Atak mediów z Rosji i Białorusi na Polskę. Przegrywamy wojnę propagandową?

Polscy dziennikarze nie mają wstępu do strefy przygranicznej. Białorusini organizują mediom wycieczki. Według rosyjskich dziennikarzy Polacy na każdym kroku łamią prawo. Prezydent Łukaszenka oskarżył Warszawę o użycie broni chemicznej. Czy rząd przegrywa wojnę propagandową?

Aleksander Łukaszenka
Aleksander Łukaszenka
Źródło zdjęć: © FORUM

Można zaryzykować stwierdzenie, że Polska przegrywa w międzynarodowej przestrzeni medialnej z propagandą płynącą z Rosji i Białorusi. Zaczęło się 2 września, kiedy rząd Zjednoczonej Prawicy wprowadził na terenach przygranicznych stan wyjątkowy, który uniemożliwił dziennikarzom pracę na terenach, na których wybuchł kryzys migracyjny.

Rosyjskie media zaczęły podkreślać, że jest to pierwsza taka sytuacja od czasów stanu wojennego wprowadzonego przez komunistyczny reżim. Według dziennikarzy zza wschodniej granicy porównania nasuwają się same.

Sytuację pogorszyło niezgodne z prawem zatrzymanie trzech fotoreporterów - Macieja Nabrdalika, Macieja Moskwę oraz Martina Diviska. Oliwy do ognia dolał Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych, gen. broni Tomasz Piotrowski, który na konferencji minął się z prawdą i wykazał nieznajomością przepisów. Ujawniły to opublikowane przez polskich dziennikarzy nagrania.

Zobacz też: Polska wyciągnęła wnioski z kryzysu na granicy? Były szpieg komentuje

Kolejnym wydarzeniem było zatrzymanie przez policję francuskich dziennikarzy: Davida Kalifa i operatora Jordi Demory’ego. Skrzętnie wykorzystały to rosyjskie i białoruskie media rządowe, oskarżając Polskę o kneblowanie mediom ust i ukrywanie faktycznego stanu rzeczy na granicy. Rosjanie stali się medialnymi obrońcami wolności słowa, a szef rosyjskiego MSZ, Siergiej Ławrow, wezwał Polskę do natychmiastowego zaprzestania łamania prawa obywateli do wolnego dostępu do informacji.

- Niestety z perspektywy czasu decyzja o wprowadzeniu blokady medialnej w obszarze przygranicznym okazała się błędna. Powstałą lukę wykorzystywali Białorusini, umożliwiając działania dziennikarzom po swojej stronie granicy. Gdyby zdecydowano się na większą otwartość choćby umożliwiając kontrolowany - na zasadach podobnych jak na misjach - pobyt dziennikarzy moglibyśmy skuteczniej kreować własną narrację – mówi dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydziału Nauk Społecznych.

Gaz, obozy i śmierć

Media zależne od Moskwy i Mińska wykorzystały polską bierność bardzo dobrze. Na arenie międzynarodowej pojawił się obraz brutalnych polskich służb, okraszony zdjęciami sinych nadgarstków polskich dziennikarzy, umierających kobiet i dzieci oraz żołnierzy uzbrojonych po zęby. Narracja jest przy tym drastyczna.

Zależny od Moskwy serwis ukraina.ru pisze: "Miejsca internowania uchodźców, bardzo podobne do tych, które naziści założyli w Polsce podczas II wojny światowej, nie są już tajemnicą.

Politycy nie negują istnienia obozów koncentracyjnych (…). Mała różnica polega na tym, że media nie używają tylko słowa ‘obóz koncentracyjny’. Ale fakt pozostaje faktem: władze Polski i Litwy siłą przetrzymują w specjalnych strefach, za drutami kolczastymi, ludzi, którzy zgodnie z prawem międzynarodowym są wolni de iure i mają prawo do azylu".

Dodają przy tym, że polski rząd knebluje posłów opozycji oraz niezależne media i przy pomocy dzienników należących do partii rządzącej i przejętych przez nich mediów państwowych "są bojkotowani, oczerniani (…) ukazani jako nienormalni, niedorozwinięci dziwacy".

Wyciągana jest czarna karta historii Polski. Niemal wszystkie kremlowskie media przypominają pogromy w Lidzie, Pińsku i Mińsku, których dopuścili się polscy żołnierze w 1919 roku. Wspominają o planach wysłania Żydów na Madagaskar, akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej i niszczeniu cerkwi w 1938 roku oraz o obozie w Berezie Kartuskiej.

Coraz częściej pojawiają się informacje o użyciu broni chemicznej przez polską policję. Powtarzane są nie tylko w niszowych serwisach, ale także przez najważniejszych polityków i oficjalne kanały.

Białoruska agencja prasowa Biełta podkreśla, cytując wywiad prezydenta Aleksandra Łukaszenki dla BBC, że "akty brutalności polskich funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa wobec uchodźców, w tym kobiet w ciąży i dzieci, - użycie armatek wodnych zawierających zanieczyszczenia chemiczne, granatów hukowych i gazu z substancjami toksycznymi na mrozie - wszystkie te i wiele innych faktów zostało rzetelnie udokumentowanych i upublicznionych".

Łukaszenka na antenie brytyjskich mediów wprost oskarżył Polskę.

- Zrobiliście to, co zrobili naziści: spryskaliście uchodźców gazem łzawiącym, wodą z pestycydami, a śmigłowce leciały na małej wysokości. Po co? Aby gaz mógł być zdmuchnięty podmuchem z wirnika, aby dosięgnął dzieci na granicy - grzmiał.

Serwis AiF.ru w tym czasie poinformował, że "Komitet Śledczy Białorusi zidentyfikował 109 ofiar działań polskich sił bezpieczeństwa".

Prezydent Białorusi dodał także, że nie gwarantuje, że jeśli brytyjscy dziennikarze pojawili się w "strefie zakazanej", to polscy żołnierze nie otworzyliby do nich ognia. Tymczasem polskie władze w zasadzie nie istnieją na antenach międzynarodowych mediów.

Polska – mesjasz narodów

Rzeczniczka prasowa prezydenta Białorusi, Natalia Eismont, cytowana przez Biełtę, powiedziała, że "Polska zdecydowanie gra na zaostrzenie i pracuje na zaostrzenie sytuacji na granicy". Według niej polskim władzom nie do końca udało się grać kartą z migrantami.

Jej zdaniem, w związku z tym rząd w Warszawie będzie szukał kolejnych możliwości, aby odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych: galopującej inflacji, najwyższego w Europie wzrostu cen paliw, niszczenia sądownictwa i masowych protestów kobiet, walczących o swoje prawa.

Podtrzymuje ona oficjalne stanowisko, że obecny polski rząd podzielił społeczeństwo, a przeciwników politycznych chce uciszyć wszelkimi sposobami, wykorzystując nie tylko przejęte media, ale także policję i inne służby.

Zdaniem białoruskich mediów kolejnym powodem, dla którego Polska miałaby intensyfikować konflikt na granicy, jest chęć umocnienia jej pozycji w Europie. Eismont twierdzi, że wynika to z kompleksów obecnych władz w Warszawie, które za wszelką cenę chcą "uzyskać określony status i pokazać się jako jedyny obrońca Unii Europejskiej. My i nikt inny!".

Dodała również, że Polska chce w ten sposób wykazać, że należą się jej dotacje, których może nie otrzymać ze względu na łamanie praw własnych obywateli i niszczenie praworządności.

Podobna narracja utrzymywana jest niemal przez wszystkie media w Rosji i Białorusi. Komentator polityczny portalu Rubaltic.ru Aleksiej Iljaszewicz twierdzi, że "Białoruś jest używana po prostu jako środek do autoafirmacji Polski i Litwy na arenie zagranicznej".

- Po pierwsze - mówił Iljaszewicz, - nie zapominajmy, że właśnie w przededniu tego kryzysu migracyjnego jej stosunki z Brukselą uległy całkowitemu pogorszeniu. Mówimy już o po prostu wyrzuceniu Polski z Unii Europejskiej.

Zdaniem eksperta, w tym przypadku Polska po prostu przesuwa akcent, przenosi uwagę na kryzys migracyjny, odciągając ją od problemów wewnętrznych. W podobnym tonie na antenie Biełarus’ 1 wypowiadał się łotewski politolog Normunds Grostinsh, akcentując, że popularność polskiego rządu, wbrew sondażom, nie jest taka wysoka.

Warto umierać za Polskę?

Rosyjskie media regularnie informują o sytuacji na granicy, w tym o wszelkich polskich działaniach, które mogłyby budzić kontrowersje. Przekaz płynie szerokim strumieniem, ponieważ strona białoruska nie ogranicza mediom dostępu do granicy. Zwłaszcza tym z Mińska i Moskwy.

Władze w Warszawie z kolei wykazują paniczny strach przed dziennikarzami, nad którymi nie mają kontroli. Skutek jest taki, że przez ostatnie miesiące światowa opinia publiczna została przesiąknięta narracją tylko jednej strony.

- W rezultacie obraz, jaki widoczny jest w mediach zagranicznych, oczywiście wskazuje na sprawstwo Białorusi i Rosji, ale od razu widać, że Polska oskarżana jest o naruszenia praw człowieka i ograniczenie swobody działań organizacji pomocowych i mediów - mówi dr Piekarski.

- Należy przy tym pamiętać, że celem polskich działań powinno być stworzenie w oczach zachodniej opinii publicznej wizerunku Polski jako państwa, którego warto bronić, i z którym warto się solidaryzować. Inaczej to opinia publiczna Niemiec czy Francji poprze takie działania, które będą miały na celu uśmierzenie kryzysu, ale na drodze porozumienia ponad naszymi głowami - konstatuje ekspert.

Tymczasem na granicy co jakiś czas dochodzi do prób siłowego przedarcia się na terytorium Polski. Pojawiają się również doniesienia, że białoruscy żołnierze próbują zmusić emigrantów do pozostania na granicy, strzelając w powietrze i uniemożliwiając im powrót na terytorium Białorusi. Informował o tym białoruski opozycyjny dziennikarz Tadeusz Giczan. Polskich mediów w strefie stanu wyjątkowego się nie uświadczy.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
białoruśkryzys na granicyAlaksandr Łukaszenka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (537)