Wielka strategia "dwóch wariantów" Putina rozsypuje się na naszych oczach. Podobnie jak władza na Kremlu
Trwa najważniejszy moment dla Rosji i Ukrainy. Właśnie go obserwujemy. Wokół Władimira Putina krystalizuje się pewna grupa, a on przestaje być wielkim arbitrem w kraju. Cała nowa strategia na dalszą wojnę z Ukrainą okazuje się być pisana na kolanie. Warianty były dwa i miały teraz zadać mocny cios Ukrainie, ale rozpadły się na naszych oczach. Jest też kilka innych oznak utraty kontroli nad państwem przez dyktatora.
21.10.2022 | aktual.: 21.10.2022 08:31
Igor Isajew, Wirtualna Polska: W Polsce określenie "stan wojenny" do dziś brzmi niepokojąco, a jak jest w Rosji Putina? Ukraińcy twierdzą, że na okupowanych terytoriach stan wojenny i tak obowiązuje od ponad siedmiu miesięcy.
Iwan Preobrażeński, rosyjski politolog: W ówczesnej Polsce prawna kategoria stanu wojennego wyglądała poważniej niż "stan wojenny", który Putin wprowadza teraz na terytoriach okupowanych. I to mimo tego, że w Polsce w latach 80. nie toczyła się wojna.
Czyli oznacza to, że jest to decyzja absolutnie polityczna, a nie wojskowa?
Z administracyjnego punktu widzenia pozwala ona na to, by już nie przestrzegać żadnych praw i przestać udawać, że one w ogóle istnieją. Teraz można skonfiskować mienie, deportować ludzi i to wszystko za sprawą jednego podpisu "lokalnego przywódcy". Skoro Kreml zdołał "przyłączyć" nowe terytoria do Rosji, to teraz potrzebuje jakiegoś minimalnego uzasadnienia prawnego dla wszystkich działań, które zamierza dalej podjąć.
O jakich działaniach mówimy, poza oczywistym rabunkiem i przemocą?
Po pierwsze, powinno nastąpić wycofanie się wojsk rosyjskich na lewą stronę Dniepru, a do tego potrzeba im "tarczy" z cywilów. Uciekają też kolaboranci z Chersonia i oni także tę "tarczę" chcą wykorzystać. Wygląda to tak, że zarządzają "ewakuacje" cywilów, biorą ich ze sobą i liczą na to, że oni uchronią ich przed rozstrzelaniem przez wojska ukraińskie, gdy kolaboranci i Rosjanie będą przeprawiać się przed Dniepr.
Po drugie, Kremlowi nie podoba się, że na tym terytorium jest niewielu cywilów lojalnych wobec Rosji. Nawet jeśli oglądamy filmiki montowane przez propagandę Rosji, to nikogo one nie przekonują. Ludzie w Chersoniu nie chcą "ewakuacji" - i to nawet w obliczu działań wojennych.
Czytaj także: Rosjanie tworzą "zęby smoka". Ujawniono zdjęcia
Co to wszystko oznacza? Zwróćmy uwagę, że teraz Siły Zbrojne Ukrainy posuwają się naprzód, a armia rosyjska tradycyjnie zarządza "ewakuację" cywilów przed dużymi działaniami militarnymi. Uczy nas tego historia z lutego z Ługańska i Doniecka, gdzie Rosjanie postąpili tak samo - zorganizowali "ewakuację". Założyć więc możemy, że w najbliższej przyszłości na dziś ewakuowanych terytoriach będą również miały miejsce aktywne działania wojenne.
W Ukrainie właśnie spekuluje się na temat niedawnej wypowiedzi rosyjskiego dowódcy gen. Siergieja Surowikina, który oświadczył, że wkrótce zapadną "trudne decyzje". Mówi się, że chodzi o wycofanie się Rosjan z Chersonia, ale także są pogłoski, że te słowa oznaczają całkowite zniszczenie Chersonia - jak wcześniej Mariupola. Co o tym myślisz? Rosyjski dowódca tej wojny w poniedziałek zabrał głos po raz pierwszy.
Z jednej strony Surowikin chciał pokazać, że nie jest jak minister obrony Siergiej Szojgu - nowy dowódca "rozmawia z ludźmi". W rzeczywistości były to żądania samego Władimira Putina, ponieważ kremlowska propaganda aktywnie promowała to przemówienie. Dlatego przed kamerą ustawili biednego Surowikina, który w ogóle nie może mówić - z wyjątkiem przekleństw i rozkazów. On nawet nie miał czasu się przygotować.
Wydaje mi się, że podjęto strategiczną decyzję o opuszczeniu Chersonia. I w ramach tej strategicznej decyzji trzeba było szybko przygotować Rosjan, żeby to nie Putin był "winowajcą" tej decyzji. To nowy dowódca będzie odpowiedzialny. Propaganda Kremla zaczęła nawet robić paralele do przeszłości - jak to marszałek wielkiej wojny ojczyźnianej Georgij Żukow przekonywał Józefa Stalina o potrzebie "oddania Kijowa nazistom". Kreml potrzebuje więc uzasadnienia i dzisiaj przekaz jest taki: patrzcie, to nie Putin podjął tę decyzję, ale na podstawie doniesień z frontu, Putin musi ją po prostu "zaakceptować".
Wystąpieniem Surowikina niewątpliwie chcieli też przestraszyć Ukraińców, dając im do zrozumienia, że szykują się do zniszczenia Chersonia. Surowikin jest znany jako człowiek, który wpadł na pomysł użycia taktycznej broni jądrowej w wojnie konwencjonalnej. Pokazując go, Kreml chce utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że mówi o czymś poważnym i wszyscy powinni myśleć, że sugeruje właśnie to - użycie taktycznej broni jądrowej.
Czyli Putinowi nie wierzą, kiedy szantażuje uderzeniem bronią jądrową?
Świat już otwarcie śmieje się z jego wypowiedzi na temat broni jądrowej, dlatego Kreml zmienił w tej grze twarz. Surowikin powinien zostać złym policjantem grożącym bronią jądrową. Jednak wszystkie jego działania sprowadzają się do ataku rakietowego na obiekty infrastrukturalne w Ukrainie. Właściwie nie zrobił nic innego.
Były też masowe ataki z użyciem irańskich dronów.
Kreml kupił już 2,5 tys. dronów. Według amerykańskich źródeł średnio dziennie zużywa ponad 100 z nich. Jest to moment, w którym chodzi o wygranie czasu.
Jaki jest cel tego wszystkiego? Widzimy, że Ukraińcy nie są zbyt podatni na taki terror. Wręcz przeciwnie - to tylko ich złości.
Cała strategia Kremla sprowadza się teraz do jednego: ciągniemy do zimy, a zimą wszystkich was "zamrozimy" i to na różne sposoby. Odcinamy dostawy do Unii Europejskiej i uderzamy dronami w Ukrainę.
Putin uważa, że Unia Europejska za miesiąc lub półtora będzie musiała przejmować się swoimi wewnętrznymi problemami. Sondaże pokazują, że w zasadzie nie jest to opcja zerowa, bo średnio w Unii Europejskiej jest ok. 20 proc. osób sceptycznie nastawionych do wspierania Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niuanse też są - na przykład w Niemczech 75 proc. społeczeństwa ocenia zagrożenie ze strony Rosji jako niskie lub nawet mało prawdopodobne. Pomoc dla Ukrainy z Niemiec już na szczęście nadchodzi, ale powstał odwrotny skutek - na tym tle społeczeństwa zachodnie, które wiosną bały się Rosji, dochodzą do wniosku, że armia rosyjska nie jest w stanie poradzić sobie nawet z ukraińską i dlatego w żaden sposób nie stanowi zagrożenia dla nich.
A stanowi?
Odpowiem tak: armia niemiecka w porównaniu z ukraińską nie jest w ogóle gotowa do walki. Przeprowadzane były tam audyty, które wyciekały do mediów. Wynika z nich, że armia niemiecka nie zapewni poważnego oporu wobec inwazji wojskowej na dużą skalę. Cała nadzieja polega na wsparciu ze strony całego NATO.
Społeczeństwo niemieckie podzieliło się na dwie nierówne części: jedna czwarta obawia się ataku nuklearnego w jakiejkolwiek formie i dlatego uważa Rosję za zagrożenie, a trzy czwarte uważają, że nie będzie ataku nuklearnego, więc armia rosyjska nie stanowi wystarczającego zagrożenia i nie jest w stanie przełamać oporu armii ukraińskiej. Kiedy ci ludzie zaczną marznąć z powodu braku ogrzewania zimą, to nie sposób przewidzieć ich reakcji. Owszem, oni nie "zamarzną" w formie, w jakiej liczy na to Putin, ale będą liczyć swoje rosnące wydatki.
To samo dotyczy Ukrainy. Putin liczy, że ludność będzie masowo uciekać z dużych miast, bo przy temperaturze - 15 st. C na zewnątrz, nie da się wytrwać w wielopiętrowym budynku pozbawionym ogrzewania i wody.
I co dalej? Ma nadzieję na ponowną ofensywę na wiosnę?
Myślę, że nawet wcześniej - raczej zimą niż wiosną. Pewnie w lutym chce zebrać się z nowymi siłami i zaatakować.
Gdzie?
Cel główny to znowu Kijów. Minimalny program to obwód charkowski, utrzymanie południa i ofensywa przez Mikołajów, Odessę do Naddniestrza. Jeśli sprowadzi wojska na Białoruś, może wtedy trzymać Kijów w tych dużych kleszczach. Putin myśli, że wtedy uda się ograniczyć poziom dostaw z Unii Europejskiej przez Polskę.
W kleszczach naddniestrzańsko-białoruskich można następnie zastosować starą sowiecką broń, co oznacza naloty dywanowe.
Plan niesamowity. Ale z drugiej strony Putin ma coraz mniejszy manewr polityczny wewnątrz Rosji. Jak wygląda dążenie do realizacji takiego planu z punktu widzenia systemu politycznego Federacji Rosyjskiej? Jak ona to wszystko ma "strawić"?
Sytuacja Putina gwałtownie się pogarsza, ale on tak nie uważa. To jest hasło przewodnie wszystkiego, co się dzieje. Putin konsekwentnie traci kontrolę nad regionami, elitami regionalnymi, a one zachowują coraz bardziej samodzielnie. Przywódcy regionalni otrzymali takie możliwości już podczas pandemii i wtedy zaczęli powoli oswajać się z podmiotowością. Teraz Kreml nic z nimi nie może zrobić.
Putin nie może zwalniać gubernatorów w obecnej sytuacji, zwłaszcza w regionach przygranicznych. W dużych regionach też, bo dzięki nim gospodarka do tej pory nie załamała się zupełnie.
Jednocześnie Putin wierzy, że zachowuje kontrolę. Teraz stara się w najprostszy sposób przeforsować stan wojenny w całym kraju bez nominalnego wprowadzanie go - tak, jak zarządził "częściową mobilizację", która była totalną łapanką. Jednocześnie on tym krokiem nadał podmiotowość nowym grupom rosyjskiej klasy rządzącej.
Bandyci, czyli Jewgienij Prigożyn (szef prywatnej armii Wagnera) i Ramzan Kadyrow (szef Czeczenii), w końcu stali się legalnymi pretendentami do najwyższych stanowisk w państwie. O tym się dyskutuje nie tylko na portalach społecznościowych, ale także wśród rosyjskiej klasy rządzącej.
A co z innymi, mniej oczywistymi grupami?
One są już dość wyraźne. Jest grupa Siergieja Szojgu, który dostaje po głowie za niepowodzenia na wojnie, ale próbuje robić dobrą minę do złej gry - wybiegając przed lokomotywę. Na przykład gubernator obwodu moskiewskiego Andrej Worobjow - syn wieloletniego przyjaciela Szojgu - był najbardziej aktywny w budowaniu infrastruktury mobilizacyjnej.
Kiedy już nawet burmistrz Moskwy Siergiej Sobianin "kończył" niepopularną mobilizację w mieście, Worobjow spotkał się z rodzinami zmobilizowanych i uroczyście raportował, że utworzył 60 ośrodków kontroli "postępów mobilizacji". I tu nagle, prawie w nocy, odwołał również mobilizację w swoim regionie. Najwyraźniej na polecenie Kremla.
To polecenie z Kremla zorganizował Siergiej Sobianin. On jest szefem innego klanu, w którym jest co najmniej kilkunastu rosyjskich gubernatorów - w tym z republik nierosyjskich. Ta grupa ma własne interesy i są one bliskie interesom Kadyrowa. Z tą różnicą, że Kadyrow ma ambicje wojenne, a oni nie.
Sobianin nigdy nie mówił o wojnie w Ukrainie, o ile wiem.
Chodził z Putinem na wiece, ale zawsze stał z tyłu. Jednocześnie Marat Chusnullin, bliski współpracownik Sobianina, jest kuratorem wszystkich projektów z odbudowy na terytoriach okupowanych. Czyli Sobianin dostaje z tego pieniądze i w tym przypadku nie ma problemów z wojną.
On oczywiście nie jest "gołębiem pokoju", jak niektórzy próbują go przedstawiać - jest pragmatyczną częścią stronnictwa wojennego. Stara się wyjść z trudnej sytuacji, zdobywając maksymalną ilość zasobów i zwiększając swoje wpływy. Od dawna chciał zostać przynajmniej premierem.
