'Wiecie, że oni grożą powtórzeniem zbrodni wołyńskiej". Demaskują rosyjską prowokację w sieci
Tysiące Polaków kopiowały i udostępniały wpis, inni ze wściekłością pisali o niewdzięcznych Ukraińcach. Chodzi o zdjęcie naklejki na samochodzie z obwodu lwowskiego - rzekomego dowodu na to, że radykalni Ukraińcy grożą nam powtórzeniem zbrodni wołyńskiej. - To przykład rosyjskiej operacji informacyjnej w Polsce - komentuje dla WP Główny Zarząd Wywiadu Ukrainy (HUR).
"W obwodzie lwowskim ukronaziści zaczęli naklejać na samochody wizerunki Bandery i napis: Możemy powtórzyć 1943 rok. W ten sposób próbują zastraszyć Polaków, którzy wciąż tam mieszkają. Co na to rząd warszawski i media głównego ścieku?" - napisał na Facebooku Zbigniew z Lęborka. Urszula z Warszawy podała zdjęcie dalej. Dopisek: "Wiecie, że oni grożą powtórzeniem zbrodni wołyńskiej. Pomyślcie, kogo przyjmowaliśmy do domu".
Social media się zagotowały
Na początku września materiał wywołał prawdziwą burzę w mediach społecznościowych: na portalu X, Facebooku, Instagramie i TikToku. Wpisy odnosiły się do zdjęcia samochodu z naklejką na tylnej szybie przedstawiającą wizerunek Stepana Bandery oraz hasło "Możemy powtórzyć 1943".
Wskazana data nawiązuje do zbrodni popełnionej na Polakach, mieszkańcach Wołynia i Podola. Auto na fotografii miało ukraińskie tablice rejestracyjne. Tyle wystarczyło, aby wywołać oburzenie wielu internautów internautów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ekspert o Zapad-2025. "Mamy dobre informacje"
Wpis opublikowany na koncie prawicowego i kontrowersyjnego publicysty Radosława Patlewicza zanotował blisko 97 tysięcy wyświetleń i ponad tysiąc udostępnień. Jeszcze większy zasięg uzyskała publikacja ze słynnego anonimowego konta CoolfonPL, którą zobaczyło prawie 300 tysięcy użytkowników. W ciągu kolejnych dni ten sam materiał zaczął krążyć na Facebooku, gdzie był kopiowany i komentowany, co pozwoliło mu uzyskać jeszcze większe zasięgi.
Wśród tysięcy komentarzy pojawiały się nieliczne głosy zwątpienia. "A widział Pan, kto naklejał, że Pan tak pisze? Bo stawiam, że to ruscy Pana rozgrywają jak dziecko, a Pan z rumieńcami w to wchodzi" - napisał jeden z internautów. Autorzy najgłośniejszych postów nie dawali jednak za wygraną.
Dla nich sprawa była jasna - wątpliwości podnoszą "ukrainofile". "Ukrainofile i tak powiedzą, że to ruska prowokacja" - skomentował, udostępniając wpis, pan Rafał, przedsiębiorca z woj. lubelskiego.
Redakcja WP sprawdziła, czy opisywane naklejki faktycznie są spotykane na ulicach Lwowa i w innych regionach Ukrainy.
"Tego po prostu nie ma"
Zapytaliśmy o to m.in. Marcina Mizgalskiego, wolontariusza od dawna wspierającego ukraińskie siły zbrojne. - Rozmawiam regularnie z Polakami mieszkającymi we Lwowie, i naprawdę, nikt tam nie widzi żadnych naklejek czy "fali banderyzmu". To narracja nakręcana wyłącznie przez nakręconych ludzi i fejkowe profile w sieci - mówi wolontariusz.
Mizgalski zaznacza, że przez ostatni rok był w Ukrainie wielokrotnie, zarówno w Kijowie, jak i w przyfrontowych miasteczkach. - Gdybym zobaczył podobne odniesienia do Wołynia, nagłaśniałbym to pierwszy. Ale tego po prostu nie ma. Jedyny wyjątek to czerwono-czarna flaga [barwy UPA - red.], która pojawia się wyłącznie na grobach i współcześnie symbolizuje opór - podkreśla.
Według wolontariusza, w Polsce część osób "łyka kompletną ściemę" tworzoną w Rosji i powielaną przez tysiące kont. - Za każdym z takich profili stoi zazwyczaj życiowy "przegryw", ktoś, kto nie znalazł dla siebie miejsca w normalnym życiu, daje upust frustracjom jako "ekspert od Ukraińców" – ocenia bezkompromisowo Mizgalski, który w internecie próbował polemizować z autorami. Bez wyjątku słyszał od nich, że ma "sp...ć.".
Sytuację podobnie ocenia Borys Tynka, polski przewodnik turystyczny pracujący w Odessie. - Nigdy nie widziałem takich naklejek na samochodach, w żadnym z miast Ukrainy - podkreśla. Zwraca uwagę, że zdjęcie, które obiegło sieć, zostało wykonane w taki sposób, aby uniemożliwić weryfikację miejsca wykonania.
- To bardzo ciasny kadr, widać jedynie fragment auta z rejestracją, bez żadnego kontekstu otoczenia. Widziałem to nie raz, tak się robi zdjęcia dla służb, na potwierdzenie fałszywych doniesień - zaznacza Tynka. Dodaje, że jego podejrzenia budzi już sam o hasło "Możemy powtórzyć", które wywodzi się z rosyjskich mediów.
Skąd się to wzięło "Możemy powtórzyć"?
Pierwszy napisał to nieznany żołnierz radziecki, który w maju 1945 roku na okopconej ścianie Reichstagu wydrapał: "Za naloty na Moskwę. Za ostrzał Leningradu. Za Tichwin i Stalingrad. Pamiętajcie i nie zapominajcie. W przeciwnym razie możemy to powtórzyć". Przekaz był skierowany do pokonanych właśnie Niemców.
Jak przypomina rosyjski niezależny serwis Meduza, slogan "możemy powtórzyć" stał się popularny w okresie obchodów rocznic zwycięstwa wyniesionych przez Władimira Putina do rangi niemalże religijnych uroczystości.
W 2012 roku w Moskwie zaczęto produkować naklejki na samochody, ale wtedy jeszcze sloganowi towarzyszyła wulgarna grafika: mężczyzna z sierpem i młotem gwałci postać trzymającą swastykę. Po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku, hasło na dobre zadomowiło się w rosyjskich mediach propagandowych. Stało się symbolem triumfalizmu i nastrojów militarystycznych w Rosji, a "powtórzyć" oznaczało zaatakować po Krymie inne terytoria Ukrainy.
- To hasło było od początku promowane jako forma zastraszenia: z jednej strony skierowane do ludności ukraińskiej, z drugiej - do państw uznawanych przez Moskwę za wrogie. Miało sugerować, że Rosjanie są gotowi ponownie dokonać różnorodnych zbrodni na terytorium tych krajów - mówi WP Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa i autor monografii "Wojna informacyjna Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie, Polsce i NATO".
Marek zwraca uwagę, że trudno zakładać, aby parafraza rosyjskiego sloganu była autentycznym pomysłem Ukraińców i mogła spotkać się z akceptacją społeczeństwa.
Ekspert od lat analizuje mechanizmy rosyjskiej propagandy - od tworzenia fałszywych zdjęć i dokumentów, po ich masowe rozpowszechnianie w sieci w celu zdyskredytowania Ukrainy i podsycania wrogości wobec niej. Jak podkreśla, choć tego typu operacje nie są prowadzone na dużą skalę, trafiają na podatny grunt w polskiej infosferze, zwłaszcza w mediach społecznościowych.
- Możliwe są dwie wersje wydarzeń. Pierwsza, że mamy do czynienia z całkowicie spreparowanym zdjęciem, wykonanym w Rosji i następnie rozpropagowanym jako element operacji psychologicznej wymierzonej w Polskę. Wówczas chodziłoby o klasyczne wykreowanie zjawiska, które ma wzmacniać nastroje antyukraińskie. Druga opcja jest taka, że rzeczywiście znalazł się jakiś radykał czy prorosyjski prowokator w Ukrainie, który przykleił podobną nalepkę. Tego w pełni zweryfikować nie możemy - tłumaczy Michał Marek.
Wywiad Ukrainy reaguje
Redakcja WP zwróciła się także do ukraińskich służb specjalnych z pytaniem, czy odnotowują wzrost nastrojów antypolskich oraz, czy na Ukrainie działają jakiekolwiek skrajne środowiska grożące "powtórką zbrodni wołyńskiej". Odpowiedzi udzielił Andrij Jusow z Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy (HUR).
"Jako organ wywiadowczy stale rejestrujemy i reagujemy na aktywne operacje informacyjne rosyjskich służb specjalnych, które mają miejsce na Ukrainie, w krajach Europy oraz, w szczególności, w Polsce. Uważamy za konieczne zaznaczyć, że temat tragedii wołyńskiej jest systematycznie wykorzystywany przez Kreml do forsowania własnego porządku informacyjnego oraz realizacji zadań: dyskredytacji Ukrainy w Polsce i na świecie; zadawania szkody wspólnym interesom Ukrainy i Polski; wprowadzania chaosu i polaryzacji w polityce wewnętrznej Polski i Ukrainy" - przekazał Jusow.
Podkreślił równocześnie, że każda osoba, która poruszałaby się po ulicy z taką naklejką, naraża się na odpowiedzialność karną. Za nawoływanie do przemocy na tle narodowościowym czy religijnym oraz za szerzenie ksenofobii grozi do 8 lat więzienia.
Ponadto HUR nieustannie monitoruje rosyjskie zasoby informacyjne. Według ich analiz tekst prowokacyjnej naklejki "Możemy powtórzyć" wraz z datą o Wołyniu jest bezpośrednią kalką agresywnej kampanii propagandowej Kremla, którą Rosja regularnie powiela przeciwko społeczeństwom różnych krajów.
"Rosyjscy propagandyści wprost chełpią się, że mogą powtórzyć swoje działania, np. zdobyć Berlina. Szczególnie aktywnie zaczęli używać tego hasła przeciwko Ukrainie po okupacji Krymu i rozpoczęciu wojny na wschodzie kraju w 2014 roku" - podkreśla Andrij Jusow.
"Ukraina szczerze dziękuje i zawsze będzie pamiętać o pomocy, jakiej udzieliła jej Polska w najtrudniejszym momencie rosyjskiej agresji. W historii Głównego Zarządu Wywiadu na zawsze zapiszą się nazwiska polskich bohaterów-ochotników, którzy bronili suwerenności Ukrainy i oddali swoje życie" - zakończył.
Rosyjskie wrzutki - jak Polska może się przed tym bronić
Dr Michał Marek podkreśla, że działania rosyjskiej dezinformacji składają się z pojedynczych incydentów, a same w sobie nie tworzą masowego zjawiska. – Rosja oddziałuje przede wszystkim podprogowo lub z wykorzystaniem agentury wpływu na terenie Polski, co niestety w pewnym stopniu przynosi jej sukcesy - ocenia.
Ekspert zaznacza, że obecna fala dezinformacji w polskiej infosferze jest w pełni inicjatywą Rosji, jednak bez aktywnego udziału części polskich odbiorców, propaganda nie mogłaby się zakorzenić.
- Warto wskazywać konkretne osoby: aktywistów i influencerów, którzy dla zdobycia internetowego zasięgu uczestniczą w promowaniu tych przekazów. Trzeba jednocześnie tworzyć narzędzia prawne i procedury, które pozwolą weryfikować i usuwać posty w przypadku stwierdzenia dezinformacji – podkreśla Marek.
Jego zdaniem kluczowa jest edukacja obywateli: – Powinniśmy informować ludzi, jak działa rosyjska propaganda i oddziaływanie informacyjno-psychologiczne, pokazywać konkretne przykłady i narracje, tak aby użytkownicy mediów społecznościowych nie dali się wciągnąć w manipulacje – mówi ekspert.
W środę rzecznik rządu określił sytuację w infosferze po naruszeniach polskiej przestrzeni powietrznej jako "gigantyczny atak dezinformacji rosyjskiej" i "wbijanie klina między instytucje państwowe w Polsce".
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski