Awantura z liczeniem głosów. Konstytucjonalista: to niedopuszczalne
- Jeśli efektem rozpatrzenia protestów będzie stwierdzenie przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów, to sprawa jest jasna - będą nowe wybory. Ale zorganizowane kwestionowanie wyniku z udziałem polityków rządzącej koalicji może prowadzić do kryzysu demokracji - podkreśla w rozmowie z WP konstytucjonalista, prof. Ryszard Piotrowski. I ostrzega, że skutkiem będzie nic innego jak to, że Polacy zwątpią w sens udziału w wyborach.
W ostatnich dniach doszło do kolejnej już internetowej wymiany zdań między premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem Andrzejem Dudą. Punkt zapalny - wyniki wyborów.
Donald Tusk wsadził kij w mrowisko, gdy w mediach społecznościowych napisał: "Panowie: Andrzeju Duda, Karolu Nawrocki i Jarosławie Kaczyński - nie jesteście tak zwyczajnie po ludzku ciekawi, jakie są prawdziwe wyniki głosowania? Na pewno jesteście. A jak wiadomo, uczciwi nie mają się czego bać".
Na ten wpis odpowiedział mu wywołany do odpowiedzi, urzędujący jeszcze prezydent: "Pan Donald Tusk z kolegami nie potrafią się pogodzić z przegraną w wyborach prezydenckich".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Głos z PSL ws. współpracy z Nawrockim. "Skazane na niepowodzenie"
Wybory sfałszowane czy nie, czyli dylemat zwykłego Polaka
To już kolejny raz, kiedy Polaków zmusza się do zadawania sobie pytań, czy wybory, w których znakomita większość wzięła udział, aby na pewno były uczciwe? Czy głosy zliczono poprawnie i czy nikt nie postawił na kartach kolejnego krzyżyka, który by je unieważnił?
- I to jest skutek działań czysto politycznych. Manipulowanie opinią publiczną w celu przygotowania gruntu pod to, by delegitymizować nowego prezydenta - i to nie tylko w ciągu najbliższych miesięcy, ale w ogóle przez kadencję - to godzenie w ustrój Rzeczypospolitej. I niestety to trzeba powiedzieć wprost - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Ryszard Piotrowski.
Jak wskazuje ekspert, sytuacja jest bezprecedensowa. - Przy poprzednich wyborach prezydenckich też były protesty, ale bez towarzyszącej im propagandowej kampanii podważania wyniku. Owszem, byli ci, którzy twierdzili, że wybrany prezydent nie jest ich prezydentem, ale na tym polega demokracja, że jedni są zadowoleni, drudzy nie. Jednocześnie przy tym niezadowoleniu przecież nikt nie kwestionował, że prezydent został wybrany przez większość - zaznacza prof. Piotrowski.
Owszem, jeśli efektem rozpatrzenia protestów będzie stwierdzenie przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów, to sprawa jest jasna - będą nowe wybory. Natomiast organizowanie po zakończonej kampanii wyborczej kolejnej kampanii, która ma na celu zniesienie rezultatu wyborów z powodu ich wyniku, jest niedopuszczalne
Zdaniem konstytucjonalisty, kwestionowanie wyniku wyborów ze względu na protesty dotyczące głosowań, a jednocześnie twierdzenie, że nie istnieje organ zdolny orzec o tych protestach, prowadzi do kryzysu demokracji.
- A jego skutkiem będzie nic innego jak to, że Polacy zwątpią w sens udziału w wyborach - ocenia prof. Piotrowski.
Aplikacja Mateckiego i pomylone głosy
Nie ulega jednak wątpliwości, że podczas tegorocznych wyborów zdarzyły się nieprawidłowości. ABW zajmuje się sprawą nielegalnej aplikacji rekomendowanej przez posła PiS Dariusza Mateckiego, którą w niektórych komisjach próbowano weryfikować ważność zaświadczeń o prawie do głosowania. Były też sytuacje, w których - jak potwierdziły sądy, np. w Grudziądzu - głosy zostały błędnie przypisane nie temu kandydatowi, który wygrał.
Jak podkreślał jednak w rozmowie z portalem Money.pl prof. Krzysztof Wiak, prezes Sądu Najwyższego kierujący Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, "prawo wyborcze nie zna takiej instytucji jak przeliczanie głosów w całym kraju". Sąd Najwyższy nie ma więc fizycznie narzędzi do tego, by zdecydować o ponownym przeliczeniu głosów w całej Polsce. Może rozpatrywać poszczególne protesty. Tyle.
Skoro dochodzi do sytuacji, o których w poprzednich wyborach nie słyszeliśmy, czy nadszedł czas, by zmienić w Polsce obowiązujące przepisy dotyczące wyborów?
- Przepisy są bardzo dobre, sprawdzały się latami. A że politycy starają się tworzyć wrażenie, że są złe, to tylko dlatego, że jest to w ich politycznym interesie. To też zresztą widać było w minionych latach. Więc niech się politycy podporządkują przepisom. Skoro mają wynik wyborów prezydenckich ustalony przez PKW, w Dzienniku Ustaw, to niech nie próbują stworzyć wrażenia, że wynik jest inny i nie organizują kampanii podważania tego wyniku wyborów. Politycy nie zastąpią Sądu Najwyższego w rozstrzyganiu o ważności wyborów. A obywatele po prostu nie powinni ulegać propagandowej presji. Przeciwnie - ocenia prof. Piotrowski.
90 proc. protestów powielonych
A to, że Polacy prawdopodobnie mogli presji ulec, widać w statystykach. Pod koniec mijającego tygodnia mówił o tym - i to niejednokrotnie - rzecznik Sądu Najwyższego, sędzia Aleksander Stępkowski. W rozmowie z radiem WNET wskazał, że 90 proc. protestów wyborczych to "protesty powielone".
Znaczy to ni mniej, ni więcej, że obywatele zgłaszali to samo, a dziesiątki tysięcy protestów zostaną prawdopodobnie zsumowane w jeden.
Jak mówił Stępkowski, część osób udostępniła wzory protestów, które są obecnie masowo wykorzystywane. - Zdarzało się, że po kilkadziesiąt egzemplarzy podpisywanych niedbale trafiało w jednej kopercie do Sądu Najwyższego. Każdy z nich musi zostać rozpakowany i zarejestrowany - nawet jeśli brak na nim podpisu. Najczęściej używanym szablonem jest ten opublikowany przez jednego z posłów - mówił Stępkowski, wskazując, że chodzi o Romana Giertycha.
Wadliwe protesty i porównania do Białorusi
W wypowiedzi rzecznika Sądu Najwyższego pojawiła się jeszcze jedna kontrowersja - padło porównanie do białoruskich standardów i ataków hybrydowych.
- Jeśli ktoś zamierzał sparaliżować działanie konstytucyjnego organu państwa, to można mu pogratulować. Mamy sytuację analogiczną do tej na granicy z Białorusią, z tą różnicą, że prezydent Alaksandr Łukaszenka używa migrantów, a tu wykorzystano obywateli polskich - ocenił ostro, a słowa te wywołały w sieci spore poruszenie.
Zdaniem prof. Piotrowskiego, absolutnie niezasadne jest odbieranie Polakom ich podstawowego prawa: tego, żeby każdy sobie dokument składał, tak jak umie i jak mu się podoba.
- Obywatele mogą wnosić te protesty lepiej lub gorzej, bowiem mają prawo do tego, żeby to robić, nawet nieudolnie. Mogą korzystać z różnych wzorców, mogą wnosić protesty, ulegając takiej czy innej inspiracji. Mogą wreszcie wnosić protesty jednobrzmiące. Sąd Najwyższy jest od tego - ma do tego narzędzia - żeby każdy z tych protestów zakwalifikował i ocenił jego znaczenie - wskazuje ekspert.
- Ja rozumiem zdenerwowanie rzecznika SN, rozumiem też zdenerwowanie tych wszystkich, którym się wydaje, że to nie jest akcja w ich interesie, tylko przeciwko obywatelom i służąca odwróceniu wyniku wyborów. Ale od tego są przepisy Kodeksu wyborczego i przede wszystkim przepisy konstytucji, żeby te niepokoje rozwiać. Nie ma żadnych podstaw czy powodów do tego, żeby powiedzieć, że konstytucja tu nie obowiązuje. A skoro obowiązuje, to nie można traktować prawa do protestu jako prawa do przekreślenia wyniku wyborów - kwituje prof. Piotrowski.
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Prof. Ryszard Piotrowski - konstytucjonalista Uniwersytetu Warszawskiego. W swoich wypowiedziach ekspert wielokrotnie krytykował działania poprzedniego rządu oraz Prawa i Sprawiedliwości, w tym odnosząc się do spraw Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Ekspert wielokrotnie negatywnie oceniał także działania aktualnej władzy, w tym podejmowanie decyzji za pomocą uchwał sejmowych czy działanie ministra kultury w sprawie przejęcia mediów publicznych.