Wojna na orędzia. Premier, marszałek i znów marszałek [OPINIA]
Wyborów nie wygrywa się orędziami, wygrywa się je umiejętną grą na emocjach. Jako politolożka wolałabym napisać, że wygrywa się je racjonalnym programem wyborczym. Czy orędzie marszałka senatu Tomasza Grodzkiego miało zatem sens? Tym bardziej, że w odpowiedzi usłyszeliśmy to, co zwykle, ale ze strony marszałek Sejmu Elżbiety Witek? Otóż miało, choć z nieoczywistych powodów. O tym, czy kampanie wyborczą czeka wojna na orędzia, pisze dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene.
20.09.2023 17:25
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Od kilku tygodni Polska żyje tzw. aferą wizową - tak mogłaby pomyśleć opozycyjna bańka internetowa. Tymczasem tzw. publiczne media o jakichkolwiek aferalnych aspektach wydawania polskich wiz imigrantom z państw Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu (w tym w dużym zakresie muzułmańskim) milczały jak zaklęte.
Co więcej, prowadzący programy w głównych stacjach TVP uciszali i zakrzykiwali swoich gości z opozycji, którzy akurat próbowali przemycić na ten temat jakąkolwiek istotną informację. Do rangi niemal bohaterstwa w bańce antyrządowej urastały udane próby wrzucenia o aferze choćby zdania w rządowej telewizji - by wspomnieć tylko próby podejmowane przez Wandę Nowicką z Lewicy w TVP Info. Stąd oczywiście decyzja marszałka Senatu RP reprezentującego opozycję, by kilka milionów Polaków w ogóle zyskało szansę na usłyszenie o istocie i skali afery wizowej - opisanej rzetelnie przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej", Onetu i Wirtualnej Polski.
Nie pierwszy już raz w tej kadencji Senatu marszałek Grodzki korzystał z opcji orędzia. Co więcej, o ile wcześniej jego wystąpienia przechodziły raczej bez echa w społeczeństwie, o tyle teraz wywoływały histeryczną reakcję polityków opcji rządzącej, włącznie z wezwaniami do odwołania marszałka i wysuwaniem wobec niego mniej lub bardziej absurdalnych zarzutów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego zatem, na kilka tygodni przed wyborami, marszałek Grodzki skorzystał z tego narzędzia o wątpliwym wpływie na nastroje widzów? Szczególnie, że oglądający TVP to głownie żelazny elektorat Zjednoczonej Prawicy, który zdania o popieranej formacji raczej nie zmieni?
Co więcej, w ramach redukcji dysonansu poznawczego elektorat ten gotów wręcz - w reakcji na tak poważne zarzuty - jeszcze głębiej wierzyć w słuszność swojego politycznego wyboru. Dlaczego marszałek Grodzki wystawił się na oczywisty i przewidywalnie bezpardonowy atak polityków opcji rządzącej - dokonany najpierw ustami Jarosława Kaczyńskiego w Toruniu, a potem marszałkini Sejmu Elżbiety Witek w jej orędziu?
Otóż - po pierwsze - marszałek Grodzki właśnie dlatego wystąpił, że spodziewał się reakcji władzy i chciał ją jak najszybciej na władzy wymusić.
Widać było wyraźnie, że PiS zależało na zamieceniu sprawy pod dywan i unikaniu tematu handlu na ogromną skalę polskimi wizami. Tymczasem orędzie marszałka Grodzkiego zmusiło Kaczyńskiego do istotnych zmian w jego wystąpieniu z 16 września, a także zintensyfikowało jego ataki na Donalda Tuska (zabierając czas i energię na inne tematy).
Orędzie Elżbiety Witek przejdzie do historii jako wyniesienie określenia "wina Tuska" na niespotykanie wysoki poziom absurdu, jednocześnie umiejscawiając niespotykanie nisko poziom kultury politycznej wypowiedzi tak wysokiego rangą polityka.
Natomiast efekt jest - cały miniony weekend afera wizowa była tematem istotnym, o którym władza także była zmuszona mówić. Nawet jeśli to "mówienie" sprowadzało się do siermiężnych przekazów dnia.
Po drugie, wystąpienie marszałka Senatu było retorycznym majstersztykiem, w którym pojawiła się i "największa afera, z jaką mierzyliśmy się w XXI wieku", i słowa o korupcji, terroryzmie, zagrożeniu bezpieczeństwa, wreszcie pięć pytań (nawiązujących w oczywisty sposób do referendum) do przedstawicieli władz.
Ale kluczowe były słowa o tym, by porozmawiać o aferze z bliskimi, sąsiadami, dziećmi, wnukami. Dlaczego z dziećmi i wnukami? Bo to nie ci, którzy mieliby pytać (w domyśle osoby starsze i raczej pozbawione zróżnicowanych źródeł informacji, zapewne też głosujące na PiS), są grupą docelową wypowiedzi marszałka, a ci, których dziadkowie i rodzice mieliby pytać o aferę.
Według wielu badań tzw. sufit poparcia PiS jest znacznie niżej niż "sufit" opozycji demokratycznej, a PiS ewidentnie orientuje się na podtrzymywanie w swoich wyborcach poczucia strachu i emocjonalnego poruszenia - w tym złości na Donalda Tuska i strachu przed "Lampedusą w Polsce" - które mają ich zmobilizować do bezwzględnego stawienia się przy urnach wyborczych.
I to się PiS najpewniej uda, na co wskazują sondaże.
Natomiast opozycja gra na mobilizację swoich potencjalnych wyborców, którym trzeba jednak poświęcić znacznie więcej uwagi, by czuli się zaangażowani. Wyjaśnianie rodzicom i dziadkom afery wizowej może ich zaangażować jak mało co. Sadząc po popularności internetowej tego tematu, mają sporo źródeł informacji w swojej bańce.
Co więcej, badania dynamiki wzmianek internetowych i sentymentu wskazują na silnie negatywny sentyment wobec wypowiedzi Elżbiety Witek w bańce anty-PiS. To tym bardziej istotne, że antyimigranckość - w szczególności w odniesieniu do przybyszów z państw islamskich - łączy wyborców PiS i dużą część zwolenników opozycji demokratycznej, a zatem odpowiednie "ustawienie" dyskusji na ten temat z wykorzystaniem argumentów o korupcji i niewydolności obecnej władzy może wywołać emocje mobilizujące do aktywności.
Po trzecie, na miesiąc przed wyborami, a na pół miesiąca przed "Marszem miliona serc", opozycja musi wykazywać się każdą możliwą aktywnością, dającą szansę na odwrócenie sondażowych trendów, które nie dają jej zbyt wielkich szans na zwycięstwo.
Co więcej, opozycja demokratyczna desperacko poszukuje tzw. game changera i w aferze wizowej upatruje na to potencjału. Niestety, nawet zakładając, że trendy się odwrócą, opozycji demokratycznej będzie niezmiernie trudno zdobyć w parlamencie większość.
Przykłady Węgier czy Turcji, gdzie wydawało się, że demokratyczna opozycja miała sondażową szansę wygrać z autokratycznymi przywódcami, pokazały, że deklarowane poparcie dla niej było istotnie przeszacowane.
Jest duże prawdopodobieństwo, że w przypadku polskiej opozycji jest podobnie - mimo nadziei jej polityków na efekty stu konkretów Tuska, na powodzenie marszu 1 października, na przejście progu wyborczego przez wszystkie ugrupowania opozycji demokratycznej, a wreszcie na sukces ewentualnego wystawienia na ostatniej prostej Rafała Trzaskowskiego na przyszłego premiera.
Dlatego mobilizacja "własnego" elektoratu przez demokratyczną opozycję jest kluczowa, nawet jeśli bardzo trudna. Orędzie marszałka Grodzkiego, histeryczna reakcja przedstawicieli PiS na nie, w tym absurdalne tłumaczenia afery i irytujące recytowanie przekazów dnia, wreszcie rozmowy, jakie być może już się odbywają w polskich domach na temat afery wizowej, mogą mieć swój mikroudział w tej mobilizacji.
Dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene, politolog i socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego