Dzień świstaka z Donaldem Trumpem [OPINIA]
Doszliśmy do etapu, w którym Donald Trump pyta Władimira Putina, czy podoba mu się pomysł uzbrojenia Ukraińców w Tomahawki. Mam nadzieję, że przy następnej okazji nie będzie indagował swojego rozmówcy, czy ma zwiększyć, czy raczej zmniejszyć liczbę żołnierzy US Army w Polsce - pisze dla Wirtualnej Polski Marek Magierowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Trzy lata i osiem miesięcy po rozpoczęciu rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie Donald Trump nadal wydaje się nie wiedzieć, kto tę wojnę rozpętał, kto odpowiada za zbrodnie wojenne, kto jest w tej historii czarnym charakterem, a kto ofiarą.
To tak, jakby w 1943 r. - gdy toczyło się powstanie w getcie warszawskim, gdy sowieckie czołgi przełamywały front pod Kurskiem, gdy alianci lądowali na Sycylii - Franklin D. Roosevelt był przekonany, że II wojna światowa wybuchła z powodu osobistych animozji między Adolfem Hitlerem a Winstonem Churchillem: "Panowie nie znoszą się nawzajem".
Po czwartkowej rozmowie telefonicznej prezydenta USA z Władimirem Putinem oraz po piątkowym spotkaniu Trump-Zełenski w Białym Domu, amerykański przywódca ogłosił na swojej platformie Truth Social: "Pozwólmy obu stronom ogłosić zwycięstwo. Niech to oceni historia!".
Na szczęście Roosevelt w 1943 r. nie pozwolił Hitlerowi na "ogłoszenie zwycięstwa". Nie odbywał z nim wielogodzinnych biesiad, w których Führer opowiadałby mu o Teodoryku Wielkim i Fryderyku Czerwonobrodym, cytując po starobawarsku strofy z "Pieśni o Hildebrandzie".
Czytaj również: Tylko Zełenski wyszedł do dziennikarzy. Oto co napisał Trump
Czy Polska jest bezpieczna? Ppłk Faliński: Trzeba mieć świadomość pewnej sytuacji
Możemy poczuć się jak bohater filmu "Dzień świstaka". Powtarzamy ten sam cykl. Donald poklepuje Wołodię po plecach, Donald się wścieka, Donald grozi, Donald poklepuje Wołodię.
Miesiąc temu Trump po raz pierwszy (i na razie ostatni) określił Rosję mianem "agresora". Twierdził, że jest "rozczarowany" postawą Putina. Jego administracja rozszerzała lub przedłużała sankcje nałożone na Kreml. Amerykanie dzielili się z Ukraińcami informacjami wywiadowczymi, które pozwalały im m.in. na skuteczne atakowanie rosyjskich rafinerii. Wreszcie prezydent USA zaczął przebąkiwać o możliwości wyposażenia Kijowa w pociski dalekiego zasięgu typu Tomahawk.
Swoimi komentarzami i zapowiedziami Trump wywołał wrażenie, że ten proces jest już nieodwracalny, że od tego momentu Putin nie będzie mógł liczyć na pobłażliwość. Wyglądało na to, że Trump już podjął decyzję, iż pomoże Ukraińcom wygrać tę wojnę. A nie tylko jej "nie przegrać".
Po czym Putin chwycił za telefon. I cała koncepcja "Peace through Strength" ("Pokoju poprzez siłę") legła w gruzach. Trump wrócił do starej śpiewki o "dwóch politykach, którzy się nie znoszą", o "tysiącach istnień ludzkich ginących po obu stronach", o tym, że ta wojna jest zbyt kosztowna dla wszystkich (w sensie finansowym), oraz że "nigdy by nie wybuchła, gdyby on był prezydentem". "Wracajcie do swoich rodzin w pokoju!" - zaapelował Trump. Czy w 1943 r. Roosevelt zwróciłby się w podobny sposób jednocześnie do żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej? A może pokusimy się o nieco bardziej drastyczną paralelę? Czy tydzień temu Trump wystosowałby taką prośbę do bojowników Hamasu i do Izraelczyków?
Trump nie rozumie genezy konfliktu
Prezydent USA i większość jego najbliższych współpracowników wciąż nie rozumie genezy i charakteru konfliktu na Ukrainie. Wielu czołowych Trumpistów, nierzadko odurzonych kremlowską propagandą, niezmiennie uważa, że to wyłącznie wojna rosyjsko-ukraińska. Że potencjalne profity, wynikające z ekonomicznej współpracy z Federacją Rosyjską, zdecydowanie przeważają nad korzyściami płynącymi z pomocy militarnej dla Ukrainy. Podkreślają, iż to problem europejski i to Europa powinna go rozwiązać.
Zarysowuje się tutaj wyraźny podział pokoleniowy: dla starych republikańskich wyjadaczy na Kapitolu, pamiętających czasy zimnej wojny, Putinowska Rosja to po prostu spadkobierczyni Związku Sowieckiego, którą należy nazywać po imieniu i dokręcić jej śrubę. Z kolei rzesze młodszych konserwatystów widzą w Putinie sojusznika w wojnie z "globalnym lewactwem" i woleliby z Rosją handlować, niż się szarpać. Zaś pomysł budowy tunelu, łączącego Alaskę z Półwyspem Czukockim, tak mocno promowany w ostatnich dniach przez kremlowskich agitatorów, uznają - podobnie zresztą jak sam Trump - co najmniej za "interesujący".
Doszliśmy do etapu, w którym Donald Trump pyta Władimira Putina, czy podoba mu się pomysł uzbrojenia Ukraińców w Tomahawki. Mam nadzieję, że przy następnej okazji nie będzie indagował swojego rozmówcy, czy ma zwiększyć, czy raczej zmniejszyć liczbę żołnierzy US Army w Polsce.
Tak jak Ronald Reagan nie pytał w 1986 r. Michaiła Gorbaczowa, czy mudżahedini w Afganistanie mogą używać Stingerów. I tak jak Amerykanie nie potrzebowali pozwolenia Hitlera, żeby w czerwcu 1944 r. wylądować w Normandii.
Dla Wirtualnej Polski Marek Magierowski
Marek Magierowski, dyrektor programu "Strategia dla Polski" w Instytucie Wolności, ambasador RP w Izraelu (2018-21) i Stanach Zjednoczonych (2021-24), były wiceminister spraw zagranicznych. Autor książki "Zmęczona. Rzecz o kryzysie Europy Zachodniej" oraz powieści "Dwanaście zdjęć prezydenta".