31‑latek wygrał wybory w Austrii. W Polsce to właściwie niemożliwe
31-letni Sebastian Kurz zapewne zostanie kanclerzem Austrii i najmłodszym szefem rządu w Europie. Zachodnie media już okrzyknęły go "pierwszym millenialsem u władzy". Przy każdej takiej okazji przez polskie media przetacza się debata pod tytułem "a kiedy taki młody, zdolny, przebojowy zrobi rewolucję na polskiej scenie politycznej?". Odpowiedź nie nastraja optymizmem.
Młody, bo 31-letni, znający języki, doskonale poruszający się po światowych salonach, a jednocześnie wyczuwający tłum. Sebastian Kurz wkrótce zostanie kanclerzem Austrii, najmłodszym szefem rządu w Europie, bo jego Austriacka Partia Ludowa wygrała w przedterminowych wyborach parlamentarnych. Pełne wyniki można znaleźć tutaj.
Przez europejskie media przeszła fala zachwytu. Już druga, bo podobne reakcje można było usłyszeć, gdy w 2013 roku jako 27-latek zostawał najmłodszym ministrem spraw zagranicznych na świecie. Dzisiaj oklaski płyną nie tylko z politycznego centrum, bo ugrupowanie Kurza pokonało skrajnie prawicową Partię Wolności Austrii, ale też ze skrajnej prawicy, bo Kurz przejął część antyimigranckich postulatów.
Znowu to samo
Po wygranej Kurza, podobnie jak wcześniej po zwycięstwie Emmanuela Macrona we Francji, Aleksisa Ciprasa w Grecji, Matteo Renziego we Włoszech czy wreszcie Baracka Obamy niemal dekadę temu, także przez polskie fora, facebooki i twittery przewija się dyskusja, czy raczej tęskne westchnienie. "A kiedy i u nas, w Polsce, pojawi się taki młody lider i wywróci naszą scenę polityczną do góry nogami?".
Trzeba zacząć od tego, że ani Kurz, ani Obama nie wzięli się w polityce znikąd Pierwszy był szefem młodzieżówki, a przez ostatnie 4 lata ministrem, drugi przez 7 lat był senatorem w stanie Illinois, a później przez 3 lata senatorem USA. Akurat pod tym względem Obamę przypomina nieco Andrzej Duda, który do prezydentury doszedł w stosunkowo młodym wieku i z niewielkim doświadczeniem (brak pełnej kadencji na jakimkolwiek z zajmowanych urzędów). Różnica jest jednak taka, że Duda nie wywalczył sobie nominacji w prawyborach, tylko został wyznaczony do startu przez szefa partii.
Tor przeszkód
I to główna bariera stojąca przed "polskim Kurzem" czy "polskim Obamą". Polskie partie polityczne są daleko bardziej wodzowskie, niż w Austrii, a przede wszystkim w Stanach. Trudno wyobrazić sobie, by Jarosław Kaczyński czy Grzegorz Schetyna ot tak oddali jakiemuś młokosowi partię. Sytuacja musiałaby być bardzo zła, wymagająca zagrania va banque. Tymczasem PiS bije sondażowe rekordy, a w PO jakoś nikt nie pali się do przejęcia sterów. Albo raczej skrywa to, by zaatakować przywództwo Schetyny tuż przed wyborami.
Jeśli nie uda się przejąć partii, albo po prostu nie warto tego robić, można z niej odejść i spróbować tworzyć coś nowego i niezależnego Wszak Emmanuel Macron też przez kilka lat był ministrem, bo dopiero na kilka miesięcy przed wyborami założyć swój ruch polityczny odejść z rządu i ogłosić start. Do tego jednak potrzebna jest charyzma, a trudno nie odnieść wrażenia, że to na polskiej scenie politycznej towar deficytowy. Poza tym ogromną barierę stanowią finanse i możliwość przebicia się do mediów oraz społecznej świadomości.
Zużyty potencjał
Nasz system finansowania polityki mocno faworyzuje tych, którzy już raz dorwali się do strumienia z budżetowymi pieniędzmi. Z kolei tempo, w jakim toczy się cykl medialny sprawia, że "nowe twarze" szybko przestają być nowe. Zresztą pomagają w tym także ci młodzi, opuszczając partyjne młodzieżówki ze sporym talentem do autokompromitacji. Pomagają im w tym zwolennicy status quo, błyskawicznie nagłaśniający wszystko, co może młodym, zdolnym, z ambicjami zaszkodzić.
Poza tym wydaje się, że zapotrzebowanie Polaków na "nową, niezużytą twarz" wypełnili (przynajmniej na jakiś czas) Andrzej Duda, Paweł Kukiz i Adrian Zandberg. Tylko ten pierwszy wygrał, dwaj pozostali odnieśli tylko częściowy sukces. Zbyt mały, by mówić o rewolucji w polskiej polityce. I jeśli polska polityka dalej będzie toczyła się po tych torach co dzisiaj, trudno oczekiwać wielkich zmian. A choć zaskoczenia się zdarzają, na wielką zmianę chyba trzeba będzie jeszcze poczekać.