Bronię programu edukacji zdrowotnej. To projekt dobry, także z perspektywy katolickiej [OPINIA]
Projekt programu edukacji zdrowotnej, który przedstawiło Ministerstwo Edukacji Narodowej, to konieczny krok w dobrym kierunku. Histeria przeciwko niemu po konserwatywnej, często powołującej się na katolicyzm stronie, nie ma wiele wspólnego ani z nauczaniem Kościoła, ani z troską o dzieci. I piszę to jako dość konserwatywny katolik.
16.11.2024 17:13
Atmosfera histerii w środowiskach katolickich budowana jest na różne sposoby. Są wezwania do pisania listów, w których mamy - my, wierzący - protestować przeciwko seksualizacji dzieci, genderowi i permisywizmowi nowego projektu. Są nowo powstające (choć oparte na starych strukturach związanych z Ordo Iuris) grupy, które mają bronić prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z katolickimi zasadami. Są wreszcie teksty w katolickich periodykach poświęcone projektowi MEN.
Konserwatywnych katolików próbuje się przekonać, że nowe lekcje mają zniszczyć naturalną niewinność ich dzieci, sprawić, że wolna dotąd (tak, tak, takie tezy są stawiane) od przestępstw seksualnych i życia seksualnego polska młodzież, stanie się przestrzenią rozpusty, a informacje o osobach transpłciowych i homoseksualnych sprawią, że statystyki osób LGBTQ+ nagle wystrzelą w górę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kopiuj, wyślij
I nie, wcale nie przesadzam. W liście, który przygotowała jedna z organizacji związanych z Ordo Iuris, a który ma być wzorem do wysyłania do MEN, takie tezy są postawione wprost.
"W klasach 7-8 omówienie <<rozwoju orientacji psychoseksualnej>> w kierunkach: heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna (str. 26) oraz wyjaśnianie pojęć cispłciowość i transpłciowość. Z najwyższą troską wobec rzadkich w naszym społeczeństwie przypadków problemów na tym tle – wyrażamy stanowczy sprzeciw wobec zwiększania puli dzieci, którym trzeba będzie nieść pomoc psychologiczną, poprzez propagowanie takich wzorców na lekcjach w szkole!" - napisali autorzy dokumentu, który ma być wysyłany jako protest do MEN.
A dalej jest tylko zabawniej (przepraszam, ale gdy ktoś zna statystyki, wie, jak wygląda kwestia przemocy seksualnej i kto rozmawia z młodzieżą, to tego typu tezy są zabawne).
"W szkole średniej młodzież otrzymuje już pełen pakiet kontrowersyjnych tematów. Stosunkowo niski poziom ryzykownych zachowań seksualnych wśród polskiej młodzieży jest dowodem na skuteczność dotychczasowego modelu edukacji seksualnej. Jednak najwyraźniej śladem krajów zachodnich przestępczość seksualna i ciąże małoletnich oraz inne patologie społeczne mają wzrosnąć, bo młodzież od przyszłego roku szkolnego będzie m.in. poznawać zagadnienie przyjemności seksualnej, dowiadywać się, co wpływa na libido, wymieniać formy aktywności seksualnej (str. 47), omawiać kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+ (str. 48 – szkoły średnie) czy wymieniać etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży (str. 46)" - czytam w przygotowanym do wysłania liście.
"Przyjemność jest nierozerwalnie związana z seksem, bo Bóg tak chciał"
Tych słów trudno nie czytać bez rozbawienia, bo wynika z nich, że zagrożeniem dla młodzieży jest wiedza na temat libido i świadomość tego, że seks jest przyjemny. Z pewnością, gdyby nie te lekcje, to młodzi ludzie, nigdy by się tego nie dowiedzieliby i tkwili w przekonaniu, że nic przyjemnego w seksualności nie ma. Problemy z libido zaś też by ich nie dotknęły, bo nie wiedzieliby, że ono istnieje. Absurdalne? Niestety tak.
Tak jak głęboko niekatolickie jest straszenie przyjemnością seksualną. Gdyby Bóg chciał - to już argument teologiczny - żeby seks nie dawał przyjemności, to z pewnością stworzyłby nas inaczej. Przyjemność jest nierozerwalnie związana z seksem, bo Bóg tak chciał. A wiedza o tym nie jest zagrożeniem, ale czymś absolutnie oczywistym. Nie jest też zagrożeniem dla nikogo informacja o tym, że ludzie mają różne orientacje seksualne. Oni i tak o tym wiedzą, bo drodzy rodzice, gdybyście o tym z dziećmi rozmawiali, to wiedzielibyście, że już w ostatnich klasach szkoły podstawowej, zaczyna się o tym mówić i myśleć otwarcie.
Co więcej, wasze dzieci mają - prawdopodobnie, także wtedy, jeśli chodzą do katolickich szkół - kolegów i koleżanki, którzy stawiają sobie pytania o swoją tożsamość, znają te straszliwe terminy na "h" i "b", a nawet "a" i "t". Tak, bo wśród ich kolegów i koleżanek są też osoby, które są transpłciowe, albo uważają się za niebinarne. I dostarczenie uczniom języka i wiedzy, by o tym mówiły, jest istotne. Omówienie tych kwestii nie jest promowaniem postaw, tylko dostarczeniem narzędzi niekiedy zagubionym dzieciom.
Nie brakuje też w zawierających wyliczenia rzekomych strasznych elementów projektu edukacji zdrowotnej, zwyczajnych przekłamań. I tak w cytowanym już oświadczeniu znajdujemy informacje, że program ma zachęcać dzieci do masturbacji.
"Seksualizacja dzieci już od 4 klasy szkoły podstawowej poprzez afirmację działań autoseksualnych uznając je za normę medyczną (str. 14 rozporządzenia dla szkół podstawowych)" - czytam w dokumencie, który przesłano mi do podpisania.
"Neurotyczny lęk przed seksualnością nie jest katolicki"
To teraz fakty. Co zaś mówi dokument? Otóż fragment, o którym mowa w liście do MEN, znajduje się w sekcji o dojrzewaniu. "Uczeń (…): identyfikuje zmiany dotyczące dojrzewania należące do normy medycznej (np. różne tempo wzrostu, zmiana sylwetki, ginekomastia, nocne polucje, mutacja, wzmożone pocenie się, zmiana zapachu, mimowolne erekcje, owłosienie, wzrost piersi, pojawienie się miesiączki, trądzik, zachowania autoseksualne), a także odbiegające od normy medycznej (np. przedwczesne lub opóźnione dojrzewanie, stulejka, nieprawidłowa wydzielina z pochwy, nieprawidłowości związane z miesiączkowaniem)" - czytam w dokumencie. I aż trudno nie zadać pytania, gdzie tu jest seksualizacja i afirmacja? To po prostu wiedza o rozwoju, i poinformowanie dziecka czego może się spodziewać.
Seksuologia, psychologia rozwojowa zgadzają się, co do tego, że zachowania autoerotyczne są rozwojowe, i w tajemnicy powiem przerażonym rodzicom, że uczy się tego na wydziałach psychologii także na uczelniach katolickich. Księża też tego uczą, a wielu ma tego świadomość. To jest medyczny i psychologiczny fakt i uwzględniają go nawet dokumenty dla spowiedników. Nic w tym seksualizującego ani skandalicznego, ani antykatolickiego. Neurotyczny lęk przed seksualnością nie jest katolicki. To można i trzeba poddawać terapii.
Edukacja zdrowotna i piszę to jako ojciec piątki dzieci w różnym wieku i na różnych etapach edukacji, jako dość konserwatywny katolik, ale i jako człowiek, który (podobnie jak moja żona, choć ona robi to zawodowo) zaangażowany jest w walkę z przemocą seksualną wobec osób małoletnich, zawiera - i to jest jej ogromna zaleta - ogromnie dużo elementów związanych z prewencją przemocy seksualnej. I to zarówno rówieśniczej, jak i tej dokonywanej przez dorosłych.
W klasach IV-VI - pozwólcie, że ograniczę się tylko do komponentu zdrowia seksualnego (który jest niewielką, by nie powiedzieć minimalną jego częścią), program omawia, na przykład, "zagadnienie autonomii cielesnej oraz w jaki sposób asertywnie o nią dbać; wymienia rodzaje zachowań dorosłego lub rówieśnika, które są przekroczeniem granic intymnych; wyszukuje przepisy prawne dotyczące ochrony seksualności osób poniżej 15 roku życia; omawia możliwości uzyskania pomocy w sytuacji zagrożenia".
W klasach VII-VIII nauczyciel z uczniami "omawia kryteria świadomej zgody; identyfikuje elementy seksualizacji oraz presji związanej z podjęciem aktywności seksualnej w mediach społecznościowych, środkach masowego przekazu, kulturze młodzieżowej oraz własnym otoczeniu, a także wymienia sposoby jej przeciwdziałania i radzenia sobie z nią; omawia elementy dojrzałego i świadomego przygotowania się do inicjacji seksualnej".
I wreszcie w liceum uczniowie poznają "formy przemocy seksualnej, w tym molestowania seksualnego, a także omawia mity na ten temat; omawia sposoby reagowania w sytuacji, gdy doświadcza przemocy seksualnej lub gdy ktoś mówi mu o takim doświadczeniu; identyfikuje instytucje i organizacje udzielające pomocy osobom po doświadczeniu przemocy seksualnej; wyszukuje przepisy prawne dotyczące przemocy seksualnej", a także "zagrożenia związane z różnymi aspektami seksualności m.in.: uwodzenie w sieci (grooming), seksting, szantaż seksualny (sextortion), pornografia, seksualizacja, prostytucja z udziałem małoletnich, a także wymienia sposoby im przeciwdziałania".
"Zamiast się bać, trzeba się cieszyć"
Jeśli spojrzeć pozytywnie na te zasady, to zawierają one kwestie dość oczywiste. Zachęcają do przemyślanego podejmowania życia seksualnego, nieulegania presji rówieśniczej, odmawiania, a także podejmowania decyzji o inicjacji seksualnej (i tak, nasze katolickie dzieci, tak jak część z nas dorosłych katolików, nie czekała z inicjacją seksualną do ślubu).
To są wszytko ważne sprawy, a polscy nastolatkowie, przynajmniej niektórzy z nich, podejmują już wówczas takie decyzje. Jeśli lekcje przypomną im, że nie muszą, to naprawdę będzie dobrze. Jeszcze istotniejsza jest prewencja związana z wykorzystaniem seksualnym, która również w tym dokumencie jest.
I dlatego, zamiast się bać, trzeba się cieszyć, że ten program (komponent seksualny jest w nim zresztą absolutną mniejszością) wchodzi w życie. On nie jest antykatolicki, on jest prewencyjny i chroniący nasze dzieci.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".