Trwa ładowanie...
Magdalena Kaczmarczyk zmarła wskutek powikłań po operacji z wykorzystaniem robota da Vinci (zdjęcie ilustracyjne)
Magdalena Kaczmarczyk zmarła wskutek powikłań po operacji z wykorzystaniem robota da Vinci (zdjęcie ilustracyjne)Źródło: Getty Images, fot: BSIP

Robot da Vinci i śmiertelny eksperyment. "Myślałam, że mama ma szczęście"

Niewyjaśniona śmierć pacjentki, oskarżenia ze strony rodziny i ekspertów o fałszowanie dokumentów, błędy medyczne i zatajanie przez szpital kłopotów przed organami państwa - oto kulisy największego eksperymentu medycznego w Polsce z wykorzystaniem robota. Prokuratura prowadzi dwa postępowania. WP ujawnia efekty czteromiesięcznego dziennikarskiego śledztwa.

  • Prywatny Szpital na Klinach w Krakowie prowadzi eksperyment medyczny - operuje kobiety z rakiem szyjki macicy oraz trzonu macicy, wykorzystując robota chirurgicznego da Vinci. Eksperyment dofinansowywany jest ze środków UE.
  • Magdalena Kaczmarczyk zmarła wskutek powikłań pooperacyjnych. Nie powinna być zakwalifikowana do operacji - jej nowotwór był zbyt zaawansowany. Poza tym nie wykonano ani rezonansu, ani tomografii komputerowej, co - w ocenie specjalistów i zgodnie ze wskazaniami towarzystw naukowych - było błędem.
  • Prof. Mariusz Bidziński, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, zaznacza, że operowanie raka szyjki macicy przy użyciu robota zwiększa ryzyko nawrotów choroby i gorszych wyników leczenia niż przy standardowej metodzie. Podobnie stwierdziło w marcu 2021 r. Polskie Towarzystwo Ginekologii Onkologicznej – w tym czasie wiceprezesem instytucji był prof. Kazimierz Pityński, który… operował panią Magdalenę.
  • Sprawą zajmują się dwie jednostki prokuratury, rzecznik praw pacjenta oraz komisja bioetyczna. Tej ostatniej szpital nie poinformował o kłopotach związanych z eksperymentem.
  • Spółka prowadząca szpital odrzuca wszelkie zarzuty i twierdzi, że błędu nie było, a przynajmniej nikt go do dziś nie stwierdził. Podobnie uważa prof. Pityński. Publikujemy ich pełne stanowiska. Spółka skierowała przeciwko siostrze zmarłej pacjentki prywatny akt oskarżenia. Grozi jej więzienie.

Tekst: Patryk Słowik, Dariusz Faron

d1e8nv4

"RODZINĘ POINFORMOWANO"

17 grudnia 2021 r. Do Szpitala na Klinach zostaje przyjęta 50-letnia Magdalena Kaczmarczyk. Ma nowotwór szyjki macicy. Została zakwalifikowana do operacji z wykorzystaniem robota da Vinci. Stan pacjentki: dobry.

18 grudnia 2021 r., godz. 12:30-21:45, sala operacyjna "Grant". Operacja. Występują komplikacje. Powstaje szczelina w ścianie żyły biodrowej lewej o długości 3 milimetrów. Uszkodzenie ściany pęcherza moczowego. Powikłania zdają się opanowane. Chora zostaje wybudzona. Stan pacjentki: dobry.

19 grudnia 2021 r., godz. 1:10, sala pooperacyjna. Krwotok. Nagłe zatrzymanie krążenia. Resuscytacja. Transport na blok operacyjny. Stan pacjentki: krytyczny.

19 grudnia 2021 r., godz. 1:55-4:40, sala operacyjna. Druga operacja, krwotok do jamy brzusznej, wstrząs krwotoczny, utrata od 2 do 2,4 litra krwi, podwiązanie żyły biodrowej. Stan pacjentki: ciężki.

19 grudnia, godz. 6:35, Szpital Uniwersytecki w Krakowie. Tam przewieziona zostaje Magdalena Kaczmarczyk. Jest nieprzytomna. Ciepłota ciała: 32 st. Celsjusza. Kolejna operacja. Operuje ją chirurg naczyniowy, którego nie było w Szpitalu na Klinach. Ryzyko zgonu według kryterium oceny ciężkości stanu u osób dorosłych APACHE 2: 88 proc. Stan pacjentki: krytyczny.

28 grudnia 2021 r. Usunięta część okrężnicy wraz z odcinkiem jelita cienkiego, pęcherzyk żółciowy oraz śledziona. Stan pacjentki: bardzo ciężki.

11 stycznia 2022 r. Niedokrwienie wątroby, martwica części moczowodu. Usunięcie części moczowodu, wygarnięcie krwiaka. Niewydolność wielonarządowa. Stan pacjentki: skrajnie ciężki.

26 stycznia 2022 r. Nagłe zatrzymanie krążenia. Ponowne otwarcie jamy brzusznej. To już szósta operacja. Rozległa martwica, kłopoty z nerkami. Stan pacjentki: skrajnie ciężki.

27 stycznia 2022 r., godz. 16:55, Szpital Uniwersytecki w Krakowie. Zgon chorej. Rodzinę poinformowano.

Rok 2023. Mroźny, styczniowy wieczór, kawiarnia w krakowskiej Nowej Hucie. Natalia, córka Magdaleny Kaczmarczyk, na spotkanie przychodzi z ciotką. Już na wstępie zaznacza: - Mamę potraktowano jak przedmiot. Największy żal mam o to, że mogłyśmy przeżyć jeszcze dużo dobrych chwil.

- Może przypadek mamy zwiększy świadomość wśród pacjentów. Rzeczywistość nie jest tak piękna, jak w broszurach i reklamach. A nie chcemy, by kogoś spotkało coś podobnego.

d1e8nv4

Między innymi dlatego opowiadamy naszą historię.

Magdalena Kaczmarczyk
Magdalena KaczmarczykŹródło: Archiwum prywatne

WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE

Natalia:

Grudzień 2021.

Mama ma raka. Zdenerwowana powiedziała mi o tym przez telefon.

Ugięły się pode mną nogi, ale ani przez moment nie dałam tego po sobie poznać. "Nie możesz się teraz załamać. Dzisiaj nowotwór wcale nie jest wyrokiem". Odpowiedziała, że bardzo się boi.

Latami była w dobrym zdrowiu. Słońce, deszcz czy śnieg, lubiłyśmy spacerować nad Zalewem Nowohuckim, żeby skoczyć potem na pizzę do ulubionej trattorii. Dopiero co wróciłyśmy z wypadu do Wrocławia, a już planowałyśmy Rzym. Zawsze nam chodził po głowie. Zobaczymy z mamą Koloseum. Wypijemy kawę na Campo de’ Fiori. Trzeba to tylko trochę przełożyć.

Rak to naprawdę nie koniec świata.

Zaczęło się od bólu pleców, potem czuła się coraz gorzej. Lekarz z Nowego Targu, który najpierw badał mamę, stwierdził podejrzenie zmian nowotworowych. Pobrali wycinek, zdiagnozowali zaawansowanego raka szyjki macicy. Ustaliłyśmy w trójkę - razem z ciotką - że mama będzie się leczyć w Krakowie. Lepsze szpitale, poza tym jestem na miejscu. Zadbam o jej głowę. Największy strach minął, jesteśmy dobrej myśli.

Mama i ciocia były na wizycie u prof. Kazimierza Pityńskiego. Nie wahał się, powiedział, że operacja to najlepsze rozwiązanie. A skoro profesor zaleca zabieg i sam będzie w nim uczestniczyć, nie ma się nad czym zastanawiać.

Będą ją operować nowoczesnym robotem da Vinci w prywatnym Szpitalu na Klinach. Mało inwazyjny zabieg, podobno wyjdzie po kilku dniach. O robocie piszą w mediach dużo i dobrze, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu o słuszności decyzji. Za taką operację normalnie trzeba zapłacić ok. 40 tysięcy złotych. Nie byłoby nas stać, ale mama może dołączyć do programu naukowo-badawczego, który współfinansuje Unia Europejska.

d1e8nv4

Naprawdę nam się poszczęściło.

W piątek, dzień przed operacją, mama jest trochę zdenerwowana, ale to przecież normalne. Dają jej tabletkę nasenną. W pandemii jest zakaz odwiedzin, więc w sobotę tylko krótko piszemy.

- Jak się czujesz, mamo? Kiedy cię wezmą?

- Jeszcze jedna pani i potem ja. Niedługo zaczną mnie przygotowywać.

W południe kontakt się urywa. Najwidoczniej mama jest już na bloku.

Wszystko będzie dobrze.

Natalia: "Mamę potraktowano jak przedmiot. Największy żal mam o to, że mogłyśmy przeżyć jeszcze dużo dobrych chwil"
Natalia: "Mamę potraktowano jak przedmiot. Największy żal mam o to, że mogłyśmy przeżyć jeszcze dużo dobrych chwil"Źródło: WP, fot: Blanka Bochenek

TELEFONY

Dorota, siostra Magdaleny Kaczmarczyk:

18 grudnia, wieczór.

Operacja. Czekam jak na szpilkach. O godz. 19 dzwonię do lekarza dyżurnego. Odbiera pielęgniarka. Mówi, że siostra ciągle jest na bloku.

Znowu czekanie. Przed godz. 23 telefon.

To Magda!

Już po wszystkim. Jest obolała, słaba i chce jej się pić. Chyba wszystko się udało. Operowali ją prawie dziesięć godzin. Chcę zadać Magdzie kilka pytań, ale pielęgniarka zabiera jej słuchawkę. "Pacjentka nie może teraz rozmawiać. Proszę zadzwonić jutro".

Tłumaczę, że się denerwuję, że przecież to tylko chwila, ale się rozłącza.

Cudem udaje mi się zasnąć.

Z samego rana pakuję wodę, jogurt i rosół, który ugotowała nasza mama. Wydzwaniam do Magdy, czego jeszcze potrzebuje, ale nie odbiera. Dlaczego jeszcze się nie odezwała? Znowu wybieram numer na dyżurkę, pielęgniarka mnie zbywa. Podobno musi iść po jakieś preparaty, niedługo zadzwoni lekarz. Coś jest nie tak.

W głowie zaczyna wyć alarm.

Numer szpitala na wyświetlaczu.

Siostra miała krwotok pooperacyjny. Nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Reanimowali ją i przewieźli na intensywną terapię do Szpitala Uniwersyteckiego. Tam powiedzą, że krwawienie z żyły się powtórzyło, operowali ją drugi raz. Czyli łącznie trzeci. Słucham w milczeniu i myślę, że właśnie wali nam się świat.

Mimo zakazu wpuszczą mnie na chwilę na oddział. Od tej pory będę tam każdego dnia.

d1e8nv4

Jeszcze nie wierzę w to, co się dzieje.

Dopiero co wybierałyśmy z Magdą choinkę w nadleśnictwie. Nie było jodeł, wzięłyśmy wysoki świerk. Bała się, czy zmieści się w mieszkaniu. Nie mam ochoty przystrajać choinki, ale po powrocie ze szpitala zrobię to dla siostry. Jak tylko się obudzi, pokażę jej zdjęcia.

Kilka dni po pierwszej operacji dzwoni prof. Pityński. Mówi, że zrobił wszystko, żeby ją uratować. Że w Szpitalu Uniwersyteckim wykonają jej wszystkie badania i otoczą najlepszą opieką.

Magda leży pod respiratorem.

Stan krytyczny.

Dorota, siostra Magdaleny Kaczmarczyk
Dorota, siostra Magdaleny KaczmarczykŹródło: Archiwum prywatne, fot: Blanka Bochenek

FIGO

14 grudnia 2021 r. Magdalena Kaczmarczyk dowiaduje się, że ma zaawansowany nowotwór szyjki macicy.

W poradni ginekologiczno-położniczej Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu lekarz informuje ją, że z badania pobranego wcześniej wycinka wynika, iż jest to rak sklasyfikowany jako FIGO IIIB.

FIGO to klasyfikacja stopnia zaawansowania nowotworów.

W przypadku raka szyjki macicy FIGO IIIB oznacza, że rak nacieka ściany miednicy lub powoduje wodonercze bądź unieczynnia nerkę.

Ogólnie: to zaawansowany nowotwór. 13. poziom spośród 18.

W takiej sytuacji nie ma mowy o operacji. Zalecana jest radykalna radiochemioterapia. Zazwyczaj jest wyniszczająca, ale to jedyne rozwiązanie.

Wie to lekarz z Nowego Targu. Wystawia Magdalenie Kaczmarczyk skierowanie do centrum radioterapii.

Chora postanawia jednak zasięgnąć opinii jeszcze jednego lekarza. Jej zdaniem lepszego. Trafia do Kazimierza Pityńskiego. To profesor, małopolski wojewódzki konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, który m.in. nadzoruje szkolenie innych medyków i sporządza opinie o pracy kolegów po fachu.

Profesor wykonuje badanie USG. Stwierdza raka szyjki macicy w kategorii FIGO na poziomie IB2. Czyli jeszcze niezaawansowany, operacyjny. A tak się składa – wskazuje Pityński - że Szpital na Klinach otrzymał dofinansowanie unijne na operowanie kobiet z rakiem szyjki macicy nowoczesnym robotem da Vinci. Robota prowadzić będzie zaś on sam. Nic nie trzeba płacić.

d1e8nv4

Prof. Pityński nie zleca wykonania ani rezonansu magnetycznego miednicy, ani tomografii komputerowej jamy brzusznej. Jego zdaniem USG daje wystarczające rozeznanie.

Tyle że z zaleceń Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej, którego Pityński w chwili przyjmowania Magdaleny Kaczmarczyk jest wiceprezesem, wynika, że rezonans i tomografia to standardowe badania w tej sytuacji.

Szpital wiele miesięcy później w korespondencji z rzecznikiem praw pacjenta wskaże, podobnie jak prof. Pityński, że badanie USG w pełni wystarcza i nie jest powiedziane, że jest mniej dokładne niż rezonans i tomografia. Nikt nie powiedział przecież – wyjaśnia szpital i profesor – że rezonans jest w czymkolwiek lepszy od USG. Poza tym, jak usłyszeliśmy kilkukrotnie, każdy przypadek trzeba traktować indywidualnie.

Jednocześnie sama placówka na swojej stronie internetowej wskazuje, że badaniami, które powinien mieć pacjent, by zostać zakwalifikowanym do udziału w programie, są wyniki badania tomografii komputerowej miednicy mniejszej i jamy brzusznej oraz wynik badania histopatologicznego potwierdzającego raka trzonu macicy lub szyjki macicy.

Profesor Mariusz Bidziński, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, sporządził dla WP opinię.

"Lekarz operujący na podstawie badania klinicznego i badań obrazowych ustala stopień zaawansowania klinicznego nowotworu. W ramach badań obrazowych rutynowo zaleca się wykonanie rezonansu magnetycznego miednicy mniejszej.

Badanie ultrasonograficzne miednicy może być dopuszczone, ale wyjątkowo w przypadku, kiedy wykonuje je bardzo doświadczona osoba – ekspert w ultrasonografii ginekologicznej. Jak przypuszczam, wynik badania ultrasonograficznego odbiegał od stanu faktycznego, gdyż w przeciwnym razie istniały przeciwwskazania do leczenia chirurgicznego" - stwierdza prof. Bidziński.

"Całość obrazu i skutki wykonanych procedur wskazują, że nie dopełniono należytej staranności przy kwalifikacji chorej do zabiegu" - zaznacza konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii onkologicznej.

Gdyby wykonano badania, Magdalena Kaczmarczyk nie byłaby operowana. W Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, tak jak w Nowym Targu, rozpoznano u niej nowotwór o zaawansowaniu FIGO IIIB, ewentualnie nieco mniej rozległy – FIGO IIIA.

Doświadczony ginekolog-onkolog, który zapoznał się z dokumentacją medyczną pacjentki, anonimowo mówi: - Nie było jakiegokolwiek powodu, aby zaniechać standardowej procedury i wykonania badań. Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to usilna chęć zakwalifikowania pacjentki do operacji przy użyciu robota da Vinci. Dlaczego? To już nie jest pytanie z zakresu medycyny.

PRZERWA NA REKLAMĘ

Gdy Magdalena Kaczmarczyk została zakwalifikowana do operacji robotem da Vinci, w jej głowie nie zapaliła się żadna lampka. Dlaczego miałaby się palić?

Szybko, bezpiecznie i za darmo. Wystarczy zadzwonić, a pani ze Szpitala na Klinach wszystko wyjaśni, umówi badania, a potem: był rak i nie ma raka.

Taki obraz eksperymentu medycznego przeprowadzanego przez szpital wykreowano w mediach. Nie wspominano o żadnym "eksperymencie". To "program bezpłatnych zabiegów". Czytając kolejne publikacje, pacjenci mogli utwierdzić się w przekonaniu, że wygrali los na loterii.

- O programie leczenia raka dowiedziałam się z internetu – przyznaje anonimowo jedna z pacjentek Szpitala na Klinach. Od razu zaznacza, że ona z placówki jest zadowolona.

- Trochę mnie zdziwiło na miejscu, że biorę udział w eksperymencie medycznym, bo o tym nie informowały media. Miałam więc pewne obawy, ale zdecydowałam się i dobrze zrobiłam. Czuję się dziś nieźle i uniknęłam "chemii" – relacjonuje.

Niektóre media wręcz chwaliły się, że to z ich tekstów pacjentki dowiadywały się o programie.

- Kiedy zdiagnozowano u mnie raka, mój mąż pojechał odwiedzić swoich rodziców. Ci, swoim zwyczajem, zawinęli mu własnoręcznie zrobione przetwory w swą ulubioną gazetę. To jest "Dziennik Polski". Kiedy małżonek rozpakował słoiki w domu, zobaczył artykuł, z którego wynikało, że w Krakowie można zoperować bezpłatnie raka endometrium przy pomocy robota da Vinci. Tylko dzięki temu artykułowi trafiłam błyskawicznie do Szpitala na Klinach! Aż trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności, ale tak naprawdę było - opisywał "Dziennik Polski".

Łącznie naliczyliśmy niemal 200 tekstów o programie leczenia raka przez Szpital na Klinach. W części z nich znajdują się numery telefonów oraz adresy mailowe bezpośrednio do szpitala. Roi się też od zachęt do wzięcia udziału w programie.

Media donosiły m.in.: "Szpital na Klinach ma wolne terminy - można się zapisywać!", "W szpitalu w piątek zoperowano cztery pacjentki, a w sobotę - trzy", "Jej nowotwór usunął robot. Koszt operacji jest ogromny, ale ona nie zapłaciła ani grosza".

Sam Szpital na Klinach również konsekwentnie buduje swoją markę, chwaląc się nagrodami, które otrzymuje. Największym sukcesem jest wyróżnienie podczas Światowego Kongresu Szpitali. Nagrodzony został projekt Centrum Chirurgii Robotycznej i Nowych Technologii.

Potencjalni pacjenci nie muszą wiedzieć, że Światowy Kongres Szpitali organizuje Międzynarodowa Federacja Szpitali. Jej członkiem jest Polska Federacja Szpitali, w której władzach zasiada Joanna Szyman, prezes Neo Hospital.

Szpital otrzymał też tytuł "Firmy Dobrze Widzianej" w konkursie BCC, a także "Medal Europejski", także przyznawany przez BCC.

Pierwsza nagroda została przyznana za "społeczną odpowiedzialność biznesu", druga "za wdrożenie najwyższych standardów opieki chirurgicznej z wykorzystaniem robota da Vinci".

Neo Hospital jest członkiem BCC.

KABELKI

Natalia: Nie wierzę, że to mama.

Miała bujne, pofalowane włosy, które przyciągały wzrok. Szczupła. Średniego wzrostu. Podczas naszych weekendowych wypadów ludzie często brali nas za siostry.

A teraz leży bezbronna. Opuchnięta. Nieprzytomna. Stoję przy jej łóżku na intensywnej terapii.

Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę znaczy krwotok. Przyjechałam najszybciej, jak się dało. Lekarz mówi, że "będzie bardzo ciężko", rokowania są złe.

Z ciała mamy odchodzi mnóstwo kabelków, niektóre wypełnia krew. Sapanie respiratorów, pisk maszyn. Bezradność. W głowie myśl, że przecież lekarze muszą zaraz coś zrobić. Zabrać gdzieś te wszystkie kable. Wybudzić mamę. Uratować. Ale mijają minuty, a nikt nie przychodzi.

Dopiero po kilku dniach zdaję sobie sprawę, że co chwilę znika jakiś pacjent. Wczoraj w rogu leżał starszy pan, dzisiaj jego łóżko zajął już ktoś inny.

Mama ma obrzęk płuc. Przewód pokarmowy nie działa. Jelita, wątroba i śledziona nie pracują, jak należy. Lekarze brali ją na blok operacyjny już kilka razy. Robią, co mogą.

Jakoś w drugim tygodniu stycznia stan mamy się poprawia, wybudzają ją. Podobno jest szansa, że zacznie samodzielnie oddychać. Siedzę przy łóżku i opowiadam, co u mnie. Wiem, że mnie słyszy i rozumie. Sprawdzałyśmy z ciocią, czy nas rozpoznaje. Czy wszystko pamięta.

Rozmawiałyśmy o jej ulubionych ciastach - kiwnęła głową przy brownie.

Pytałam, gdzie planujemy pojechać, gdy wyzdrowieje - zamrugała na Rzym.

Pokazuję jej na telefonie zdjęcia szopek bożonarodzeniowych. Obiecuję, że jeszcze nieraz będziemy spacerować nad Zalewem Nowohuckim. Wyjdziesz z tego, mamo. Nie poddawaj się. Kiedy powoli zbieramy się z ciocią do wyjścia, mama wolno rusza ustami. Czytamy z ruchu warg.

"Zostańcie jeszcze".

Przedłużamy, ile możemy. Zaraz nas wygonią.

Nareszcie światełko w tunelu.

Szybko gaśnie.

JAKOŚ SOBIE PORADZĘ, MAMO

Natalia:

Mama znowu w śpiączce. Kolejne narządy odmawiają współpracy. Patrzę na jej żółtą skórę, wychudzone ciało i pierwszy raz uświadamiam sobie, że ona nie wyzdrowieje.

Dorota:

21 stycznia mamy spotkanie z lekarzami. Wtedy praktycznie tracimy nadzieję. Codziennie dzwonią między 12 a 16, żeby informować o jej stanie. Przez cztery godziny siedzę w fotelu jak sparaliżowana. Panicznie boję się, że nie odbiorę, a potem się nie dodzwonię. Ale największy strach jest rano i po szesnastej, gdy kontaktują się tylko w nagłych wypadkach. W dzień dużo się modlę, zasypiam z różańcem w ręku.

Kolejna operacja. Właśnie dzwonił lekarz, że już po.

Tymczasem u nas było pogotowie, mama ma wysokie ciśnienie. Próbuję je zbijać, ale tabletki nic nie dają. Jedziemy na SOR. Czekamy, aż ją przyjmą.

Nagle telefon ze Szpitala Uniwersyteckiego:

"Pani siostra umiera. Proszę przyjechać. Nie wiem, jak długo ją utrzymam".

Uświadamiam sobie, że to koniec.

Natalia:

Jadę taksówką do szpitala.

Lekarz mówi, że mogę zostać z mamą, ile zechcę. Prawie całą ją przykryli. Leży na poduszkach, trochę niżej niż zwykle. Część aparatury już odłączona, bo przestała reagować na leki. Przyjechał tata. Siedzimy przy jej łóżku i milczymy. Zastanawiam się, dlaczego to właśnie moja mama umiera i czemu nie dostałyśmy więcej czasu?

Coś mocno ściska mnie w środku. Coraz trudniej złapać oddech. Nie dociera do mnie, że widzę ją ostatni raz.

Co można powiedzieć umierającej mamie?

"Nie martw się. Jakoś sobie poradzę".

Minął już ponad rok.

Średnio mi idzie, mamo.

NA ROBOCIE

Roboty da Vinci to przyszłość medycyny. Niemal nikt nie ma co do tego wątpliwości.

W 2019 r. w debacie opublikowanej w "Polityce" (spółka Neo Hospital była jednym z dwóch partnerów debaty) prof. Kazimierz Pityński podkreśla, że nie wszystkie placówki muszą robota posiadać, bo nie chodzi przecież o to, by kupić mercedesa i trzymać go w garażu. W tekście zaznacza się, że w Szwecji, aby zbilansować koszty pracy robota da Vinci na oddziale ginekologii onkologicznej, należy wykonać co najmniej 300 dużych zabiegów rocznie.

Szpital na Klinach. Jedna z operacji usunięcia macicy z wykorzystaniem robota da Vinci
Szpital na Klinach. Jedna z operacji usunięcia macicy z wykorzystaniem robota da VinciŹródło: Agencja Wyborcza.pl, fot: Jakub Porzycki

Także w 2019 r. w Szpitalu na Klinach utworzone zostaje Centrum Chirurgii Robotycznej i Nowych Technologii. Placówka zatrudnia wielu fachowców uważających, że wykorzystanie robotów w medycynie to przyszłość.

Zarazem nie przekłada się to na razie zyski z prowadzonej działalności. Rok 2020 r. spółka zamyka ze stratą netto w wysokości niemal 2,3 mln zł. 2021 r. jest trochę lepszy: strata wyniosła 1,65 mln zł.

Menedżerowie szpitala pożyczają spółce swoje prywatne pieniądze.

W 2020 r. Szpital na Klinach decyduje się aplikować o środki unijne na przeprowadzanie operacji. Tworzy projekt badawczy pt. "Przeprowadzenie prac badawczo-rozwojowych (B + R) nad nową metodą terapeutyczną oraz walidacja wraz z wdrożeniem operacji robotycznej TMMR w leczeniu raka szyjki macicy i robotycznej PMMR w leczeniu raka trzonu macicy".

Szpital oferuje, że wykona 200 zabiegów - 100 u pacjentek z rakiem szyjki macicy oraz 100 u tych z nowotworem trzonu macicy.

Założenie jest takie, że pacjentki nic nie zapłacą – istotną część kosztów pokryje Unia Europejska, część dorzuci sam szpital.

Z funduszy unijnych, a dokładniej ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Małopolskiego na lata 2014–2020, przeznacza się na ten cel 7,3 mln zł. Warunki umowy podpisanej przez spółkę prowadzącą Szpital na Klinach przewidują, że pieniądze są wypłacane w transzach jako zaliczki. Aby otrzymywać kolejne środki, szpital musi pokazywać postępy w realizacji projektu.

Tym sposobem w styczniu 2021 r. w Polsce rusza pierwsze komercyjne badanie w dziedzinie chirurgii robotycznej.

Wykorzystanie robotów da Vinci
Wykorzystanie robotów da VinciŹródło: WP

Formalnie jest to eksperyment medyczny – zastosowanie da Vinci w leczeniu nowotworów szyjki macicy nie jest oczywiste. W samym eksperymencie – nie wdając się w techniczne szczegóły - chodzi też o sam sposób operowania.

Szpital na Klinach musiał uzyskać zgodę komisji bioetycznej. Tak też się stało.

"Odpowiadając na pana pytania w sprawie operacji wykonywanych metodą małoinwazyjną, a konkretnie z użyciem robota da Vinci u kobiet z rozpoznaniem raka szyjki macicy w Szpitalu na Klinach, jestem przeciwny stosowaniu takich metod chirurgii w tym rozpoznaniu" - stwierdza prof. Mariusz Bidziński w opinii dla WP.

Profesor zaznacza, że był inicjatorem przyjęcia przez Polskie Towarzystwo Ginekologii Onkologicznej stanowiska z marca 2021 r. Podkreślono w nim, że ryzyko nawrotów i gorszych wyników leczenia onkologicznego w przypadkach użycia małoinwazyjnej techniki przy wykorzystaniu chirurgii robotycznej jest większe niż przy zastosowaniu standardowych metod chirurgicznych.

Mariusz Bidziński informuje, że kilka lat temu zarząd Szpitala na Klinach zachęcał go do nawiązania współpracy. Profesor z oferty nie skorzystał.

"Uważałem i uważam nadal, że operacje onkologiczne powinny być przeprowadzane w wielospecjalistycznych ośrodkach w celu zapewnienia optymalnego bezpieczeństwa chorych" - zaznacza prof. Bidziński.

- Żeby potem nie trzeba było przewozić pacjenta w krytycznym stanie do publicznego szpitala, w którym jest chirurg naczyniowy - dodaje anonimowo nasz rozmówca, ginekolog onkolog.

Prof. Bidziński zaznacza, że dostał projekt pilotażowego badania planowanego przez Szpital na Klinach.

"Odpisałem na to pismo, wnosząc swoje uwagi odnośnie do braku wiarygodnych danych dotyczących zarówno metodyki, jak i bezpieczeństwa projektu. Nikt oficjalnie do mnie nie zgłaszał się z opinią recenzencką w sprawie rzeczonego projektu. Nie mam zatem informacji odnośnie do szczegółów tego badania - choćby która komisja bioetyczna wydała zgodę na ten eksperyment, bo tak należy nazwać przedstawiony program" - podkreśla konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii onkologicznej.

Zgodę wydała komisja bioetyczna przy Krakowskiej Akademii Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Ale już ją cofnęła.

"Komisja Bioetyczna Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, wydając uchwałę o wstrzymaniu realizacji eksperymentu medycznego, wskazała na naruszenie warunków udzielonej zgody przez prowadzących eksperyment - niezgłoszenie zdarzenia niepożądanego. Od uchwały Komisji odwołał się podmiot prowadzący eksperyment: NEO Hospital Sp. z o.o. ONE Sp. K. – Szpital na Klinach" - informuje biuro prasowe Ministerstwa Zdrowia, które obsługuje prasowo Odwoławczą Komisję Bioetyczną przy Ministrze Zdrowia.

To, czy eksperyment będzie kontynuowany, zależy teraz właśnie od komisji odwoławczej.

Szpital na Klinach po otrzymaniu negatywnej dla siebie uchwały krakowskiej komisji nadal promuje swój projekt.

Do dziś w ramach eksperymentu zoperowano łącznie 108 kobiet.

Źródło: WP
Odpowiedź Szpitala na Klinach na pytania Wirtualnej Polski

TELEFON Z BLOKU

Pierwsza, kluczowa operacja Magdaleny Kaczmarczyk powinna trwać 3-4 godziny. Trwała ponad dziewięć w związku z komplikacjami, które pojawiły się bardzo szybko.

Z dokumentacji medycznej oraz naszych ustaleń wynika, że anestezjolog kilkukrotnie apelował do operującego Kazimierza Pityńskiego, by ten kończył zabieg możliwie najszybciej. Z bloku dzwoniono do Józefy Job, wiceprezes zarządu spółki. Podobno – jak nam wyjaśnił szpital – nie jest niczym nadzwyczajnym, że z bloku dzwoni się do szefostwa.

Część zespołu operacyjnego, po uszkodzeniu pęcherza moczowego pacjentki, chciała, aby na sali pojawił się urolog. Z protokołów operacyjnych wynika, że nie przyszedł. Szpital wyjaśnia, że decyzje podejmuje operator. A doświadczony ginekolog-onkolog sam potrafi poradzić sobie z powikłaniami.

Jak bardzo doświadczony w operowaniu raka szyjki macicy przy pomocy robota da Vinci jest prof. Kazimierz Pityński? Tego nie wiadomo, bo lekarz nie odpowiedział wprost na pytanie o liczbę przeprowadzonych zabiegów.

Druga operacja, po wystąpieniu krwotoku i udanej resuscytacji, została błędnie wpisana w szpitalnej dokumentacji jako planowa. Operowało dwóch ginekologów, w tym jeden ginekolog-onkolog jako operator, oraz asystował chirurg.

- Ginekolog-onkolog oczywiście posiada kompetencje do ratowania ludzkiego życia, ale w takiej sytuacji przydałby się chirurg naczyniowy – mówi nasz ekspert, ginekolog-onkolog.

Dlaczego go nie było? Bo takowego specjalisty w tym czasie nie było w ogóle w Szpitalu na Klinach.

Zresztą, od razu po przewiezieniu Magdaleny Kaczmarczyk do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie podjęto decyzję o natychmiastowej operacji, już trzeciej w ciągu kilkunastu godzin. W dokumentacji uniwersyteckiej jednostki wskazano, że konieczna jest interwencja chirurgów naczyniowych.

Wątpliwości ekspertów, którzy przeanalizowali dokumentację, wzbudza też zespół kwalifikujący pacjentkę do pierwszej operacji.

W protokole z posiedzenia wielodyscyplinarnego zespołu terapeutycznego z 18 grudnia 2021 r. kwalifikującego pacjentkę do operacji znajdują się podpisy: ginekologa-onkologa, który następnie operował, ginekologa, który przy operacji asystował, anestezjologa, który brał udział w operacji, oraz fizjoterapeuty.

Nie ma pieczątek ani podpisów radioterapeuty, chemioterapeuty (formalnie powinien w procedowaniu wziąć udział onkolog kliniczny - nie ma już bowiem takiej specjalizacji jak chemioterapeuta) oraz psychologa. O tym, że obecność radioterapeuty oraz psychologa przy kwalifikacji pacjentki do operacji raka szyjki macicy, jest wymagana, mówił w maju 2017 r. prof. Kazimierz Pityński. Nagranie do dziś jest dostępne w serwisie YouTube.

Dyskusyjne jest też to, czy pacjentki Szpitala na Klinach - w tym Magdalena Kaczmarczyk - są właściwie informowane o zagrożeniach związanych z planowaną operacją.

W wielostronicowych dokumentach, które muszą podpisać pacjentki, znajduje się bowiem wiele stwierdzeń o pozytywach wybranego sposobu leczenia oraz uniwersalne formułki o możliwych powikłaniach.

Prof. Mariusz Bidziński zwraca uwagę, że chore powinny otrzymywać informacje na temat gorszych wyników leczenia raka szyjki macicy przy wykorzystaniu metod małoinwazyjnych w porównaniu z metodami chirurgii klasycznej.

"Taki obowiązek informacyjny zgodnie z rekomendacjami Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej ma stosować lekarz operujący" - zaznacza prof. Bidziński.

W dokumentacji, którą Szpital na Klinach przekazywał pacjentkom, nie wspomniano słowem o stanowisku towarzystwa. Znajduje się jedynie jednozdaniowa informacja, że wyniki jednego z badań z 2018 r. wskazują na większe ryzyko powikłań. I dalej podkreślono, że badanie to było kontrowersyjne, nie jest wyznacznikiem standardu i aktualnie prowadzi się wiele innych badań, w tym właśnie w Szpitalu na Klinach.

To, czy szpital postępował właściwie, postanowił sprawdzić rzecznik praw pacjenta w ramach prowadzonego postępowania. Natrafił jednak na kłopot formalny, bo zgodnie z procedurą pracę prof. Kazimierza Pityńskiego powinien ocenić wojewódzki konsultant w dziedzinie ginekologii onkologicznej, czyli… prof. Kazimierz Pityński.

Dopiero po kilkunastu tygodniach udało się znaleźć rozwiązanie sprawy – wyjątkowo opinię wystawił konsultant z innego województwa.

"Bezspornie - prawa pacjenta Pani Magdaleny Kaczmarczyk do świadczeń zdrowotnych oraz świadomej zgody na udzielenie określonych świadczeń zdrowotnych zostały naruszone przez szpital" - czytamy w stanowisku rzecznika praw pacjenta.

Zdaniem państwowego organu zabrakło należytej staranności po stronie szpitala, szczególnie przy ocenie stopnia zaawansowania nowotworu.

Rzecznik praw pacjenta zaznaczył też, że nie ma żadnego znaczenia, czy pacjentka poinformowała prof. Kazimierza Pityńskiego o postawionej przez innego lekarza diagnozie, czy nie.

"Za całkowicie niedopuszczalne Rzecznik Praw Pacjenta przyjmuje usiłowanie przerzucenia winy na pacjentkę. Pani Magdalena Kaczmarczyk (ani żadna inna pacjentka) nie ma obowiązku informowania lekarza o postawionej diagnozie przez innego lekarza. To personel medyczny ma obowiązek podjęcia działań (diagnostyki, rozpoznania, leczenia) nacechowanych należytą starannością" - stwierdzono w stanowisku rzecznika.

Z kolei ekspert, który napisał opinię na potrzeby pracy rzecznika - prof. Grzegorz Panek, mazowiecki wojewódzki konsultant z dziedziny ginekologii onkologicznej - podkreślił, że kłopot leży nie tyle w użyciu robota da Vinci, co w samym fakcie, że operowano osobę nienadającą się do operacji.

Źródło: WP
Odpowiedzi prof. Kazimierza Pityńskiego na pytania Wirtualnej Polski

ŻAŁOBA W SĄDZIE

Rodzina zmarłej Magdaleny Kaczmarczyk chce uniemożliwić dalsze prowadzenie eksperymentu. Córka i siostra zmarłej zawiadomiły o sprawie szereg organów państwa, w tym prokuraturę, komisję bioetyczną, rzecznika praw pacjenta.

Prokuratura Regionalna w Krakowie prowadzi śledztwo w sprawie narażenia Magdaleny Kaczmarczyk na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.

Sprawą zajmuje się wyspecjalizowany dział ds. błędów medycznych.

Postępowanie prowadzi też Prokuratura Rejonowa Kraków-Podgórze. Ona z kolei sprawdza, czy spółka prowadząca szpital przedkładała nierzetelne dokumenty związane z kwalifikacją pacjentek do zabiegów w celu uzyskania środków publicznych.

W obu postępowaniach dotychczas nikomu nie postawiono zarzutów.

Oskarżona została za to siostra zmarłej Magdaleny Kaczmarczyk, Dorota. Neo Hospital postanowiła skierować przeciwko niej prywatny akt oskarżenia. Szefostwo Szpitala na Klinach uważa, że kobieta ma prawo przeżywać żałobę, ale nie powinna negatywnie wypowiadać się o placówce w internecie oraz wprowadzać w błąd (w ocenie szpitala) organów państwa.

Z kolei prawnik szpitala wezwał córkę zmarłej kobiety do zaprzestania naruszania dóbr osobistych. Z pisma wynika, że jeśli Natalia nie wyśle przeprosin dla szpitala do instytucji publicznych, które informowała o sprawie, może trafić do więzienia na rok.

BROWNIE I RZYM

Przedstawiciele Szpitala na Klinach uważają, że zainteresowanie tematem Magdaleny Kaczmarczyk związane jest z niechęcią części środowiska medycznego do innowacji i rozwoju robotyki. Usłyszeliśmy, że w szpitalu czują się niczym Giordano Bruno, włoski myśliciel nieprzystający do swoich czasów. Pod pretekstem szerzenia herezji spalono go na stosie na rzymskim Campo de' Fiori.

"Rzeczywistość nie jest tak piękna jak w broszurach i reklamach. A nie chcemy, by kogoś spotkało coś podobnego"
"Rzeczywistość nie jest tak piękna jak w broszurach i reklamach. A nie chcemy, by kogoś spotkało coś podobnego"Źródło: WP, fot: Blanka Bochenek

Tymczasem ponad rok po śmierci siostry Dorota nie może stanąć na nogi. Psychiatra zdiagnozował depresję.

- Zaufałam tym lekarzom... To nie da mi spokoju do końca życia.

Natalia chodzi na psychoterapię. - Cierpię na zespół stresu pourazowego. Byłam na lekach, ale mnie otumaniały, nie byłam w stanie pracować - opowiada.

- Kiedy wychodzę ze znajomymi, nie daję po sobie poznać, że coś nie tak. Trudno tak ciągle udawać. Ktoś wspomni o rodzicach i od razu myślę o mamie. Przejeżdżam obok Zalewu Nowohuckiego i wspominam, że przecież niedawno byłyśmy tu razem.

Czasem spontanicznie wsiada z narzeczonym do samochodu i jadą kilkadziesiąt kilometrów, żeby zapalić znicz. Ale na ogół miasta rodzinnego unika.

Brownie nie robiła od roku. Jakoś tak wyszło.

Kawę na Campo de' Fiori jeszcze kiedyś wypije.

Dariusz Faron i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Napisz do autorów:

dariusz.faron@grupawp.pl

patryk.slowik@grupawp.pl

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów