Profesor Wojciech Maksymowicz © East News | Artur Szczepański

Profesor wyszedł. Pacjent zmarł

Patryk SłowikSzymon Jadczak
28 października 2021

Profesor Wojciech Maksymowicz był wpisany w szpitalnym raporcie jako jeden z dwóch chirurgów uczestniczących w skomplikowanym zabiegu. W rzeczywistości przez większość czasu nie było go na sali operacyjnej. Pozostał lekarz w trakcie specjalizacji, który według sądu popełnił błąd. Pacjentka zmarła.

Przypominamy ten tekst, ponieważ dzisiaj premier Donald Tusk spotyka się z mediami, by rozmawiać o ich niedawnym proteście ws. zmian w prawie autorskim i relacji na linii big techy-wydawcy. Jak ważny jest to temat, tłumaczymy tutaj. To wolne i niezależne media rozliczają polityków, patrzą im na ręce i ujawniają afery na szczytach władzy.

Oto przykłady ważnych publikacji, które w ostatnich latach opublikowaliśmy w Wirtualnej Polsce:

***

19 października 2021 roku ujawniliśmy, że Wojciech Maksymowicz, lekarz oraz były wiceminister nauki i wciąż poseł, przynajmniej 11 razy zajmował się polityką i wybierał Sejm zamiast szpitala, choć był w olsztyńskiej placówce wpisany na dyżury. Po publikacji zgłosili się do nas czytelnicy, który wskazali, że nieprawidłowości było więcej. W ten sposób trafiliśmy na opisywaną poniżej sprawę. 

Na podstawie nieprawomocnego wyroku Sądu Okręgowego w Olsztynie Wirtualna Polska rekonstruuje historię jednej z pacjentek.

Sąd nakazał szpitalowi wypłatę zadośćuczynienia rodzinie zmarłej. Orzeczenie zostało wydane m.in. na podstawie zeznań lekarskich oraz opinii biegłych złożonych w sprawie cywilnej.

Dotarliśmy również do informacji z trwającej nadal sprawy karnej oraz do wystąpienia pokontrolnego Narodowego Funduszu Zdrowia, który uznał, że w zarządzanej przez prof. Wojciecha Maksymowicza Klinice Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie dochodziło do nieprawidłowości.

Papierowa asysta

Sierpień 2015 r. 81-letnia kobieta przekazuje córce, że po lewej stronie ciała odczuwa sztywnienie i ma trudności z mową. Córka jest lekarką. Od razu uznaje, że matka powinna trafić do neurologa.

Tak też się dzieje. 21 sierpnia 2015 r. kobieta otrzymuje skierowanie do szpitala. Wraca od lekarza do domu, sprząta mieszkanie, przygotowuje schorowanemu mężowi jedzenie na kilka dni, wydziela mu leki. Następnego dnia zamyka za sobą drzwi, wsiada do taksówki i jedzie do szpitala.

Zostaje przyjęta do Kliniki Neurologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie. Po szeregu badań lekarze orzekają, że niezbędne jest wykonanie zabiegu angiografii tętnic szyjnych. To - w największym uproszczeniu - badanie tętnic w organizmie, którego dokonuje się za pomocą prowadnika pozwalającego lekarzowi na uzyskanie precyzyjnego obrazu.

30 sierpnia 2015 r. pacjentka trafia do kliniki neurochirurgii. Kobieta, mimo podeszłego wieku, chodzi, jest samodzielna, wypowiada się logicznie. W pełni świadomie zgadza się na zabieg, który ma zostać przeprowadzony kolejnego dnia: "czteronaczyniowa arterografia mózgowa, angioplastyka balonowa lewej tętnicy szyjnej wewnętrznej w odcinku C3-C5, implantacja samorozprężalnego stentu mózgowego".

To skomplikowany zabieg, który polega na sprawnym operowaniu różnymi zestawami cewników i prowadników, które są sztywne i ostre.

Kobieta na salę operacyjną trafia o godz. 18. 

Zespół operacyjny: anestezjolog, dwie pielęgniarki. Operatorem jest Mariusz S., lekarz w trakcie specjalizacji. Dopiero się uczy, jeszcze zbiera doświadczenie. I najlepiej robić to pod okiem wybitnego fachowca. Tym jest prof. Wojciech Maksymowicz. W lekarskim raporcie jest wpisany jako osoba asystująca. Gdy wszystko będzie szło dobrze - zadaniem profesora będzie po prostu przyglądanie się pracy młodszego kolegi po fachu. Gdyby jednak pojawił się jakikolwiek kłopot - bardzo doświadczony neurochirurg przejmie dowodzenie na sali.

Szkopuł w tym, że prof. Wojciech Maksymowicz jest asystą jedynie na papierze. A - jak się później okaże - jest bardzo potrzebny na sali operacyjnej.

Wojciech Maksymowicz jest zarówno lekarzem, jak i politykiem. Obecnie jest posłem Polski 2050 (fot. Piotr Molecki/East News)
Wojciech Maksymowicz jest zarówno lekarzem, jak i politykiem. Obecnie jest posłem Polski 2050 (fot. Piotr Molecki/East News)

Zabieg zostaje wykonany i początkowo wszystko wskazuje na to, że poszło dobrze - pacjentka trafia do szpitalnego łóżka, wybudza się, zaczyna mówić.

Jej stan jednak szybko zaczyna się pogarszać.

Po kolejnych badaniach, 2 września 2015 r., u kobiety wykonana zostaje arteriografia aorty zstępującej oraz naczyń krezkowych i tętnic nerkowych. To kolejne z badań pozwalające poznać stan tętnic człowieka. W ten sposób można się dowiedzieć, w jakim stanie jest aorta, tętnice nerkowe, inne organy.

Ponownie operatorem jest Mariusz S. Jako asystent ponownie jest wpisany Wojciech Maksymowicz, lecz na sali operacyjnej go nie ma.

Po zabiegu stan pacjentki się nie poprawia. Kolejne konsultacje, kolejne badania. 

Zostaje podjęta decyzja o przeniesieniu kobiety do Szpitala Miejskiego w Olsztynie. W Szpitalu Miejskim odsyłają do Szpitala Wojewódzkiego.

W karcie pacjentki wypełnionej w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przed przekazaniem jej do innego szpitala znajduje się notatka: "stan ogólny dobry".

Ale tuż po przybyciu na Oddział Chirurgii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie stan jest określony jako ciężki, lekarze zwracają uwagę na wstrząs hipowolemiczny oraz niskie ciśnienie.

Kolejne konsultacje, kolejne badania, kolejne zabiegi. 

Zostaje podjęta decyzja o usunięciu prawej nerki. Na stole operacyjnym chirurg stwierdza pęknięcie torebki nerki. Jako rozpoznanie pooperacyjne zostaje wpisany uraz nerki podczas zabiegu angioplastyki tętnicy szyjnej, którego dokonano 31 sierpnia 2015 r.

81-letnia pacjentka trafia na oddział intensywnej terapii.

11 września 2015 r. lekarz stwierdza u niej rozległy udar.

12 września 2015 r. kobieta umiera.

Błąd medyczny

Rodzina zmarłej nie może pogodzić się z jej śmiercią. Córka, bądź co bądź lekarka, jest pewna: doszło do błędu medycznego. 

Bliscy zmarłej postanawiają pozwać szpital o zadośćuczynienie. Winę dostrzegają głównie w wykonującym zabieg operatorze oraz prof. Wojciechu Maksymowiczu, który rzekomo asystował oraz zarządza kliniką.

Pozew trafia do sądu. USK w Olsztynie odpowiada, że do żadnego błędu nie doszło, wszystko przebiegło zgodnie z procedurami i ze sztuką medyczną.

Sąd Okręgowy w Olsztynie, do którego trafia sprawa, działa rutynowo: prosi o sporządzenie opinii lekarzy będących biegłymi sądowymi. Z oczywistych względów sądy na takich opiniach polegają.

W tym przypadku opinie są dla szpitala i lekarza druzgocące: 31 sierpnia 2015 r. operator Mariusz S. wykonał zabieg nieprawidłowo. Dalsze skomplikowane leczenie było wynikiem powikłań, które powstały po błędzie.

Drugi z zabiegów wykonany przez Mariusza S. - zdaniem biegłych - został wykonany "co do zasady prawidłowo". W ocenie ekspertów kilka kwestii można by zrobić lepiej, ale o uchybieniu nie może być mowy.

W opinii biegłych - tak czy inaczej - to właśnie na stole w klinice neurochirurgii uszkodzono 81-letniej kobiecie nerkę. W ocenie jednego z biegłych doświadczony operator powinien to od razu dostrzec. Wówczas leczenie kobiety mogłoby być prostsze. I - co ostatecznie jest kluczowe - być może pacjentka by przeżyła.

"Niewątpliwie powikłania w postaci uszkodzenia nerki są wkalkulowane w ryzyko zabiegu. Jednakże fachowość lekarza polega na tym, aby powikłanie najszybciej zlokalizować i jak najszybciej zaopatrzyć. W realiach niniejszej sprawy powikłanie nie zostało rozpoznane w trakcie zabiegu. Powyższe spowodowało opóźnienia w leczeniu powikłania" - wskazał sąd w uzasadnieniu wyroku. Dalej zaś stwierdził, że "operator nie zachował wymaganej staranności" i zwrócił uwagę na związek przyczynowy pomiędzy błędem a zgonem.

Sęk w tym, że o tym, iż operujący tego dnia Mariusz S. nie ma wieloletniego doświadczenia, wiedzieli wszyscy w szpitalu. Mowa przecież o lekarzu dopiero w trakcie specjalizacji, uczącym się. Stąd też asysta prof. Wojciecha Maksymowicza.

Tyle że Maksymowicz asystował Mariuszowi S. jedynie na papierze. Nie mógł więc dostrzec błędu młodszego kolegi, gdyż przez większość czasu nie było go na sali operacyjnej. Przyznał to sam Maksymowicz, przesłuchiwany w tej sprawie przez sąd.

"Nadzorowałem zabieg, który wykonywał Mariusz S. w dniu 31 sierpnia 2015 r. Nie byłem przez cały czas zabiegu na sali, ale przyszedłem w trakcie. Byłem w gotowości w pobliżu. Nie pamiętam, na jakim etapie był dr S. Po zabiegu miałem też relację" - tłumaczył prof. Maksymowicz.

Potem wycofał się ze swojego stwierdzenia, by po chwili powtórzyć: "potwierdzam, że nie byłem przez większość zabiegu, ale przyszedłem sprawdzić".

Profesor Maksymowicz przyznał również, że 2 września 2015 r., czyli przy kolejnym zabiegu, również go nie było. I tłumaczył, że dr S. co prawda jest dopiero w trakcie specjalizacji, ale jego mistrz (znany profesor) potwierdził, że to zdolny medyk i da sobie radę.

"Na moich oczach rozwijała się endowaskularna neurochirurgia i jestem w stanie ocenić, czy ktoś jest do tego przygotowany, czy nie - w porozumieniu z mistrzem" - tłumaczył sądowi prof. Maksymowicz.

Po czym, dociskany przez pełnomocnika rodziny zmarłej, przyznał, że choć 2 września 2015 r. był wpisany jako asystujący przy zabiegu, nie wie, czy tego dnia widział pacjentkę.

Sąd, po zapoznaniu się z opiniami biegłych, nie miał wątpliwości: to błąd.

"Przy zabiegu zabrakło asysty doświadczonego specjalisty, który w trakcie zabiegu mógłby weryfikować na bieżąco działania operatora" - stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku.

Ostatecznie Sąd Okręgowy w Olsztynie doszedł do przekonania, że istnieje związek przyczynowy pomiędzy nieprawidłowym leczeniem kobiety a jej śmiercią. I odpowiada za to olsztyński szpital.

30 grudnia 2020 r. zapadł wyrok. Szpital (bądź jego ubezpieczyciel) musi zapłacić rodzinie zmarłej kobiety ponad 98 tys. zł.

I tu ważne zastrzeżenie: wyrok jest nieprawomocny. Nie zgodziły się z nim obydwie strony sporu. Rodzina uważa, że jej krzywda jest więcej warta. Szpital obstaje, że do błędu nie doszło, więc nie powinien płacić wcale.

Jednocześnie trwa sprawa karna. Materiał gromadzi jedna z prokuratur regionalnych. 

Nieprawidłowości w klinice

W międzyczasie, gdy trwała sądowa batalia, kontrolę w olsztyńskim USK przeprowadził Narodowy Fundusz Zdrowia. Na tapetę trafiła działalność kliniki neurochirurgii w kwestii realizacji zabiegów endowaskularnych w latach 2012-2017. 

Mówiąc wprost: NFZ sprawdzał to, w jaki sposób w klinice zarządzanej przez prof. Maksymowicza przeprowadzane były operacje.

I tu ocena jest druzgocąca: "na podstawie ustaleń opisanych w protokole kontroli, Warmińsko-Mazurski Oddział Narodowego Funduszu Zdrowia w Olsztynie skontrolowaną działalność ocenia negatywnie".

Mimo że Narodowy Fundusz Zdrowia źle ocenił funkcjonowanie kliniki zarządzanej przez prof. Wojciecha Maksymowicza, ten w latach 2019-2020 był wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego
Mimo że Narodowy Fundusz Zdrowia źle ocenił funkcjonowanie kliniki zarządzanej przez prof. Wojciecha Maksymowicza, ten w latach 2019-2020 był wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego Mateusz Grochocki

Dwie kluczowe kwestie.

Pierwsza to fakt, że Mariusz S. w ogóle nie powinien samodzielnie wykonywać zabiegów, gdyż brakuje mu doświadczenia. I szefostwo kliniki – zdaniem NFZ - musiało o tym wiedzieć.

Druga - zupełnie nic się nie zgadza w dokumentacji. Przykładowo przy feralnym zabiegu u 81-letniej kobiety w protokole lekarskim wpisano, że prof. Wojciech Maksymowicz był obecny jako lekarz asystujący. Ale już w protokole pielęgniarki oraz anestezjologa prof. Maksymowicza nie było. Dlaczego?

Szpital niedostatki w dokumentacji tłumaczył zmęczeniem personelu połączonym często z koniecznością przeprowadzania jednej operacji za drugą.

"Wątpliwość budzi organizacja pracy w przedmiotowej komórce organizacyjnej szpitala (klinice neurochirurgii - red.), skoro mimo tak wielkiego zmęczenia ze strony personelu medycznego (...) i braku możliwości złożenia przez niego stosownych podpisów w dokumentacji medycznej, po odbytym zabiegu operacyjnym pozwala się na ponowny udział tych osób w kolejnych zabiegach operacyjnych" - ripostował NFZ w wystąpieniu pokontrolnym.

Skutek kontroli? Obowiązek zwrotu ponad 265 tys. zł, które szpital pobrał z NFZ, a nie powinien, oraz zobowiązanie do rzetelnego prowadzenia dokumentacji. W tym w szczególności - by skład zespołu operacyjnego nie budził wątpliwości. 

Profesor milczy

Spytaliśmy o sprawę prof. Wojciecha Maksymowicza. Zadaliśmy mu takie pytania:

1) Czy zgadza się Pan z wyrokiem SO w Olsztynie?

2) W uzasadnieniu wskazano wprost, że powinien Pan być na sali podczas zabiegu 31 sierpnia 2015 r., ale Pana nie było. Jak się Pan do tego odniesie? Dlaczego został Pan wpisany w dokumentacji szpitalnej jako asystujący, mimo że Pana nie było na sali?

3) W wynikach kontroli NFZ, związanych z prawem lekarzy do wykonywania zabiegów w latach 2012-2017, zwrócono uwagę na szereg uchybień w funkcjonowaniu Kliniki Neurochirurgii, którą Pan wówczas zarządzał. Jak się Pan do tego odniesie?

4) Operator Mariusz S. - jak stwierdził później NFZ - nie spełniał wymogów nałożonych przez Ministra Zdrowia do samodzielnego wykonania zabiegu. Czy w dniu wykonywania zabiegu wiedział Pan o tym?

5) Czy ma Pan coś do przekazania rodzinie zmarłej kobiety, np. chciałby Pan ją przeprosić?

Profesor Wojciech Maksymowicz jednak na żadne z pytań nie odpowiedział.

Napisz do autorów:

Szymon.Jadczak@grupawp.pl

Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (690)