Waldemar Kuczyński: Czy przetrwa "Samostijnaja Ukraina"?
Jak realnie wygląda dziś problem Ukraiński? Ano tak; czy i w jakim kształcie terytorialnym przetrwa niepodległe państwo ukraińskie, owa "Samostijnaja Ukraina". Bo jego dotychczasowej postaci terytorialnej już nie ma. I to nie tylko dotyczy Krymu, ale także wschodnich regionów kraju. One jeszcze są formalnie Ukrainą, ale faktycznie są już Rosją i nie sposób prawie sobie wyobrazić, jakby ten stan rzeczy mógł być odwrócony - pisze Waldemar Kuczyński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Przeczytaj wcześniejsze felietony Waldemara Kuczyńskiego
Z zachowań władz w Kijowie można wyciągnąć dwa wnioski; albo popełniono śmiertelny dla państwa błąd pozwalając na zajęcie pierwszego budynku rządowego na wschodzie, albo władzy kijowskiej na wschodzie nie ma. Nie sposób wyobrazić sobie, jak władza, która nie potrafiła obronić jednego gmachu odzyska trzecią część kraju. Dziś to wymaga wojny z okupantami, najprawdziwszej, krwawej, także dla cywilów. Ona jest być może do prowadzenia, ale nie do wygrania, bo wtedy te 40 tysięcy wojsk rosyjskich wejdzie na Ukrainę i zapewne nie zatrzyma się tam, gdzie Rosjanie stanowią dużą część ludności. Co więcej, jak znamy Zachód znajdą się na pewno ważne kręgi, które uznają to za usprawiedliwione zatrzymaniem przelewu krwi. Jeszcze Ukraińcy niczego nie zrobili, a pani Ashton już ich upomniała. Ukraina nie odzyska tego, co już faktycznie utraciła, także dlatego, że Unia Europejska, NATO i Stany Zjednoczone nie mają możliwości cofnięcia Rosji na pozycje wyjściowe. Tam gdzie stanął żołnierz rosyjski, tylko inny żołnierz może go
usunąć, chyba, że wali się całe państwo, jak w roku 1989. Od pewnego czasu, nawet jeśli nie kwitnie, to się nie wali. Żadne, choćby najsurowsze sankcje nic nie dadzą. Odzyskanie Ukrainy, może poza zachodnim skrawkiem z Lwowem, jako matecznik banderowców i kość niezgody z Polakami, to najgłębsza dziś kremlowska racja stanu. Stoi za nią miażdżąca większość Rosjan. I oni nie wybaczą Putinowi porzucenia tej racji w połowie drogi do celu. Pamiętają mu do dziś, że "nie wziął" Tbilisi. Takie są realia.
Sam Zachód nie obroni niepodległości Ukrainy i będzie jeszcze mniej skłonny do pomocy widząc, że sami Ukraińcy za bardzo się do tego nie palą. A niestety coś takiego widać.
Podobno na Wschodzie większość ludności jest za pozostaniem w ramach państwa ukraińskiego. Tyle, że nie dała temu wyrazu. Gdyby przy pierwszych przejęciach ludzie, chyba jeszcze wtedy nie zastraszeni, bo przez kogo, wyszli na ulice to swą masą przepędzili, by napastników. Reakcji niemal nie było. Także zachowanie społeczeństwa w zachodnich regionach pozostawało bierne. Widzieli przecież, że krok po kroku okrawa się im ich własne państwo, pierwsze w historii, przy całkowitej bezczynności władz i nie było reakcji. Nie formułuję oskarżeń, bo nie mam do tego prawa. Nawet rozumiem; po 25 latach nieustającej katastrofy gospodarczej część kusi rosyjski "dobrobyt", chwiejny, bo z ropy i gazu, a nie z pracy, ale jednak. A resztę wcale nie cieszy cierniowa droga na zachód może i świetlana, ale póki co pełna wyrzeczeń dodatkowych.
Teraz jednak chodzi o byt, choćby i okrojonego, ale niepodległego państwa. Jeśli społeczeństwo ukraińskie, od zachodu po wschód nie zademonstruje widocznie i masowo woli obrony niepodległości, to nie będzie jej miało. Po odebraniu wschodu Rosja ruszy po Kijów. Tylko masowa obecność społeczeństwa, jako podmiotu w obronie swego państwa może skłonić do refleksji władców Kremla, że dalej iść nie można. I tylko takie masowe świadectwo woli niepodległości może poruszyć Zachodem, sprawić, że z większą determinacją, niż dotychczasowa stanie u boku Ukraińców. Demokratyczny Zachód jest na wyrażaną głośno, dobitnie wolę społeczną wrażliwy. Także wtedy gdy dochodzi ona z zewnątrz. Ukraina i Ukraińcy sporo już stracili, mogą stracić wszystko, ale ciągle nie muszą.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski