnich kilku latach, jest przecież oczywiste, że PiS w kampanii w 2023 prywatyzował państwowe zasoby dla własnych partyjnych celów. PKW, odrzucając w sierpniu sprawozdanie PiS, wskazał nawet konkretne przypadki – od spotu ministra Ziobry po pikniki MON, gdzie Jarosław Kaczyński wzywał do głosowania na PiS – i wyliczył ich wartość dla kampanii PiS na 3,5 miliona złotych. Ta kwota była pewnie i tak niższa, niż realne korzyści, jakie PiS odniósł dzięki sprawowaniu władzy – agitację na rzecz partii prowadziła też przecież ciągle telewizja publiczna.

Przelew od Domańskiego byłby sygnałem dla opinii publicznej, że państwo nie potrafi wyciągnąć wobec PiS żadnych konsekwencji, że drużyna Kaczyńskiego jest bezkarna. System, jaki po sobie pozostawiła, z neoizbą w Sądzie Najwyższym na czele, gwarantuje jej bezkarność. Wypłata PiS pieniędzy nie tylko naruszałaby społeczne poczucie sprawiedliwości i przyzwoitości, ale też podkopywała zaufanie do tego, że instytucje mające czuwać nad przebiegiem wyborów działają. Bo skoro PiS uszło tak oczywiste dla opinii publicznej łamanie reguł, to jaką mamy gwarancję, że inni gracze będą się ich trzymać? Kaczyński odbierający przelew z dotacją będzie znakiem, że reguły finansowania kampanii są w Polsce obowiązujące tylko dla frajerów.

Dotacja wzmocni też PiS politycznie. Partia przez ostatnie kilka miesięcy była bowiem w stanie zmobilizować swój żelazny elektorat opowieściami o "bezprawiu Tuska" i "głodzeniu opozycji" – teraz może mu powiedzieć "patrzcie, mieliśmy rację, jeszcze trochę wspólnego wysiłku, a odzyskamy nie tylko dotację, ale i władzę w kraju". Po decyzji PKW partia zebrała wśród swoich sympatyków ponad 11 milionów złotych i zyskała wiedzę jakie taktyki zbierania funduszy działają, a które nie oraz jakie konkretnie grupy są skłonne puścić przelew i gdzie zwracać się o wsparcie w przyszłości.

Co jednak najważniejsze, cała sprawa z PKW pokazuje odporność PiS na rozliczenia. I to chwilę po tym, gdy Marcin Romanowski odnalazł się na Węgrzech, gdzie dzięki azylowi otrzymanemu od reżimu Orbána pozostaje poza zasięgiem polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Nie tego oczekiwali wyborcy koalicji 15 października. Przekazanie PiS pieniędzy wywoła ich niezrozumienie, złość, rozczarowanie. Jego spora część skupi się na Domańskim, którego zwłaszcza w mediach społecznościowych zaleje fala hejtu, jeśli puści przelew. Jakaś część wyborców rozczarowana tym jak opornie idą rozliczenia może odpuścić wybory prezydenckie – a obóz rządowy zwłaszcza w drugiej turze musi zmobilizować każdego swojego potencjalnego wyborcę i wyborczynię.

Po bandzie w chaos

Więc może po prostu minister nie powinien wypłacać pieniędzy? Zamówić dające podkładkę prawne ekspertyzy, wskazujące, że sprawozdanie PKW jest ważne tylko w sytuacji, gdyby skargę PiS na decyzję z sierpnia uwzględnił niezawisły sąd, a zgodnie z orzeczeniami europejskich trybunałów Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie jest takim sądem i pieniądze PiS się nie należą?

Problem w tym, że taka decyzja oznacza jeszcze większe zaostrzenie politycznego sporu, polaryzacji i poczucia chaosu prawnego. Bo będziemy mieli w obiegu decyzję Izby Kontroli, przyjmującej skargę PiS na odrzucone sprawozdanie finansowe z kampanii – a nawet jeśli Izba Kontroli nie jest sądem, to obowiązujące dziś przepisy określają, że to właśnie ona ma rozpatrywać protesty wyborcze – uchwałę PKW przyjmującą sprawozdanie PiS – choć w sposób, który da się interpretować jako warunkowy – oraz ministra finansów, który nie wypłaca partii pieniędzy. Co z tego ma zrozumieć przeciętny obywatel?

Nawet część wyborców koalicji może uznać, że w takiej sytuacji wstrzymanie środków dla PiS to jednak jazda po bandzie i przesadne naginanie litery prawa – nawet, jeśli zgodne z powszechnym poczucie sprawiedliwości. Wielu z nas uzna, że znaleźliśmy się w stanie tak wielkiego chaosu, gdy żadna państwowa instytucja nie jest już wolna od skrajnej politycznej polaryzacji, żadna nie jest w stanie wydać decyzji, którą mogliby zaakceptować wszyscy uczestnicy politycznej gry. Co jest fatalnym prognostykiem przed wyborami prezydenckimi, zwłaszcza w sytuacji, gdyby ich wynik budził wątpliwości.

Odmowa wypłaty PiS pieniędzy w przypadku przegranej Karola Nawrockiego spowoduje zalew Sądu Najwyższego deszczem protestów wyborczych. Ich autorzy będą argumentować, że wybory nie były równe, bo największej partii opozycji "bezprawnie odmówiono wypłaty środków". I Izba Kontroli – która zgodnie z przepisami rozpatruje protesty wyborcze – może przychylić się do tych głosów. Oczywiście, można mieć poważne prawne wątpliwości, czy Izba Kontroli jako neoizba może prawomocnie stwierdzić nieważność wyborów – wszystko wskazuje, że raczej nie może. Ale wyobraźmy sobie polityczny kryzys jaki wywoła takie orzeczenie.

Wypłata pieniędzy PiS nie chroni nas przed podobnym scenariuszem, bo jeśli Nawrocki przegra niewielką różnicą głosów, to partia może i tak pójść w narrację o "sfałszowanych wyborach" i próbować wymusić ich powtórzenie. Partii Kaczyńskiego trudniej będzie jednak przekonać opinię publiczną do swoich racji, jeśli dostanie pieniądze.

Wreszcie, jeśli PiS nie dostanie pieniędzy, to jeżeli wróci do władzy i odzyska kontrolę nad prokuraturą, to będzie starał się pewnie pociągnąć za to Domańskiego do odpowiedzialności karnej.

W poszukiwaniu najmniejszego zła

Minister Domański nie ponosi odpowiedzialności za cały ten bałagan. Wina tkwi po stronie PiS, partii, która od samego początku swoich rządów i ataku na Trybunał Konstytucyjny zaczęła proces demontażu państwa prawa. Partia ta straciła władzę w grudniu zeszłego roku, ale urząd prezydenta ciągle pełni wywodzący się z niej polityk – i to właśnie upór prezydenta w sprawie uregulowania statusu neosędziów sprawia, że jesteśmy, gdzie jesteśmy.

Jednocześnie Domański musi podjąć jakąś decyzję, która w jakiś sposób jeszcze pogorszy sprawę. Co ma zrobić? Jakie możliwie najmniejsze zło powinien wybrać? Bezpieczniejsza wydaje się opcja wypłaty środków – choć nie wyklucza ona wcale kryzysu wokół wyniku wyborów i jest fatalna z punktu widzenia elementarnego poczucia sprawiedliwości. Z pewnością, jeżeli Andrzej Domański zdecyduje się nie wypłacać pieniędzy, to – jak wskazywał Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek – powinien wydać oficjalną decyzję, podlegającą zaskarżeniu do sądu. Sąd rozstrzygnąłby sprawę, decydując – do czego akurat ma prawo – czy Izba Kontroli jest sądem, czy nie, i czy jej orzeczenie w sprawie sprawozdania finansowego PiS było prawnie wiążące.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (323)