Prymat interesu nad moralnością i polityką [OPINIA]
Dymisja ministra Adama Niedzielskiego była konieczna, zarówno z politycznego, jak i prawnego punktu widzenia. Szkoda tylko, że tę słuszną decyzję premier opatrzył komentarzem w istocie partyjnym, który lekceważył skalę nadużycia władzy, jakiego dopuścił się minister - pisze dla WP publicysta Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Zacznę od kwestii oczywistych. To, co zrobił minister zdrowia, było absolutnie niedopuszczalne. Ujawnienie tajemnicy lekarskiej, wiedzy dotyczącej przepisywanych i zalecanych leków, jest rzeczą niedopuszczalną. Tajemnica lekarska, by użyć języka religijnego, jest rzeczą świętą, bowiem dotyczy ona fundamentalnej kwestii zaufania do lekarza i systemu opieki zdrowotnej. Argument, że robi się to po to, by chronić dobre imię instytucji albo by uspokoić opinię publiczną jest zaś tak kuriozalny, że aż nie wiadomo, co z nim zrobić.
Dlaczego? Otóż dlatego, że po pierwsze nie buduje się zaufania do państwa i jego urzędów przez naruszanie absolutnie fundamentalnego prawa do prywatności i dyskrecji w sprawie stanu zdrowia obywateli. Trudno też uznać - i to po drugie - że ujawniając poufne dane pacjenta, uspokaja się opinię publiczną. Od teraz każdy pacjent, który ma na pieńku z władzą, może bowiem zacząć się obawiać, że informacje o nim także zostaną ujawnione.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morawiecki wyzywa Webera. "To jest złe"
Oczywista decyzja
To, że takie właśnie będą efekty działań ministra zdrowia (który - najwyraźniej - uznał, że musi się bardziej zasłużyć, by otrzymać jedynkę na listach PiS) było od początku oczywiste dla wszystkich, także dla polityków PiS. Oni również przecież mają świadomość, że mogą narazić się komuś, że wiedza także o nich może zostać wykorzystana przez partyjnych kolegów, albo - kiedyś w przyszłości - przez jakiegoś innego, być może z innej partii, ale idącego drogą Niedzielskiego - polityka. I właśnie dlatego od samego początku zawrzało nie tylko na opozycji, ale i w PiS-ie.
Decyzja o pozbyciu się ministra była więc czymś absolutnie oczywistym, a z perspektywy twardego jądra partii nie była ona niczym specjalnie trudnym, bo obecny minister zdrowia był w partii władzy spadochroniarzem, a nie starym partyjnych druhem. Gdy zatem tylko okazało się (to wyjaśnia, dlaczego z ogłoszeniem decyzji poczekano kilka dni), że z badań wynika, że ludzie chcą odwołania Niedzielskiego, to pozbyto się go bez większego żalu. Moralność, prawo i pragmatyka partyjna były w tej sprawie zwyczajnie ze sobą zgodne.
I wszytko byłoby cudownie, gdyby nie pewien "drobiazg", a mianowicie uzasadnienie premiera Mateusza Morawieckiego, dlaczego podjął taką decyzję.
Czym był błąd?
- Kampania wyborcza to szczególny czas - wyjaśniał premier i dodawał, że "to taki okres, w którym musimy być szczególnie wrażliwi na jakikolwiek błąd, na jedno słowo za dużo, nawet w momencie, kiedy obnaża się kłamstwa i manipulacje strony przeciwnej".
- Media i strona przeciwna dokonały absolutnej manipulacji, kłamstwa i to kłamstwo zostało udowodnione, obnażone - podkreślał. - Jednak w trakcie tego obnażania kłamstwa doszło jednocześnie też do pewnego błędu i właśnie dlatego, aby uwrażliwić, uczulić, aby nie było dzisiaj koncentracji na tym błędzie, tylko na tym, co jest najważniejsze, a więc na dobru pacjenta - wyjaśnił szef rządu.
Tłumacząc to z politycznego na nasze, trzeba powiedzieć, że premier uznał, że powodem, dla którego tak zareagowano, było nie tyle naruszenie standardów związane z tajemnicą lekarską, nie tyle zbudowanie wrażenia, że pacjenci nie mogą się czuć bezpieczni, ile wybory. To one sprawiają, że "pewien błąd", "jedno słowo za dużo" muszą zakończyć się dymisją. Nie ma w tych słowach świadomości tego, czym był ów błąd, a jest lekceważenie problemu.
Cel jest wyborczy
Czy mnie to zaskakuje? Z żalem muszę powiedzieć, że nie. Polscy politycy - a jako niepoprawny symetrysta muszę powiedzieć, że dotyczy to obu stron - od dawna nie przejmują się takimi drobiazgami jak moralność, prawda czy interes państwa. Gdy - w sytuacji zagrożenia prowokacjami wagnerowców - liderzy opozycji zaczynają opowiadać, że sytuacja na Białorusi wynika z chęci zastopowania wyborów przez PiS (co w największym skrócie oznacza, że Putin i Łukaszenka zawiązali spisek z polskim rządem), to trudno to uznać za działanie na rzecz interesu Polski. Partyjny interes i przedwyborcza rozgrywka stanowi jednak usprawiedliwienie tego działania.
Identycznie to samo trzeba powiedzieć o sytuacji, w której premier polskiego rządu, by przedwyborczo uderzyć w Donalda Tuska i PO, wywołuje na pojedynek wyborczy niemieckiego polityka Manfreda Webera, i to posługując się nieprawdziwym tłumaczeniem jego słów. Czemu ma służyć zaognianie relacji z Niemcami (które są dla nas istotnym partnerem biznesowym, ale i politycznym), jaki ma być cel prowadzenia wojny na dwa fronty?
Odpowiedź jest prosta - cel jest wyborczy, a chodzi nie tyle o uzyskanie czegokolwiek w polityce zagranicznej czy wewnętrznej, ile o zagranie na antyniemieckich emocjach części swojego elektoratu i przekonanie go, że Donald Tusk jest w spisku z Niemcami, które chcą Polsce odebrać wolność. Krótkoterminowo - być może (bo to się jeszcze okaże) może to przynieść umocnienie elektoratu (tak jak mogło je przynieść po drugiej stronie oskarżenie o to, że sytuacja na Białorusi wynika ze spisków dyktatorów Białorusi i Rosji, którzy chcą wesprzeć Kaczyńskiego), tyle, że szkodzi to, i to bardzo głęboko, Polsce.
Zmiana takiej postawy, powrót do myślenia interesem państwa i moralnością, nie nastąpi bez wyraźnego nacisku wyborców. Tak długo, jak naszym myśleniem będzie rządzić moralność Kalego (naszym wolno), tak długo jak nie będziemy jasno sygnalizować, co nam nie odpowiada w pragmatyce politycznej, tak długo nic się w polityce nie zmieni. Obawiam się też, że jakakolwiek zmiana będzie niemożliwa, dopóki PiS i PO będą trwały w zwarciu, które wprawdzie nie opłaca się Polsce, ale za to buduje spokój i pozycję obu tych partii i ich politykom.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski, publicysta i dziennikarz RMF FM