Zjazd separatystów w Moskwie. Rosja popiera separatystów, ale tylko zagranicznych
• Przedstawiciele ruchów separatystycznych z całego świata spotkali się w Moskwie
• To element strategii Kremla obliczonej na stworzenie prorosyjskiego lobby i osłabienie zachodnich struktur - ocenia ekspert
• Na spotkaniu byli przedstawiciele m.in. separatystów z Teksasu i Hawajów
• Za podobną działalność w Rosji grozi 5 lat więzienia
26.09.2016 | aktual.: 26.09.2016 16:39
Usytuowany nieopodal Kremla moskiewski hotel Ritz-Carlton jest zwykle miejscem pobytu i spotkań głów państw, gwiazd Hollywood i innych celebrytów. W miniony weekend pięciogwiazdkowy lokal gościł przybyszów trochę innej rangi - chyba, że za głowę państwa uznamy samozwańczego króla Hawajów, oficjeli nieuznawanego Naddniestrza czy dziesiątki innych reprezentantów ruchów separatystycznych z całego świata, którzy przyjechali do Moskwy na sponsorowaną przez Kreml konferencję "Dialog narodów".
Gości przybyłych na zaproszenie Antyglobalistycznego Ruchu Rosji - wśród nich byli przedstawiciele grup separatystów od Mołdawii po Somalię - łączyło niewiele poza dwoma rzeczami: kontestowaniem obecnego porządku na świecie i ostrą krytyką działań USA. Wśród obecnych nie było przedstawicieli władz, ale też nie było to potrzebne. Wystarczyło, że Kreml zasilił budżet imprezy specjalnym grantem (dzięki czemu konferencja odbyła się w tak prestiżowym miejscu), a w wypowiedziach organizatorów i uczestników przewijały się wszystkie promowane przez Moskwę przekazy: o potrzebie przełamania zachodniej hegemonii, zgubnych skutkach globalizmu i konieczności wzięcia przez narody spraw w swoje ręce - czego jednym z najlepszych przykładów miał być Brexit.
- Z perspektywy Kremla, cel takich imprez jest prosty: chodzi o tworzenie prorosyjskiego lobby na całym świecie, wiązanie pewnych ruchów i organizacji z Rosją, tak jak w czasach zimnej wojny robiono to z ruchami pokojowymi i antynuklearnymi - mówi WP Robert Cheda, były analityk Agencji Wywiadu i ekspert Fundacji Pułaskiego. - Wpisuje się to też w strategię rozsadzania zachodnich struktur. Kreml zawsze liczy, że takie ruchy staną się stałym elementem życia politycznego w różnych krajach - dodaje.
Moskwa od lat pielęgnuje relacje z ruchami secesjonistycznymi z Europy Zachodniej m.in. ze skrajnie prawicową partią Vlaams Belang domagającą się rozpadu Belgii i niepodległości Flandrii. Rosyjskie media gorliwie wspierały też szkockich nacjonalistów podczas kampanii przed przegranym przez nich referendum. Reprezentantów tych grup w Moskwie jednak zabrakło. Przybyli za to znacznie bardziej "egzotyczni" goście, w tym przedstawiciele aż czterech organizacji separatystycznych ze Stanów Zjednoczonych, m.in. z Teksańskiego Ruchu Nacjonalistycznego czy Królestwa Hawajów z jego królem Edmundem Keli'i Silvą jr. na czele. Silva, uważający się za prawowitego następcę ostatniego króla Hawajów, oznajmił, że "siła okupacyjna traci swoją legitymację". Najbardziej znanym uczestnikiem "Dialogu Narodów" była Republikańska Sinn Fein, radykalny odłam powiązanej z IRA partii walczącej o "wyzwolenie" Irlandii Północnej. Zdaniem Chedy, nie musi oznaczać to jednak, że organizacje te nie mogą być dla Kremla przydatne.
- To są ruchy marginalne w skali ogólnokrajowej. Ale w skali lokalnej, na poziomie samorządów mogą odgrywać pewne role. Zazwyczaj są to ruchy ultraprawicowe, które podważają ten najbardziej czuły szczebel demokracji, czyli szczebel lokalny. To jest pewne novum w działalności Kremla - mówi ekspert.
Podczas gdy Moskwa wspiera separatystów w państwach Zachodu, w Gruzji czy na Ukrainie, jej podejście do rodzimych ruchów domagających się większej autonomii jest zgoła inne. Nawoływanie do separatyzmu zagrożone jest karą więzienia do lat 5 - i nie jest to martwy przepis. W więzieniu już ponad rok siedzi Rafis Kashapov, aktywista z Tatarstanu, który m.in. za stwierdzenie, że "Krym to Ukraina" został skazany - jako "separatysta" - na trzy lata. Kiedy w sierpniu 2014 przez Krasnodar przeszedł "Marsz na rzecz Federalizacji Kubani", jego organizatorzy również zostali skazani. Podobny los spotykał uczestników marszów w Jekaterynburgu, Nowsybirsku czy Omsku. Zdaniem Aleksandra Jonowa, organizatora konferencji, różnica jest prosta: popierani przez Rosję separatyści to wojownicy o wolność i prawo do samostanowienia; ci którzy domagają się tego samego w Rosji, to zwykli terroryści i "pionki USA".
- Te ruchy są albo sztucznie tworzone, albo tak marginalne, że aż niepoważne - skwitował Jonow.