Rosja zaatakuje Ukrainę na początku roku? "Polityka Moskwy jest nieprzewidywalna"
Nie da wykluczyć, że Rosja w najbliższych miesiącach zaatakuje Ukrainę, prawdopodobne jest prowadzenie pojedynczych działań obliczonych na jej destabilizację – oceniają w rozmowie z Wirtualną Polską eksperci: Maria Piechowska, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Stanisław Ciosek, były ambasador w ZSRR i Rosji. To reakcja na słowa przedstawicieli władz w Kijowie, którzy alarmują, że Rosja może zaatakować Ukrainę na przełomie stycznia i lutego.
- Polityka Moskwy jest nieprzewidywalna, dlatego trudno jednoznacznie powiedzieć - czy do ataku dojdzie, czy nie. Na pewno możemy się spodziewać eskalacji działań prowokacyjnych na granicy z Ukrainą. Koncentracja wojsk rosyjskich w pobliżu Ukrainy ma właśnie taki cel – mówi WP Maria Piechowska.
- Moim zdaniem Rosja nie jest obecnie w stanie po prostu wejść i zająć terytorium Ukrainy, bo poniosłaby zbyt wysokie koszty i to by się nie opłacało. Jednak można sobie wyobrazić, że dojdzie do potyczek w pobliżu pogranicza. Dodatkowo sytuacja zmieniła się od 2014 r., kiedy ukraińska armia była bardzo słaba. Obecnie to zupełnie inna formacja, co utrudniłoby natychmiastowe zajęcie terytorium – dodaje.
- Jednym z celów Rosji może być również osiągnięcie korzyści politycznych i doprowadzenie do spotkań z przedstawicielami władz Stanów Zjednoczonych na wysokim szczeblu. Analityczka PISM zwraca też uwagę, że wypowiedzi płynące z Kijowa, które przestrzegają przed atakiem, mają z pewnością mobilizować partnerów Ukrainy. - To testowanie państw zachodnich i sprawdzanie, jak odpowiedzą. - Z pewnością mamy do czynienia z wojną nerwów – podsumowuje ekspertka.
Przypomnijmy, ukraińskie władze szacują, że wokół ich granicy znajduje się obecnie około 100 tys. rosyjskich żołnierzy. W niedzielę szef ukraińskich służb wywiadowczych stwierdził, że Rosja może zaatakować Ukrainę na przełomie stycznia i lutego. Kyryło Budanow w rozmowie z amerykańskim portalem Military Times dodał, że jego zdaniem uderzenie najprawdopodobniej obejmowałoby naloty powietrzne, ataki artyleryjskie i pancerne na wschodzie kraju oraz desanty morskie w Odessie i Mariupolu. Do wtargnięcia na mniejszą skalę miałoby dojść przez Białoruś.
Tusk oskarża rząd ws. granicy. "Słyszałem modlitwę o kłopoty"
Ciosek: Propagandowe prężenie muskułów
- To przede wszystkim prężenie muskułów przez Rosjan i prowadzenie wojny propagandowej. Moskwa kieruje swój przekaz do Stanów Zjednoczonych, Chin i Unii Europejskiej. Kreml nie chce, by Ukraina dołączyła do NATO i świata zachodu. Rosja straszy, bo chce, żeby Ukraina pozostawała w jej strefie wpływów – komentuje w WP Stanisław Ciosek, były ambasador w ZSRR i Rosji.
Dyplomata podkreśla, że logika podpowiada mu, że Rosja "nie wywoła w najbliższym czasie awantury, która prowadziłaby do konfliktu zbrojnego". – Nie widzę przesłanek, żeby wieszczyć nadciągającą wojnę, ale trzeba pamiętać, że w polityce logika nie jest jedynym czynnikiem, który wpływa na podejmowane decyzje. Właśnie dlatego zakładam pewien margines dotyczący niespodziewanych zdarzeń. Trzeba zachować czujność. Szczególnie biorąc pod uwagę ostrzeżenia Amerykanów, których nie można lekceważyć.
W swojej wypowiedzi Stanisław Ciosek nawiązuje do ostrzeżenia, które według amerykańskich mediów, Waszyngton miał przekazać europejskim sojusznikom. "Bloomberg" podał, że stolice zostały ostrzeżone, że Rosja może rozważać otwartą napaść na Ukrainę. W reakcji na te doniesienia rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zdementował te informacje, twierdząc, że to "bezpodstawne wysiłki na rzecz zaostrzenia napięcia między Rosją a Europą".
– Ta histeria jest podsycana sztucznie przez Zachód. Ci, którzy sprowadzili swoje siły zbrojne zza oceanu, mam tu na myśli Stany Zjednoczone, oskarżają nas teraz o jakąś nietypową aktywność militarną na naszym własnym terytorium – powiedział w niedzielę rzecznik Kremla na antenie stacji Rossija 1. Dodał, że takie zachowanie "jest nielogiczne i nie do końca przyzwoite" .