"Nie został ujawniony". Tajemniczy świadek ws. wypadku Szydło
Prokuratura znów zajmie się sprawą wypadku ówczesnej premier Beaty Szydło. - Początkowo byłem przerażony, w zasadzie nawet bardzo przerażony - mówi Sebastian Kościelnik, kierowca fiata seicento, którego wymijała rządowa kolumna w 2017 roku. Przyznał jednak, że liczy na wyjaśnienie szeregu nieprawidłowości. Liczy także na zeznania tajemniczego świadka.
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu ponownie podjęła śledztwo w sprawie wypadku z udziałem ówczesnej premier Beaty Szydło w Oświęcimiu. W 2017 roku trzy rządowe samochody z szefową rządu wymijały fiata seicento. Limuzyna z Szydło wjechała w drzewo, poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR. Prokuratura oskarżyła kierowcę fiata o nieumyślne spowodowanie wypadku. Sąd finalnie uznał kierowcę fiata Sebastiana Kościelnika za winnego.
- Początkowo byłem przerażony, w zasadzie nawet bardzo przerażony. To kwestia tego, że to powrót do tych wszystkich wspomnień, do tych wydarzeń, a przede wszystkim powrót znów do rozpraw najprawdopodobniej, No, nie jest to zbytnio przyjemna wizja przyszłości, zważywszy, że te siedem ostatnich lat było dosyć trudne i nie wspominam tego dobrze - tak decyzję o wznowieniu śledztwa komentował w rozmowie z TVN24 Sebastian Kościelnik. Dodał, że nie jest "przesadnie optymistyczny".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ziobro dostał prezent od koalicji? "Taki jaki chciał"
Kościelnik podkreślił, że w procesie czuł "niesprawiedliwość". Zwrócił uwagę, że musiał wypłacić nawiązkę i jeden z uczestników zdarzenia - oficer Biura Ochrony Rządu - do dziś jej nie odebrał.
- Nie sposób wyegzekwować, żeby on odebrał te nawiązkę ode mnie - mówi. - Nie da się nawiązać z nim żadnego kontaktu. Próbował sąd, próbowała policja - dodał. Według niego "ten pan już nawet nie mieszka w Polsce".
Policjant "zapadł mu w pamięć"
Kościelnik zaznaczył, że ma nadzieję, że śledczy wytłumaczą szereg nieprawidłowości oraz m.in. kwestię działań policjantów.
- Cała ta sprawa została zamieciona pod dywan, jeżeli chodzi o odpowiedzialność funkcjonariuszy publicznych, włącznie z jednym takim policjantem, który bardzo, ale to bardzo utkwił w mojej pamięci. To policjant, który przywoził mi z miejsca na miejsce. Wiem, że też jego ścieżka kariery dosyć szybko poszła w górę po całym zdarzeniu - mówił Kościelnik.
- Zapadł mi w pamięć, dlatego, że dosyć mylne przekazy mi udzielał, jak na przykład, że będę przesłuchiwany na miejscu zdarzenia, później nie przewieźli z powrotem na komisariat oraz zostawił mnie samego na około 30 minut, może nawet dłużej obok wszystkich reporterów przy miejscu zdarzenia i sobie pojechał, a ja tam stałem i czekałem - opisywał.
Tajemniczy świadek
Wskazał, że jest jedna kwestia, która go bardzo interesuje - chodzi o świadka, który "stał bezpośrednio za" Kościelnikiem.
- Nie było innej możliwości, żeby jakąś inną drogę obrał ten świadek, kiedy wszyscy pozostali tam uczestnicy ruchu zostali oddelegowani w ulicę Orzeszkowej. Został on uwieczniony na nagraniu z przedszkola na tych płytach, które zostały połamane w dosyć niewyjaśnionych okolicznościach - mówił.
- Jest to ktoś, kto stał bezpośrednio za mną, kto do tej pory nie został ujawniony, kto do tej pory sam również się nie ujawnił i na dobrą sprawę nie dziwię się, bo jak zobaczył, co się później dzieje w tej sprawie, zwłaszcza medialnie, no to nie sposób jakby wystraszyć się czegoś takiego, co mogłoby go spotkać - opisywał.
List od Szydło
Kościelnik w tym roku wystawił na aukcję WOŚP list od premier Beaty Szydło, która napisała mu kilka dni po zdarzeniu, że liczy na to, "że ta sprawa będzie potraktowana jak każde inne takie zdarzenie". Przyznał, że początkowo wierzył w jej "dobre intencje".
- Przez pierwsze dwa tygodnie mniej więcej wierzyłem, że faktycznie, jeżeli premier tego kraju zapewnia, że wszystko będzie transparentnie i rzetelne, to pomyślałem, że dlaczego by tak miało nie być. Prawda? - mówił. Szybko jednak zweryfikował swoje podejście.
Przez lata list "wędrował" razem z Kościelnikiem, gdyż często zmieniał miejsce zamieszkania.
- Była to taka bardzo ciekawa pamiątka. O tym liście dowiedziałem się z telewizji, że otrzymałem jakiś list. Później mi zostało zarzucone, że opublikowałem prywatny list do pani premier, a dopiero po jakiejś chwili zostawił ten list wręczony osobiście - powiedział. Dodał, że nie dostał go bezpośrednio od Szydło, ale "kogoś prawdopodobnie z kancelarii".
Czytaj więcej:
Źródło: TVN24