Budynek mieszkalny zniszczony rosyjskim ostrzałem. Zaporoże, 10 października 2022 roku© Getty Images | Jose Colon

Bestialskie uderzenia w Zaporoże. Rosjanie ściągnęli rakiety S‑300 i niszczą miasto

18 października 2022

Giną dzieci, kobiety i starcy. Choć w Zaporożu nie brakuje strategicznych celów, to Rosjanie niszczą głównie stojące w centrum budynki mieszkalne. Sieją terror, bo dla nich Zaporoże jest niczym drzazga w oku - to stąd może nastąpić uderzenie, które przesądzi o walkach na południu Ukrainy.

Właśnie w konwój z pomocą humanitarną w ostatni dzień września Rosjanie wystrzelili 16 rakiet. Spadły na parking, z którego wyruszała kolumna. Zginęło 30 osób, a 88 zostało rannych. Od tego czasu Zaporoże jest już ostrzeliwane regularnie.

"RUSKI SOŁDAT" ZABITY NA WIELE SPOSOBÓW

W oknach Zaporoskiego Centrum Informacji Turystycznej wiszą plakaty z nazwami okupowanych miast i wsi południowej Ukrainy. Ich autorką jest Natalia Łobacz, zaporoska artystka-graficzka. W jej pracach dominuje czerń i czerwień. Antybohaterem grafik jest "ruski sołdat" niszczony przez symbole okupowanych miejscowości.

W Końskich Rozdorach na części rozdzierają go konie, w Melitopolu rozgniata miejscowa czereśnia, a w Wasyliwce ginie na punkcie kontrolnym drogówki, znanym kierowcom z całej Ukrainy jako "UFO z krymskiej szosy".

— Ludzie potrzebowali jakiegoś patriotycznego plakatu. Te prace różnią się od moich poprzednich. Są dość proste. Dziwiłam się nawet, że ludzie chcą widzieć, jak rosyjscy żołnierze są przedstawiani z odciętymi kończynami i zbryzgani krwią. To brutalny przekaz — mówi Natalia Łobacz.

Przyznaje, że chciała pokazać nazwy miejscowości, które w dużej części znane były wcześniej tylko w regionie, a o których teraz ludzie na całym świecie słyszą w przekazach telewizyjnych.

— Popatrzmy choćby na Tokmak, który pamiętam od dzieciństwa. Mieszka w nim niecałe trzydzieści tysięcy ludzi. Ale to tam mieszkańcy wychodzili z flagami Ukrainy przed lufy rosyjskich czołgów! W Enerhodarze, gdzie znajduje się elektrownia atomowa, w pierwszych dniach okupacji tysiące ludzi wyszło, aby uniemożliwić okupantom wejście — przypomina artystka.

Na początku października rosyjska rakieta zniszczyła zabytkową część budynku, w którym mieści się Centrum Informacji Turystycznej. Zareagowała nową pracą - w ostatni czwartek na plakacie Łobacz pojawiło się samo Zaporoże. Na nim tramwaj numer "14" zestrzeliwujący rosyjski pocisk.

— "Czternastka" to taki zaporoski mem. Jak tylko coś się u nas dzieje, rada miasta zaczyna publikować rozkład jazdy tramwaju nr 14. A trzeba wiedzieć, że w Zaporożu mało kto korzysta z tramwaju. Więc jest to taki niewidzialny bohater, który opiera się rosyjskiej inwazji — opisuje Natalia Łobacz.

"ROSYJSKA RULETKA"

Od wiosny, kiedy ustabilizowała się linia frontu, najbardziej cierpią Hulajpole czy Orichiw, znajdujące się bezpośrednio na tej linii. Dlaczego Zaporoże zaczęło być ostrzeliwane dopiero teraz? Powód jest prozaiczny - zasięg zwykłej rosyjskiej artylerii wynosi 30-35 km i do Zaporoża pociski nie dolatywały, ale były już w stanie zniszczyć południowe przedmieście miasta, Kuszuhum.

Teraz Rosjanie musieli sięgnąć po mocniejszą broń.

— Terror rakietowy nasilił się przede wszystkim dlatego, że do regionu ściągnięto duże ilości rosyjskich zestawów S-300. Choć w rzeczywistości są to zestawy obrony powietrznej, Rosjanie nauczyli się je modyfikować i atakować cele naziemne — mówi Erik Brynza, redaktor naczelny portalu Inform.zp.ua. — Systemy S-300 docierają teraz do dowolnego miejsca w Zaporożu.

Efekt jest taki, że praktycznie nie ma nocy, aby w miasto nie uderzyło od kilku do kilkunastu rakiet. Mimo że w Zaporożu jest wiele obiektów strategicznych, choćby mosty przez Dniepr (w tym kolejowy), tama czy elektrociepłownia, to S-300 uderzają zwykle w budynki mieszkalne. Częściowo zostało zniszczone choćby ponad 40 wieżowców.

— Jeśli wcześniej ludzie jakoś się przyzwyczaili do życia blisko linii frontu, to teraz mówią wprost: to "rosyjska ruletka" — opowiada Brynza. — Kiedy każdej nocy widzisz pociski, nigdy nie wiadomo, gdzie trafią tym razem i czy rano się jeszcze obudzisz. Rakiety lecą tylko 70 kilometrów, z okupowanego Tokmaku. Ukraińskie systemy obrony przeciwlotniczej w tym czasie nie są w stanie ich zestrzelić, a alarmy w mieście włączają się dopiero po pierwszych "przylotach" i wybuchach.

— Teraz już nie bardzo rozumiem, co i skąd leci. Najczęściej ostrzał zdarza się po północy — mówi Natalia Łobacz. — W takich warunkach ludzie mogą w zasadzie tylko udawać normalne życie. To "normalne" to teraz oznacza, że kiedy niszczone jest centrum miasta, wielu przychodziło i patrzyło, jak to wygląda. To było szokujące. Ludzie po prostu tam chodzili, choć służby ostrzegały, że zaraz może dojść do powtórnego ostrzału.

"POCIĄGI PEŁNE, ALE NIE MA PANIKI JAK W LUTYM"

6 października S-300 nadleciały tuż przed świtem. Uderzyły w samo centrum Zaporoża i uszkodziły jeden z najsłynniejszych budynków miasta stojący przy prospekcie Sobornym, głównej ulicy.

— To murowany, jeszcze stalinowski budynek. Był jednym z najpiękniejszych w mieście, z wieloma elementami dekoracyjnymi wyprodukowanymi w specjalnym warsztacie, w którym wytwarzano elementy tylko dla Zaporoża. W zniszczonej części znajdowała się kawiarnia, w której jeszcze od czasów sowieckich gromadziła się twórcza bohema miasta — opowiada Łobacz.

Gdy Rosjanie zaczęli ostrzeliwać centrum, Brynza zdecydował, że wyjadą z rodziną do Czerniowiec. Wybór okazał się niezbyt szczęśliwy - 13 października, już po przyjeździe, na Czerniowiec spadły rosyjskie pociski. Po raz pierwszy od początku inwazji.

— Mam dwójkę małych dzieci (1,5 roku i 6 miesięcy) i wyobraź sobie strach, który poczułem, gdy uderzyli. Przyjaciele pomogli znaleźć nam mieszkanie w Czerniowcach i pomogli w przeprowadzce. To już drugi raz w ciągu tych siedmiu miesięcy, kiedy musiałem opuścić z rodziną Zaporoże. W lutym wyjechaliśmy do Lwowa, ale wróciliśmy do Zaporoża w czerwcu — opowiada Brynza.

— Widać, że teraz wzrosła fala ludzi opuszczających miasto — potwierdza Łobacz. — Wiosną było dużo wyjazdów, ale latem wiele osób wróciło. Teraz wielu nie jedzie już jednak daleko, tylko gdzieś do pobliskich, bezpieczniejszych miejscowości, na przykład w obwodzie dniepropietrowskim. Liczą, że się uspokoi i wrócą. Ja na razie nie wyjeżdżam. Może więcej ludzi by zostało, ale w Zaporożu brakuje schronów. Dlatego większość przeczekuje ostrzał we własnych mieszkaniach, na korytarzach czy w łazience, byle dalej od okien.

Zabytkowy budynek przy prospekcie Sobornym:

Tak wygląda po ataku z 6 października:

— Ludzie wciąż mają nadzieję na zmniejszenie liczby ataków w najbliższym czasie. Spodziewają się nowej broni z Zachodu, która pomoże wyprzeć Rosjan z obwodu zaporoskiego — dodaje Brynza. — Ale teraz wszystkie pociągi z Zaporoża odjeżdżają pełne, chociaż panika, która była w lutym, teraz jest zdecydowanie mniejsza. Ludzie lepiej orientują się w sytuacji na froncie. Wyjeżdżają głównie rodziny z dziećmi i osoby w średnim wieku. Starsze pokolenie jest gotowe znosić ataki.

— Ostrzały pokazały, jak mieszkańcy Zaporoża pomagają sobie nawzajem — opisuje Łobacz. — Tam, gdzie są zniszczenia, dość szybko przyjeżdżają nie tylko służby ratownicze, ale i wolontariusze. Są wspaniali. Szybko się organizują, zapewniają jedzenie, ciepłe rzeczy. To niezwykła solidarność.

KONTROFENSYWA W OKOLICY ZAPOROŻA BĘDZIE DLA ROSJAN OSTATNIM GWOŹDZIEM DO TRUMNY

Kiedy Zaporoże zaczęły niszczyć rosyjskie S-300, w Moskwie pojawiły się nowe "mapy Federacji Rosyjskiej". Na nich widnieje też Zaporoże, do którego Rosjanie nigdy nie weszli. Kiedy Putin podpisał dekret o "niepodległości" obwodu zaporoskiego na podstawie pseudoreferendum z 29 września, mieszkańcy Zaporoża żartowali: Putin ogłosił niepodległość obwodu zaporoskiego od Zaporoża. Powód - w stolicy regionu już wcześniej mieszkała połowa wszystkich mieszkańców regionu, a okupacja tylko zwiększyła tę dysproporcję.

Umowę "międzypaństwową" z Federacją Rosyjską w imieniu obwodu zaporoskiego (albo raczej Obwodu Zaporoskiego — w tej interpretacji to było "osobne państwo") podpisał Jewgenij Balickij, prorosyjski deputowany z Melitopola.

O Balickim można było przeczytać wcześniej w Polsce w 2013 roku, gdy podpisał apel do Sejmu o "uznanie tragedii wołyńskiej za ludobójstwo ludności polskiej i potępienie zbrodniczych działań ukraińskich nacjonalistów".

Pamięć dla cierpień polskiego narodu Balickij ma raczej instrumentalną: po okupacji Melitopola zaczął na szeroką skalę promować urodzonego w tym mieście Pawła Sudopłatowa, długoletniego funkcjonariusza służb sowieckich, który terroryzował polskie i ukraińskie podziemie niepodległościowe i był jednym z wykonawców zbrodni katyńskiej.

— Balickij to śliski typ, znany tutaj od dawna — opisuje go Brynza, znający kulisy regionalnej polityki. — Przegrał w Melitopolu wybory na mera, ale wybrano go jednak w 2020 r. do rady obwodowej (odp. sejmiku) z "Bloku Opozycyjnego", czyli partii pogrobowców Janukowycza. Miał "swojego" zastępcę, marszałka obwodu, sam został szefem frakcji. Był w koalicji z partią Zełenskiego "Sługa Narodu", Blokiem Julii Tymoszenko i także prorosyjskiej grupy "O Przyszłość". Przykre, że Balickij jeszcze dwa dni przed 24 lutego był obecny na wszystkich tajnych spotkaniach dotyczących obrony obwodu zaporoskiego.

W maju Balickij został oskarżony o zdradę stanu, a na początku czerwca Ósmy Sąd Apelacyjny we Lwowie zakazał działalności większości prorosyjskich partii, w tym "Bloku Opozycyjnego" czy grupy "O Przyszłość". We wrześniu, w czasie ukraińskiej kontrofensywy, Balickij próbował uciec z Melitopola przez Krym, ale Rosjanie "pomogli" mu wrócić.

- Kiedy słyszę o kolejnych zatrzymaniach tych, którzy pomagali Rosjanom, myślę: skąd tak naprawdę biorą się ci ludzie, dlaczego ja nigdzie ich już od lat nie spotykam? — dziwi się Łobacz. I wspomina: — W Zaporożu jeszcze w 2014 roku wyrażanie prorosyjskich stanowisk spotykało się z ostracyzmem. U nas, w przeciwieństwie do innych miast na południu Ukrainy, regularnie co tydzień zbierał się Euromajdan. Działo się to nawet wtedy, gdy nawet w pobliskim i większym Dnipro, władze Janukowycza go rozpędzały. U nas jednostki specjalne też biły aktywistów do krwi i wyłapywały ich, ale im bardziej bili, tym opór był większy. Ludzie byli po prostu wściekli.

Teraz Rosjanie poważnie obawiają się ataku na kierunku zaporoskim. Od czasu udanej ofensywy Ukraińców na Izium, Bałakliję i Łyman, rosyjscy propagandyści fabrykują hurtowo alarmujące materiały o tym, że następne uderzenie armii ukraińskiej będzie właśnie tam.

Według nich ukraińska armia ma uderzyć konkretnie w okolicy Orichiwa czy Hulajpola. Atak ma być skierowany na Melitopol albo Berdiańsk, a celem jest wzięcie w kleszcze rosyjskich ugrupowań w Chersoniu, a w późniejszym okresie, nawet na Krymie.

Ruch na zniszczonym moście krymskim nie został przywrócony w wystarczającym stopniu i Rosjanie zostali zmuszeni - w celu zaopatrzenia swoich wojsk i Krymu - do korzystania z drogi przez obwód zaporoski.

— Rosjanie poważnie traktują Siły Zbrojne Ukrainy na zaporoskim kierunku. To jest główny powód także ostatnich ostrzałów miasta — mówi Brynza. — Kontrofensywa ukraińska w obwodzie zaporoskim będzie miała katastrofalne konsekwencje dla Rosji. Utracą Enerhodar, największą elektrownię jądrową i możliwość szantażu nuklearnego. Będą musieli również zapomnieć o "korytarzu lądowym" na okupowany Krym. Ukraina odzyska także kontrolę nad kanałem krymskim i dostawami wody na półwysep.

"WRÓCIMY DO NORMALNEGO ŻYCIA"

W piątek, 14 października, Zaporoże obchodziło równocześnie kilka świąt, które pokazują wszystkie paradoksy związane z historią miasta.

Z całą Ukrainą obchodzone było święto ukraińskiej armii; ze światem prawosławnym — Pokrowę Bogurodzicy, a także lokalny dzień Kozactwa Zaporoskiego, które jeszcze w czasach hetmańszczyzny wyznaczyło Pokrowę swoim głównych świętem.

Wreszcie to 14 października 1943 roku Armia Czerwona odbiła Zaporoże z rąk Hitlera. I właśnie w tym dniu Zaporoże obchodzi święto miasta, o którym pierwsze wzmianki - datowane na 952 rok - znajdują się w dokumentach Bizancjum.

"Niestety, dziś w mieście nie słychać świątecznych fajerwerków, są tylko odgłosy wybuchów wroga ostrzałów" — napisał 14 października mer miasta Anatolij Kurtiew. "W 1943 roku nasi rodacy też cierpieli z powodu okrutnego wroga. I w końcu przepędzili go! Ale historia postanowiła ponownie sprawdzić nasze siły. I nie zawiedziemy naszych bohaterskich przodków. Tak jak oni zwyciężymy, z honorem przeżyjemy trudne czasy, będziemy wspominać zmarłych, leczyć rany wojenne i odbudowujemy nasze Zaporoże. Na pewno wrócimy do spokojnego i godnego życia".

Igor Isajew dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn