Znany lekarz oskarżony. Pacjentka zmarła w ramach eksperymentu medycznego
Profesor Kazimierz P., były małopolski wojewódzki konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, zasiądzie na ławie oskarżonych. Tak kończy się największy w Polsce eksperyment medyczny z wykorzystaniem robota, na którego prowadzenie pozyskano nawet dofinansowanie ze środków unijnych.
Tekst: Dariusz Faron, Patryk Słowik
Kazimierz P. był gwiazdą polskiej ginekologii. Pełnił funkcję konsultanta wojewódzkiego, występował często w mediach, był wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej. Do dziś jest kierownikiem Oddziału Klinicznego Ginekologii i Ginekologii Onkologicznej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Pacjentki, które do niego trafiały, uważały, że mają gigantyczne szczęście. Podobnie uważała Magdalena Kaczmarczyk, która w Kazimierzu P. oraz eksperymencie medycznym prowadzonym w krakowskim Szpitalu na Klinach upatrywała swojej szansy w walce z nowotworem. Profesor zasugerował operację, nic nie trzeba było płacić. Wydawało się, że jest nadzieja.
Kobieta jednak zmarła po długotrwałej gehennie. Zdaniem prokuratorów odpowiedzialność za to powinien ponieść właśnie Kazimierz P.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Krakowscy śledczy skierowali do sądu akt oskarżenia, w którym stwierdzili, że doszło do popełnienia przestępstw z art. 160 par. 2 kodeksu karnego oraz art. 155 kodeksu karnego. Czyli że Kazimierz P. naraził pacjentkę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz nieumyślnie spowodował śmierć kobiety.
Grozi mu za to do pięciu lat pozbawienia wolności.
"Śmiertelny eksperyment"
W marcu 2023 r. - w tekście "Robot da Vinci i śmiertelny eksperyment. 'Myślałam, że mama ma szczęście'" - Wirtualna Polska szczegółowo opisała kulisy największego eksperymentu medycznego w Polsce z wykorzystaniem robota oraz tragiczny finał.
W największym skrócie: Magdalena Kaczmarczyk zmarła wskutek powikłań pooperacyjnych. Nie powinna być zakwalifikowana do operacji - jej nowotwór był zbyt zaawansowany. Kazimierz P. jednak tego nie dostrzegł na podstawie badania USG, a rezonansu i tomografii komputerowej nie wykonano. W ocenie specjalistów i zgodnie ze wskazaniami towarzystw naukowych - wykonać je należało.
Profesor Mariusz Bidziński, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, w opinii sporządzonej na potrzeby naszego tekstu zaznaczył, że operowanie raka szyjki macicy przy użyciu robota zwiększa ryzyko nawrotów choroby i gorszych wyników leczenia niż przy standardowej metodzie.
Podobnie stwierdziło w marcu 2021 r. Polskie Towarzystwo Ginekologii Onkologicznej – w tym czasie wiceprezesem instytucji był prof. Kazimierz P., który operował Magdalenę Kaczmarczyk.
Operacja odbyła się z użyciem nowoczesnego robota w prywatnym szpitalu. Normalnie kosztuje ok. 40 tys. zł, ale ośrodek prowadził program naukowo-badawczy, współfinansowany przez Unię Europejską. Pacjentka za operację nie musiała więc płacić.
Sam P. oraz władze szpitala po śmierci Magdaleny Kaczmarczyk nie miały sobie nic do zarzucenia. Uważały, że do żadnego błędu nie doszło. Co więcej, przeciwko siostrze zmarłej kobiety spółka prowadząca szpital skierowała prywatny akt oskarżenia. W piśmie do córki wspomniano zaś, że za zniesławienie szpitala grozić może nawet kara pozbawienia wolności.
Po naszym tekście Ministerstwo Zdrowia zażądało przerwania eksperymentu. Szpital twierdził, że nie ma obowiązku słuchać ministra ani organów przy nim działających, skoro raz zgodę na eksperyment wydano.
Kazimierz P.: absolutnie nie zgadzam się z zarzutami
Prokuratura uważa, że Kazimierz P. błędy popełnił. I to na tyle poważne, że należało go oskarżyć za popełnienie dwóch przestępstw.
Spytaliśmy lekarza o jego stanowisko oraz o to, czy wyraża zgodę na ujawnienie swoich danych osobowych i wizerunku.
"Chciałbym skorzystać z przysługującego mi prawa do ochrony wizerunku, intymności i prywatności. W związku z czym nie wyrażam zgody na publikację danych osobowych pozwalających na identyfikację mojej osoby, nie wyrażam zgody na ujawnianie mojego wizerunku. Taka decyzja jest podyktowana tym, że absolutnie nie zgadzam się z zarzutami prokuratury" - odpisał nam Kazimierz P. I dodał, że "nie jest to pierwsza sytuacja, kiedy jest ścigany lekarz, a po kilku latach okazuje się, że ściganie i upublicznienie jego wizerunku było największą karą, jaka go spotkała".
Kazimierz P. uważa, że wiele istotnych wątków sprawy pozostało niedostatecznie wyjaśnionych, a skierowanie aktu oskarżenia odbiera jako niezrozumiałe - dysponuje bowiem opinią specjalisty potwierdzającą prawidłowość jego postępowania.
Mniej niż dziesięć procent
Sytuacje, w których prokuratura kieruje akt oskarżenia przeciwko lekarzowi, nadal należą do rzadkości. Jolanta Budzowska, radca prawny, pełnomocnik oskarżycielek posiłkowych w sprawie dotyczącej Kazimierza P., nam to potwierdza. Zastrzega przy tym, iż z uwagi na prowadzone postępowanie sądowe - nie chce komentować bezpośrednio sprawy Kazimierza P., tylko wypowiada się ogólnie.
Budzowska wskazuje, że skierowaniem aktu oskarżenia kończy się średnio mniej niż 10 proc. postępowań przygotowawczych prowadzonych w sprawach tzw. błędów medycznych.
- Nawet jeśli doszło do śmierci pacjenta, to rzadko podstawą odpowiedzialności jest art. 155 kk dotyczący nieumyślnego spowodowania śmierci człowieka. Najczęściej zarzuty stawiane są z art. 160 kk, a mianowicie narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Wiąże się to z ogromnymi trudnościami dowodowymi, w szczególności związanymi z kwestią związku przyczynowo-skutkowego między przebiegiem leczeniem pacjenta a skutkiem w postaci jego zgonu lub pogorszenia stanu zdrowia - zauważa prawniczka.
- W sprawach o błąd medyczny kluczowym dowodem jest opinia biegłych, a o taką, która zawierałaby stanowcze, należycie uzasadnione konkluzje, jest niezwykle trudno. Jest też oczywiste, że im wyższa pozycja zawodowa oskarżonego, w szczególności w środowisku naukowym, tym trudniej o bezstronnego biegłego - zaznacza Budzowska.
Powód? Jak wskazuje, ścieżki osób o uznanym autorytecie w danej dziedzinie, profesorów medycyny o określonej specjalizacji, przecinają się na różnych polach: naukowym (kwestia np. recenzji prac naukowych, wspólnych badań i publikacji, organizacji i udziału w konferencjach naukowych), społeczno-zawodowym (stowarzyszenia naukowe i fundacje), zawodowym (miejsce zatrudnienia) czy innego typu zależności (funkcja w organach samorządu zawodowego czy w organach administracji).
Szpital nie komentuje
Kazimierz P. nadal pracuje w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, jest kierownikiem oddziału. Tak przynajmniej wynika ze strony internetowej szpitala, placówka bowiem nam tego nie potwierdziła.
Szpital poinformował nas za to, że "nie komentuje spraw sądowych niezakończonych prawomocnym wyrokiem sądu, w szczególności gdy postępowania te dotyczą świadczeń zdrowotnych udzielanych poza szpitalem".
Tu rodzi się pytanie: czy lekarz, na którym ciążą poważne zarzuty, powinien nadal zajmować się pacjentami?
Od jednego z ginekologów - prosi o zachowanie anonimowości - usłyszeliśmy, że co do zasady nie widzi on przeszkód, aby lekarz leczył ludzi, pomimo prowadzonego przeciwko niemu postępowania.
- Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której nad lekarzem ciążą zarzuty długimi latami, a potem jest on z nich oczyszczony. Uznalibyśmy wtedy, że "wszystko jest OK, po prostu człowiek nie mógł pracować przez pięć lat, mimo że jest niewinny"? - pyta nasz rozmówca.
Mecenas Jolanta Budzowska wyjaśnia, że środki zapobiegawcze w postaci zawieszenia oskarżonego lekarza w wykonywaniu zawodu lub np. pełnienia dyżurów czy też w określonych czynnościach służbowych na czas trwania postępowania stosowane są wyjątkowo.
- Ten środek ma na celu przede wszystkim zapobieżenie popełnieniu przez oskarżonego nowego przestępstwa podobnego do tego, które mu zarzucono, a popełnionego w związku z wykonywanym zawodem. Z moich doświadczeń wynika jednak, że rzeczywiście takie ryzyko w przypadku lekarzy występuje rzadko, wyłączywszy oczywiście sytuacje skrajne, gdzie np. lekarz jest oskarżony o przestępstwo z art. 160 par. 2 kk i inne, a pokrzywdzonych pacjentów jest kilkunastu, jak w krakowskiej sprawie lekarza J., oskarżonego m.in. w związku z przeprowadzonymi zabiegami liposukcji - spostrzega Jolanta Budzowska.
Zawieszone postępowanie
Po publikacji tekstu WP wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego przez Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej złożył Jakub Kosikowski, członek Naczelnej Rady Lekarskiej. Sprawa zgodnie z właściwością trafiła do Krakowa.
Postępowanie to - jak słyszymy dziś w samorządzie lekarskim - zostało zawieszone do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez sąd powszechny.
Jolanta Budzowska - zaznaczając ponownie, że komentuje co do zasady, a nie konkretny przypadek - zwraca jednak uwagę, że zadaniem samorządu zawodowego lekarzy - zgodnie z ustawą - jest sprawowanie, w interesie publicznym, pieczy nad należytym wykonywaniem zawodu. Postulując zaś zwolnienie lekarzy od odpowiedzialności karnej za błędy medyczne (tzw. klauzula wyższego dobra), przedstawiciele samorządu lekarskiego argumentują, że to izby lekarskie wraz z pionem odpowiedzialności zawodowej mają sprawować nadzór nad należytym wykonywaniem zawodu i są do tego najlepiej wyposażone merytorycznie.
- Tymczasem z moich doświadczeń wynika, że rzecznikom odpowiedzialności zawodowej dość łatwo przychodzi odmowa wszczęcia postępowania wyjaśniającego, a jeszcze łatwiej zawieszenie postępowania w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej do czasu ukończenia postępowania karnego - mówi prawniczka.
A przecież - kontynuuje Budzowska - odpowiedzialność zawodowa lekarzy to odpowiedzialność w dużej mierze etyczna, a tu trudno mówić o determinującym wpływie wyniku postępowania karnego na ocenę przestrzegania przez lekarza Kodeksu Etyki Lekarskiej.
- Takie działania samorządu sugerują, że łatwiej jest umyć ręce od problemu, niż rzetelnie ocenić postępowanie lekarza np. w aspekcie przestrzegania najwyższego nakazu etycznego, jakim jest kierowanie się dobrem chorego czy tego, czy lekarz przy wykonywaniu czynności leczniczych nie wykroczył poza swoje umiejętności zawodowe - spostrzega Jolanta Budzowska.
Dariusz Faron i Patryk Słowik, dziennikarze Wirtualnej Polski