A kim właściwie jest premier Michaił Miszustin? Zachowuje się tak, jakby nie było go teraz w Rosji.
W rzeczywistości nie jest premierem, jest administratorem. Dlatego teraz Putin wraz z dekretem o stanie wojennym, stworzył dla Miszustina "radę koordynacyjną na potrzeby specjalnej operacji wojskowej".
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
Tłumacząc na ludzki język, Miszustin został przydzielony do posprzątania bałaganu. To pierwszy znak, że Putin zaczyna powoli uświadamiać sobie, jak bardzo system wymknął się spod kontroli. Co prawda nadal uważa, że da się stworzyć taką radę, że wszyscy pójdą do teraz do Miszustina, Miszustin ich zbeszta, a system odzyska sprawność.
Odzyska?
Nie, bo wojna wciąż trwa. Gdyby nagle teraz udało się wszystko zamrozić, może Miszustin i przywróciłby jakiś porządek. Ale wojna trwa, mobilizacja jeszcze się nie skończyła - w listopadzie zaczyna się masowy pobór 120 tys. ludzi, a poborowych z wiosennego poboru, mimo protestów matek, trzeba będzie wysłać do strefy walk. W takiej sytuacji nie da się wszystkich przywołać do porządku.
To najważniejszy moment, który teraz obserwujemy. Wokół Putina krystalizuje się pewna grupa, a Putin przestaje być arbitrem dla innych grup. Nawet jego sekretarz prasowy Pieskow zaczął odgrywać większą rolę, niż wcześniej. Jest też osobna grupa propagandystów.
Ci, którzy są teraz prześladowani.
Niektórzy już wrócili na łono Kremla i krytykują ostrożniej. Do tego jest pewna liczba nacjonalistów, monarchistów itd., którzy w swoich poglądach są bardzo bliscy Putinowi, ale jednocześnie są bardziej radykalni niż on.
Już zajęli własne przyczółki i powoli zaczynają atakować. Z drugiej strony Putin jest zaangażowany w wielką wojnę, a jak mówisz, marzy o wielkim uderzeniu w lutym. Co z tego wyjdzie w rzeczywistości?
We wrześniu obliczenia opierały się na tym, co obiecał mu Szojgu. To on zmusił Putina do ogłoszenia mobilizacji, przecież Putin nie chciał tego przeprowadzić. Szojgu powiedział Putinowi, że istnieją dwa warianty.
Pierwszy - oddajemy Chersoń i ewentualnie całą południowo-wschodnią Ukrainę, okopujemy się na Krymie, w Doniecku i Ługańsku. Tam jest podpora, od dawna budowane są linie obrony i nie strzelają w plecy.
Drugi - ogłaszamy mobilizację, rzucamy pierwsze 100 tys. na śmierć za utrzymanie Chersonia, przeprowadzamy nowe ataki na infrastrukturę Ukrainy, a w międzyczasie przygotowujemy poborowych, robimy z nich żołnierzy i wysyłamy na front.
Oto cała nowa strategia pisana na kolanie. Strategia rozpadła się na naszych oczach. Chersoń już nie jest do utrzymania, mimo że wysłano tam ludzi (którzy nie wiedzą nawet, jak trzymać broń w rękach).
Musieli wymyślić inną strategię. Najwyraźniej nie wymyślili niczego nowego jak wycofać się za naturalną linię obrony, Dniepr. Ta strategia ma setki lat, odkąd przez Ukrainę przechodziły wojny w jedną i drugą stronę, wszyscy próbowali wyrównać front wzdłuż Dniepru. W ramach tej prostej strategii będą siedzieć po drugiej stronie rzeki i czekać, aż znów odzyskają przewagę.
A odzyskają?
Oczywiście, że nie. Każde kolejna działanie Putina tylko pogarsza sytuację. Jakie są jego opcje? Poborowi? Ale czy to silna armia? Nie. Czy zmotywowana? Nie. Atak nuklearny? Bądźmy szczerzy - ludzi szkoda, ale front się od tego nie zmieni. Wprowadzenie do akcji armii białoruskiej? Jest jeszcze mniej zmotywowana niż Rosjanie! Wręcz przeciwnie, ta armia może pociągnąć za sobą Rosjan na dno przez masowe dezercje czy strzelanie do swoich. Ten sojusznik może być groźniejszy niż wróg.
A innych zasobów Kreml już nie ma.
Igor Isajew dla Wirtualnej Polski