PolskaZespół stresu pourazowego: zwidy, lęki i panika. "W dwa tygodnie wojsko zepchnęło mnie do cywila"

Zespół stresu pourazowego: zwidy, lęki i panika. "W dwa tygodnie wojsko zepchnęło mnie do cywila"

- Sanitarka była dwuosobowa, ale w konwoju zawsze jeździli w trójkę: kierowca, lekarz i sanitariusz. Nie było trzeciego fotela, więc ten ostatni ciągle podróżował na tzw. desancie - na pace wozu przewozili nosze i to było jego miejsce. Zażartowałem wtedy: "Tak się przyzwyczaisz do jeżdżenia na leżąco, że zaraz do Polski pojedziesz na noszach". To była 9.00 rano. O 11.00 już nie żył - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marek*, żołnierz, który służył w III zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku.

Zespół stresu pourazowego: zwidy, lęki i panika. "W dwa tygodnie wojsko zepchnęło mnie do cywila"
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Bruno Fidrych

Miał już za sobą roczną misję w Syrii. Decyzję o kolejnej podjął sam, bez konsultacji z żoną. Do Iraku wyjechał w 2004 roku. Był przekonany, że ta misja będzie równie spokojna. Jednak szkolenie przed wyjazdem diametralnie odbiegało od tego, co zastał na miejscu. - To była zupełnie inna bajka. Nie byłem na to przygotowany - opowiada.

"Ćwiartka na dobranoc"

W III zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego do Iraku pojechało 2400 żołnierzy. Wśród nich Marek, który miał służyć na stanowisku starszego szyfranta. Na miejscu, ze względu na potrzeby sił zbrojnych, został oddelegowany do pododdziału zmechanizowanego. - Nigdy wcześniej nie szkoliłem się do takich czynności. Nagle miałem ochraniać bazę, jeździć w konwojach, służyć w centrum operacji taktycznych. Nie byłem na to psychicznie przygotowany. Czułem się wpuszczony w maliny - mówi Marek. Nadal jednak nie przestawał być żołnierzem pododdziałów łączności.

Kolejny konwój przygotowywał się do wyjazdu z bazy. W wozie dowodzenia miał jechać kolega Marka. - Coś tam nie grało z systemem łączności. Poprosił, żebym rzucił na to okiem. Poszliśmy razem przeglądać i naprawiać usterki. Obok mnie stał wóz sanitariuszy. Koledzy sprawdzali jego wyposażenie. Sanitarka była dwuosobowa, ale w konwoju zawsze jeździli w trójkę: kierowca, lekarz i sanitariusz. Nie było trzeciego fotela, więc ten ostatni ciągle podróżował na tzw. desancie - na pace wozu przewozili nosze i to było jego miejsce w wozie. Zażartowałem wtedy: "Tak się przyzwyczaisz do jeżdżenia na leżąco, że zaraz do Polski pojedziesz na noszach". To była 9.00 rano. O 11.00 już nie żył - opowiada.

Marek długo nie mógł się z tego otrząsnąć. - Wiem przecież, że słowami nie można wywołać śmierci, ale w żadnym razie nie powinienem tak żartować. Cała sytuacja i moje słowa wciąż tłukły mi się po głowie - mówi. Stał się nerwowy, nie mógł spać. Poszedł do lekarza w swojej bazie. Ten dał mu tabletki na sen, po których nie był w stanie wstać kolejnego dnia na służbę. Na własną rękę szukał alternatywy. - Alkohol kupowałem na czarnym rynku. Ćwiartka na dobranoc. Pomagało. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to początki alkoholizmu - opowiada Wirtualnej Polsce.

"Głowa została tam. W Iraku"

Wciąż nie ma rzetelnych danych o skutkach zdrowotnych uczestnictwa w misjach. Po przystąpieniu w 2003 r. do operacji w Iraku i Afganistanie, uszczerbek na zdrowiu orzeczono u ponad 2000 żołnierzy Polskiego Kontyngentu Wojskowego. Nie wiemy jednak, ilu z nich straciło zdrowie w wyniku traumy psychicznej. Z wycinkowych badań przeanalizowanych przez prof. Stanisława Ilnickiego z Kliniki Stresu Bojowego w Warszawie wynika, że u ok. 10 proc. weteranów występują objawy niepełnego lub rozwiniętego zespołu stresu potraumatycznego (PTSD)
.

- Kryteria diagnostyczne PTSD są ściśle opisane. Przede wszystkim dany żołnierz musi doświadczyć urazu psychicznego czy psychotraumy, będąc naocznym świadkiem albo uczestnikiem zdarzenia, podczas którego wystąpiło realne zagrożenie życia lub zdrowia. Takie zdarzenie musi być wyjątkowo ekstremalne i przekraczać dotychczasowe doświadczenia żołnierza. To pierwszy warunek - wymienia w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Antoni Florkowski, psychiatra i konsultant Wojskowej Służby Zdrowia, a także konsultant krajowy ds. obronności.

Marek zakończył misję po 8,5 miesiącach. - Wróciłem do Polski, ale moja głowa została tam. W Iraku. Na ulicach zacząłem widzieć twarze moich kolegów z misji. Mijałem w moim mieście jakiś pojazd i na miejscu pasażera widziałem kolegę z Iraku. Byłem święcie przekonany, że to on. Zatrzymałem samochód. Na miejscu siedziała kobieta. Takich sytuacji miałem całe mnóstwo. Później zacząłem analizować: przecież to niemożliwe. Wszyscy, z którymi pracowałem w Iraku, stacjonują w jednostkach na drugim końcu Polski - opowiada.

Kolejnym kryterium PTSD jest nieumiejętność przystosowania się żołnierza do warunków pokojowych. - Brakuje mu adrenaliny, dlatego nie potrafi uwolnić się od agresji, która może przemieniać się w autoagresję. Ma też stany lękowe - zaznacza prof. Florkowski. Objawy zespołu stresu pourazowego muszą pojawić się do 6 miesięcy od chwili zdarzenia. Weteran wspomina atak paniki: - Któregoś dnia byłem na dworcu kolejowym. Nie potrafiłem znaleźć wyjścia. Otwierałem wszystkie możliwe drzwi, ale żadne nie były tymi wyjściowymi.

"Niezdolny do wykonywania służby wojskowej"

Marek wciąż nie mógł spać. Po kolejnych zwidach i stanach lękowych poszedł do przełożonego. - Powiedziałem: coś się sypie, coś się ze mną dzieje. Przeniósł mnie do innej jednostki. W razie, gdyby odbiła mi korba, niech tamci się martwią - wspomina. W 2005 roku w Polsce niewiele mówiło się jeszcze o PTSD. Marek trafił do psychiatry, który od razu zaaplikował mu psychotropy o szerokim spektrum działania. Dostał padaczki polekowej. Teraz, bez leków, nie może normalnie funkcjonować. - Nie mam żalu. Psychiatra nie miał pojęcia, z czym ma do czynienia. Działał po omacku - mówi.

- Leczenie farmakologiczne PTSD niewiele daje. Lekarz stosuje przede wszystkim leki z grupy przeciwdepresyjnych i przeciwlękowych. Z badań wynika jednak, że bezpośrednio po przeżytym urazie powinno unikać się wsparcia farmakologicznego. Amerykańscy lekarze uważają, że żołnierz sam powinien mobilizować swoje mechanizmy adaptacyjne, by zwalczyć stres. Pójście na łatwiznę może tylko zaszkodzić - komentuje prof. Florkowski.

Marek przyniósł przełożonemu świstek papieru, na którym lekarz informował o diagnozie. Potraktował go jak symulanta, więc na własną rękę musiał szukać pomocy. Później odsunęli go od wszelkich zajęć z bronią. Ten punkt został podany do rozkazu ogólnodostępnego. - Koledzy odsunęli się ode mnie. Została tylko mała garstka wypróbowanych przyjaciół - mówi. Przełożeni i lekarze orzekli "enkę", czyli "niezdolny do wykonywania służby wojskowej". W dwa tygodnie został cywilem. - Myślałem, że zawalił mi się świat - wspomina.

Opowiada, że żołnierz, który ma problemy, w jednostce funkcjonuje całkiem przyzwoicie. Trzyma go rozkaz, instrukcja, regulamin, stopnie. Ma też przełożonych, którzy co rano wydają mu polecenia. - Po tym, jak wyrzucili mnie z jednostki, w domu zaczął się "Meksyk". Jak nie mogłem spać - a wiedziałem, że pomaga mi alkohol - piłem. Moja rodzina wiele przeszła - mówi Wirtualnej Polsce Marek.

Pompki dla zmarłego weterana

W polskiej armii, liczącej ok. 100 tys. żołnierzy, pracuje ok. 350 psychologów i psychiatrów. Tych w mundurach jest zaledwie kilkunastu. Reszta to cywile, którzy według prof. Florkowskiego często nie mają pojęcia o specyfice służby w wojsku. Jak wynika ze statystyk, jeden psychiatra przypada na 300 żołnierzy. - To zdecydowanie zbyt mało na naszą armię - komentuje prof. Florkowski.

Według danych, w USA codziennie 22 weteranów cierpiących na zespół stresu pourazowego popełnia samobójstwo. By zwrócić uwagę na problem, Amerykanie zapoczątkowali wrześniową akcję społeczną "22 pompki dla weteranów", która dotarła także do Polski. Ten, kto podejmie wyzwanie, zobowiązany jest do wykonywania 22 pompek dziennie przez 22 dni.

- Cała akcja może nie dotyczy samobójstw w Polsce, ale uświadamia wielu osobom, że taki problem jest. Może kilka osób zrozumie, że objawy, które ich dotyczą, wymagają konkretnej pomocy i wsparcia specjalisty - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prezes Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.

W Polsce sytuacja wydaje się być bardziej optymistyczna. - U nas nie było ani jednego samobójstwa żołnierza w trakcie pełnienia misji. Natomiast znamy kilka przypadków samobójstw żołnierzy, którzy po powrocie do kraju targnęli się na swoje życie. Wiązano to właśnie z zespołem stresu pourazowego, ale wciąż nie ma na to dowodów - zaznacza prof. Antoni Florkowski.

Z przesłanych Wirtualnej Polsce danych Ministerstwa Obrony Narodowej wynika, że od 2008 roku do maja 2016 roku samobójstwo popełniło 101 polskich żołnierzy. Jako przyczynę MON podaje problemy osobiste. 36 z nich przypisano "motywom nieznanym". Wciąż nie ma dokładnych danych, ilu żołnierzy cierpi na zespół stresu pourazowego.

"Da się z tym żyć"

By stanąć na nogi, Marek przechodził przez szereg psychoterapii i leczenia farmakologicznego. Zajęło mu to cztery lata. - Chorych na PTSD wrzuca się do worka z napisem "wariat". Teraz próbuję dotrzeć do innych weteranów i uświadomić im, że ta choroba to nie koniec świata. Ja jakoś z tego wyszedłem. Ważne, żeby pokazać chłopakom, że da się z tym żyć. Życie się zmienia, ale nie na gorsze. Jest już po prostu inne - mówi.

Praca z psychologiem bezpośrednio po powrocie, o ile psychologowie są doświadczeni i rzetelnie podchodzą do swoich obowiązków, ma bardzo pozytywne efekty. - Opieka psychologiczna w jednostkach wojskowych na etapie przedwyjazdowym - czy nawet na etapie wyjazdowym - to bardzo istotny element psychoprofilaktyki, która niweluje skutki zdarzeń, mających miejsce po powrocie z misji - zaznacza w rozmowie z Wirtualną Polską prezes Stowarzyszenia Rannych i poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.

Marek widzi, jak na przestrzeni lat opieka dla osób z PTSD ulega zmianom. - W porównaniu do tego, co było kiedyś, teraz jest naprawdę przyzwoicie. Większa opieka, większa dostępność do specjalistów i przede wszystkim większa świadomość dowódców, przełożonych, lekarzy w Wojskowej Służbie Zdrowia. Jednak, mimo to, wiele rzeczy wymaga poprawy - twierdzi. W 2012 roku co trzeci żołnierz wracający z misji skorzystał z turnusów profilaktyczno-leczniczych w wojskowych szpitalach uzdrowiskowo-rehabilitacyjnych. To trzykrotnie więcej niż w roku 2004.

Marek wciąż wspomina to, co stało się w Iraku. Jednak już z większym spokojem. Wciąż chodzi na psychoterapię i przyjmuje leki, które pomagają mu zasnąć. Pracuje po kilkanaście godzin dziennie w jednym z supermarketów. Przekonuje, że jest szczęśliwy. Na koniec rozmowy z Wirtualną Polską mówi: - Wojsko mnie zostawiło. Nie udzieliło mi żadnego wsparcia. Do tej pory się mną nie interesują. Wydaje mi się, że dla mojej jednostki lepiej byłoby, gdybym umarł.

*Na prośbę bohatera, imię zostało zmienione.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (304)