Chorwacja od 2023 roku wchodzi do strefy euro. W przyszłe wakacje Polacy już nie zapłacą tam w kunach. My sami nieprędko się doczekamy wspólnej waluty. Czy w obecnej sytuacji finansowej Polski jej przyjęcie byłoby dla nas korzystne? Sprawdziliśmy za i przeciw.
Najpierw zniknął talar słoweński. 1 stycznia 2007 roku, czyli zaledwie po trzech latach od wejścia do Unii Europejskiej, Słowenia wymieniła swoją walutę. 239 talarów zamieniło się w jedno euro. Rok później zniknął funt cypryjski i lira maltańska, a z początkiem 2009 roku (czyli pięć lat po akcesji do UE) korona słowacka. 30 koron zostało zamienione w jedno euro.
Od 1 stycznia 2011 roku zniknęła korona estońska, trzy lata później łat łotewski, a od 1 stycznia 2015 roku lit litewski. Oczywiście wcześnie stało się to w 12 innych krajach Unii Europejskiej. Austriacki szyling, frank belgijski, marka fińska, drachma grecka, peseta hiszpańska, gulden holenderski, funt irlandzki, frank luksemburski i francuski, marka niemiecka, eskudo portugalskie i lira włoska zaczęły znikać od 1 stycznia 2002 roku.
I tak euro obowiązuje w tej chwili w 19 krajach Unii Europejskiej. 20 na liście będzie Chorwacja - bo od 1 stycznia 2023 roku chorwackie kuny powoli przestaną istnieć. W ciągu roku zastąpi je euro.
Kuny, których nazwa nawiązuje do dawnej waluty w tym regionie - czyli skór kun - są wyjątkowo dobrze znane Polakom. Jak wynika z danych Ministerstwa Turystyki i Sportu Chorwacji, w 2021 roku kraj odwiedziło ponad 12 mln turystów. Co dwunasty chorwacki turysta był Polakiem - milion rodaków odpoczywał właśnie na plażach tego kraju. Co dwunasty turysta Polak miał zatem w rękach kuny. I stąd pewnie wielu kojarzy wąsatego hrabiego Josipa Jelačića, którego podobizna zdobi banknot 20 kun. Chorwacki poeta Ivan Mažuranić pojawia się na banknocie 100 kun.
Euro nie będzie obowiązywać od 2023 roku tylko w 7 krajach UE: Polsce, Czechach, Węgrzech, Rumunii, Bułgarii, Danii, Szwecji.
Z tego zestawu Dania podczas wchodzenia do Unii Europejskiej wywalczyła sobie w Traktacie z Maastricht oficjalną klauzulę o nieprzystąpieniu. Reszta krajów takiej nie posiada. Gdyby Duńczycy chcieli wejść do strefy euro, musieliby przeprowadzić referendum w tej sprawie. Jedno już było: zakończyło się porażką euroentuzjastów, a wygraną eurosceptyków. 53 proc. uprawnionych do głosowania było na "nie", 47 proc. było na "tak". Podobne wyniki miało referendum z 2003 roku w Szwecji (która euro przyjąć powinna, choć nigdy się po nie zgłosiła).
Duńczycy euro nie potrzebowali, bo wyjątkowo często handlują z krajami, które euro nie mają: Wielką Brytanią (numer cztery na liście krajów, do których Dania wysyła towary i usługi) oraz Szwecją (numer dwa na liście krajów, do których eksportuje i od których Dania importuje). A zatem w ich przypadku jeden z kluczowych argumentów za euro znika: zmiany kursu walut nie wpływały tak bardzo na biznes. Wśród głosujących na "nie" byli emeryci, rybacy i rolnicy.
W przypadku Szwecji wśród argumentów przeciwników pojawiały się obawy o utrzymanie zdobyczy socjalnych w kraju. Wspólna waluta miałaby być dla nich zagrożeniem. To jednak wyniki referendum sprzed niemal dwóch dekad. I warto o tym pamiętać.
W tej chwili z krajów chętnych na przyjęcie euro warunki niezbędne do jego wprowadzenia spełnia wyłącznie Chorwacja - tak wynika z dokumentów Komisji Europejskiej, która co dwa lata sprawdza szanse poszczególnych państw na przyjęcie wspólnej waluty.
Chorwaci chcą euro
I właśnie Chorwacja wykorzystuje tę szansę. Od 1 stycznia nie zniknie jednak krajowa waluta - będzie można z niej korzystać do końca roku. W sklepach już jesienią tego roku pojawią się ceny wyrażone i w kunach chorwackich, i w euro. I przez długi czas tak pozostanie. Przez rok po wprowadzeniu europejskiej waluty będzie utrzymany obowiązek informacyjny zarówno w gazetkach reklamowych, na sklepowych półkach, jak i na paragonach, na których przewalutowanie będzie jednoznacznie wskazane.
Kuny w chorwackich bankach będzie można wymieniać na euro przez 12 miesięcy od momentu wprowadzenia euro (czyli do 1 stycznia 2024 roku), jednak tylko przez 6 miesięcy będzie to zupełnie darmowe. Później banki będą mogły pobierać za to opłatę. Walutę będzie można wymieniać również na poczcie.
Polacy, planujący urlopy w przyszłym roku, będą musieli uwzględnić tę zmianę. A więc tegoroczne wakacje w Chorwacji są ostatnimi takimi w kunach - w przyszłym roku do portfeli i na karty będą musieli już wkładać euro.
- Wejście do strefy euro było celem Chorwacji już od pierwszych dni obecności w Unii Europejskiej - mówi Tomasz Żornaczuk, analityk ds. bałkańskich Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
- Rząd, tak jak niemal cała opozycja i większość opinii publicznej, widzi we wspólnej walucie więcej korzyści niż zagrożeń. Przyjęcie euro od lat popiera większość chorwackiego społeczeństwa. I tak na przykład według sondażu Ipsos z marca 2020 roku za wejściem do strefy euro opowiadało się 41 proc. ankietowanych. Euro popierało dalsze 31 proc., dla których najważniejszym kryterium było zachowanie lub polepszenie standardu życia wraz z wymianą waluty. Wprowadzeniu euro sprzeciwiało się w tamtym czasie 18 proc. mieszkańców Chorwacji. A właśnie w 2020 roku Chorwacja rozpoczęła ostatnią fazę wchodzenia do systemu wspólnej waluty, który zakończy się 1 stycznia 2023 roku - dodaje.
- Wśród zalet wejścia do euro w Chorwacji wymieniane jest ustabilizowanie finansów publicznych i systemu bankowego, co z kolei ma wpłynąć na wzrost inwestycji zagranicznych. Podkreśla się także niższe koszty transakcyjne dzięki eliminacji przewalutowania. Ma to znaczenie, ponieważ euro jest w Chorwacji używane powszechnie, w tej walucie np. zaciągane są liczne kredyty i gromadzone oszczędności, korzysta z niej także turystyka, a to przecież najważniejsza gałąź usług. Wśród wad wymienia się oczywiście utratę bezpośredniej kontroli nad polityką monetarną i możliwy wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, choć te w ostatnich miesiącach w państwach europejskich rosną niezależnie od obowiązującej waluty - kontynuuje Żornaczuk.
Dodaje, że spora część kosztów będzie jednorazowa, na przykład te wynikające bezpośrednio z wymiany waluty. A wśród Chorwatów nie ma sentymentu za kuną.
- Chorwacka waluta zmieniała się w XX wieku wielokrotnie: od korony austro-węgierskiej, poprzez koronę i dinar królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców, dinara jugosłowiańskiego, aż po kunę. A i tak zawsze w użyciu była zachodnia waluta, najpierw marka niemiecka, potem euro. Dlatego sentyment nie ma w Chorwacji wielkiego znaczenia - tłumaczy ekspert PISM.
- Chorwacja gospodarka od wielu lat wykorzystuje euro w codziennych czynnościach: przedsiębiorcy przyjmują i wydają w euro każdego dnia, stąd spadek kosztów transakcji jest wskazywany jako jeden z istotnych argumentów na rzecz wejścia do strefy euro - dodaje.
Euro nie jest dla każdego
Aby wejść do strefy euro, kraj członkowski UE musi spełnić tak zwane kryteria konwergencji. Pozwalają one realnie ocenić, czy konkretne państwo członkowskie jest w ogóle na to gotowe. Są zbudowane tak, aby ich spełnienie oznaczało, że przystąpienie do strefy euro nie narazi kraju i innych państw strefy na jakiekolwiek ryzyko gospodarcze.
Co się liczy? Stabilne ceny. Stopa inflacji może najwyżej o 1,5 punktu procentowego przekraczać inflację w 3 najstabilniejszych pod tym względem państw członkowskich. Jak wynika z danych Europejskiego Banku Centralnego w kwietniu 2022 roku, wartość wskaźnika optymalnej inflacji wynosiła 4,9 proc. Wśród państw członkowskich najniższy wzrost cen był we Francji, w Finlandii i w Grecji. Co ciekawe, Maltę i Portugalię uznano za państwa, które trzeba wykluczyć z tych wyliczeń, bo ich poziom inflacji znacznie odbiegał od średniej w strefie.
Drugim kryterium jest długotrwała równowaga finansów publicznych. Zainteresowane wejściem do strefy euro państwo nie powinno być objęte procedurą nadmiernego deficytu. Polska objęta była tą procedurą dwukrotnie - od 2004 do 2008 roku oraz od 2009 do 2015 roku. W tej chwili nie jest.
Trzecim kryterium jest stabilny kurs walutowy. Minimalny wymóg to przynajmniej 2 lata waluty kraju chcącego wejść do strefy w mechanizmie kursowym (nazywanym ERM II). W tym czasie waluta nie może wykazywać silnych wahań względem centralnego i uzgodnionego wcześniej kursu ERM II. Chorwacja, ale również Bułgaria, w mechanizmie kursowym są od 2020 roku. W efekcie kuna chorwacka w ciągu ostatnich dwóch lat nie odnotowała żadnych większych zmian kursu w stosunku do euro.
Czwartym wymogiem są stabilne długoterminowe stopy procentowe. Mogą najwyżej o 2 punkty procentowe przekraczać stopy trzech najstabilniejszych pod względem cen państw członkowskich.
Jak wynika z analizy Komisji Europejskiej Polska spełnia 1 z 4 wspomnianych kryteriów. I na dodatek… nie spełnia kryteriów dodatkowych. Problemem jest już ustawa o Narodowym Banku Polskim, która nie w pełni wypełnia wszystkie wymogi z Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Wyzwaniem jest niezależność NBP.
· Polska nie spełnia kryterium stabilności cen. Średnia inflacja - mierzona do kwietnia 2022 roku wyniosła 7 proc. Ostatni raz kryterium to spełnialiśmy w 2018 i 2016 roku.
· Polska spełnia za to kryterium finansów publicznych. To jedyny plus na naszej drodze do strefy euro. Choć jednocześnie Komisja Europejska na czas po pandemii COVID-19 i w trakcie wojny w Ukrainie nie decyduje się na wszczynanie procedur nadmiernego deficytu wobec żadnego z krajów.
· Polska nie spełnia kryterium kursu walutowego. Po pierwsze, nie uczestniczymy w programie ERM II.
· Polska nie spełnia kryterium stóp procentowych. W badanym okresie wyniosły 3 procent, podczas gdy maksymalny wskaźnik wynosił 2,6 proc.
W Polsce dodatkowym warunkiem – nie ekonomicznym, a w pełni prawnym, będzie zmiana Konstytucji. Kluczowy jest punkt dotyczącym narodowej waluty - według obecnego zapisu jest to złoty.
Pocieszenie? Pozostałe kraje też nie spełniają tych kryteriów. Ani Rumunia, ani Węgry, ani Czechy, ani Bułgaria. Spośród tych krajów jedynie Bułgaria zakłada, że uda jej się wejść do strefy euro już w 2024 roku. Pod koniec maja zdecydował o tym bułgarski rząd.
- Przez lata wydawało się, że Bułgaria jest na dobrej i w miarę prostej ścieżce do wymiany lewa bułgarskiego na euro. Od 1997 roku waluta Bułgarii była powiązana sztywno z marką niemiecką, a później - i wciąż jest - sztywno związana z euro. 1 euro to 1,95 lewa bułgarskiego, niezmiennie od lat. O ile kwestie formalne Bułgaria w części spełniała lub była bliska spełnienia, to w tym przypadku od zawsze pojawia się jedno "ale". Wejście Bułgarii do strefy euro przez krajowych polityków zawsze było zabiegiem politycznym i obietnicą wyborczą. Był to sposób na dowodzenie, że Bułgaria zmierza europejską ścieżką i że Europa liczy się z Bułgarią. Był to sposób na dowodzenie, że kraj wierzy w europejskie wartości i stara się reformować. Niestety, ale kraj ten od dłuższego czasu - do wiosny 2021 roku - dryfował w stronę lekkiego, oligarchicznego autorytaryzmu - tłumaczy Jakub Pieńkowski, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i współautor cyklu książki "Kwestie narodowościowe w Europie Środkowo-Wschodniej".
- Oczywiście euro w Bułgarii jest też kwestią ekonomiczną. Wymiana waluty zawsze była uzasadniana między innymi obawami o wykluczenie kraju i marginalizację jego znacznie. Wskazywano na pomysły pojawiające się wewnątrz samej strefy euro mające prowadzić do wyodrębnienia budżetu Unii Europejskiej dla krajów strefy euro i krajów spoza niej, skutkującego zapewne ograniczeniem przeznaczonych dla niektórych funduszy strukturalnych. A to spowolniłoby to bułgarską gospodarkę, gdyż fundusze generują około 3 proc. PKB. Przyjęcie euro pozwoliłoby zaś zaoszczędzić około 450 mln euro kosztów transakcyjnych, co dałoby dodatkowy 1 proc. PKB. Dla wciąż rozwijającej się - i biednej - gospodarki Bułgarii to znaczne środki - dodaje.
- Podnszone były między innymi kwestie wyodrębnienia budżetu Unii Europejskiej dla krajów strefy euro i krajów spoza niej, skutkującego zapewne ograniczeniem przeznaczonych dla niektórych funduszy strukturalnych. A to spowolniłoby to bułgarską gospodarkę, gdyż fundusze generują około 3 proc. PKB. Przyjęcie euro pozwoliłoby zaś zaoszczędzić około 450 mln euro kosztów transakcyjnych, co dałoby dodatkowy 1 proc. PKB. Dla wciąż rozwijającej się - i biednej - gospodarki Bułgarii to znaczne środki - dodaje.
- O ile Bułgaria może chcieć do strefy euro, to wcale nie jest takim pewnym, że kraje strefy euro chcą u siebie Bułgarii. Trzeba pamiętać, że od lat w tym kraju działa mechanizm współpracy i weryfikacji, który wymuszając walkę z korupcją i przestępczością zorganizowaną sprzyja bardziej przejrzystemu wydawaniu unijnych środków. W chwili przystąpienia do UE, czyli 1 stycznia 2007 roku, Rumunia i Bułgaria nadal miały zaległości w dziedzinie reformy sądownictwa oraz zwalczania korupcji i (akurat to w przypadku Bułgarii) przestępczości zorganizowanej. Miał obowiązywać przez rok, dwa, a trwa do dziś. I to wiele mówi o sytuacji gospodarczej kraju - tłumaczy ekspert.
W przypadku Bułgarii kolejna zapowiedź wejścia do strefy euro zbiega się z kryzysem rządowym. 8 czerwca - utworzony w grudniu ubiegłego roku - gabinet Kiriła Petkowa stracił większość parlamentarną. Koalicję rządową, złożoną z czterech partii: Kontynuujemy Zmiany, Bułgarskiej Partii Socjalistycznej i liberalnej Demokratycznej Bułgarii, opuściło ugrupowanie Jest Taki Naród. 22 czerwca parlament Bułgarii przegłosował wotum nieufności w stosunku do premiera.
- Rząd jest, a faktycznie nie rządzi tylko administruje bieżącymi sprawami. Kirił Petkow czeka do momentu powołania następnego, ale jest wątpliwe, czy to się uda. Bardziej prawdopodobne niż odtworzenie koalicji rządzącej są po prostu kolejne wybory. I stąd być może przypominanie przez Bułgarię, że ma zamiar wejść do strefy euro. To taka rola certyfikatu europejskiego, który ma mówić, że Kirił Petkow jest gwarantem bezpieczeństwa, stabilności, siły gospodarczej kraju. Przesłanie oczywiście jest już kierowane w stronę wyborców - mówi Pieńkowski.
- Partia Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii, której lider Bojko Borisow jest byłym premierem też będzie wykorzystywać kwestie euro w nadchodzącej kampanii wyborczej - mówi ekspert.
- Borisow nazywany był czarującym łobuzem, bo z jednej strony jeździł z kwiatami do Angeli Merkel, a z drugiej strony budował kraj, w którym korupcja była niemal podstawą funkcjonowania. Euro i Europa jest zatem kwestią sporu politycznego i pewnego wyścigu PR-owego w Bułgarii - dodaje.
- Nie należy się spodziewać szybkiego wejścia Bułgarii do strefy euro. Gdybym miał się zakładać, to postawiłbym dziś, że w 2024 roku w Bułgarii wciąż będzie się płacić lewami, a nie euro - mówi wprost Jakub Pieńkowski.
Warto przy tym wyjaśnić, że kryteria konwergencji są tylko wskaźnikami. Zdecydowanie ważniejsze z poziomu Unii Europejskiej i wspólnej waluty jest tak zwana konwergencja realna. Co to takiego? To nic innego jak stan, gdy poziom PKB w danym kraju jest wysoki, przy czym rośnie zatrudnienie, a kraj nie ma nadmiernego zadłużenia. To też stan dostosowania krajowej gospodarki do gospodarek innych krajów.
Bo kryteria mają wykazać, że dany kraj będzie funkcjonował bez kryzysów z ograniczoną - co oczywiste - suwerennością w kwestii budżetowej. Jeśli kiedyś Polska wejdzie do strefy euro, to nie Narodowy Bank Polski będzie decydował o wysokości stóp procentowych, a Europejski Bank Centralny będzie je kreował w identycznym wymiarze dla całej strefy.
I stąd Bułgaria, wciąż najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej, może być daleko od wspólnej waluty.
A Polska?
- Dopóki jestem prezesem Narodowego Banku Polskiego, Polska do strefy euro nie wejdzie - stwierdził na niedawnej konferencji prasowej szef banku centralnego Adam Glapiński. Dodał, że jeden z naszych sąsiadów "naciska, by wprowadzić w Polsce euro", a "Polska ma uczestniczyć w budowie państwa europejskiego".
- I trzeba pochwalić prezesa Narodowego Banku Polskiego za wyjątkową prawdomówność. Biorąc pod uwagę stan polskiej waluty, poziom inflacji i kondycję gospodarki, to strefa euro dla Polski nie otworzy się w najbliższych latach z pewnością. Trudno to jednak uznać za sukces - mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista i były członek Narodowej Rady Rozwoju.
Warto jednak przypomnieć, że zgodnie z Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE) wszystkie państwa członkowskie muszą przystąpić do strefy euro z chwilą spełnienia niezbędnych warunków. Nie ma jednak terminu, w jakim Polska powinna to zrobić. Gdyby zapowiedzi prof. Adama Glapińskiego miały się spełnić, to euro w Polsce nie będzie jeszcze do 2028 roku - bo wtedy kończy się jego druga sześcioletnia kadencja (Glapiński będzie mieć wtedy 79 lat).
Oczywiście członkostwo w strefie euro ma również swoją cenę.
Po pierwsze, kraje tracą pełną dowolność w kreowaniu polityki pieniężnej - a co za tym idzie tracą możliwość kreowania kursu waluty jako mechanizmu dostosowywania swojej gospodarki do innych gospodarek. Jest to jednak broń obusieczna. Zbyt niski kurs waluty - czyli mówiąc wprost słabość złotego (wyrażająca się w drogim dolarze lub euro) jest zachętą do wykupu polskich aktywów. Mówiąc w uproszczeniu: mając 1 mld euro do wydania można w Polsce kupić dziś więcej niż jeszcze miesiąc temu. Z kolei zbyt silna waluta (wyrażająca się w tanim dolarze i euro) może być zabójcza dla konkurencyjności danej gospodarki. A nie ma wątpliwości, że kurs walutowy jest pomocny w przypadku przejściowych wstrząsów.
Wśród innych ryzyk wymienia się m.in. wzrost cen. I faktycznie Polska pozostaje wciąż jednym z najtańszych krajów Unii Europejskiej, choć jednocześnie jesteśmy krajem z jedną z najniższych średnich pensji. I o tym należy pamiętać.
Jak wynika z danych Eurostat, na dwanaście krajów które przeszły na euro w 2002 roku - w dziesięciu wzrost cen w pierwszym roku obowiązywania nowej waluty był wolniejszy
niż rok wcześniej, czyli w 2001 roku. Z kolei na przykład łączny wzrost cen w ciągu 3 miesięcy po wprowadzeniu euro wyniósł na Słowacji 0,1 proc., w Estonii 1,5 proc., na Łotwie 1 proc., a na Litwie ceny spadły o 0,5 proc. O wiele silniejszy wpływ na zmiany cen w sklepach miały wahania cen paliw i wzrost cen żywności w wyniku zawirowań na światowych rynkach.
Inne ryzyko? Kraje południowej Europy się o nim boleśnie przekonały.
Decydując się na wspólną walutę, zyskały łatwy dostęp do nisko oprocentowanego kapitału. I chętnie z niego skorzystały. To powinno było się przełożyć na więcej inwestycji i szybki wzrost gospodarczy. Powinno, ale tak się nie stało.
Błędna polityka spowodowała, że tani kredyt został wykorzystany głównie na sfinansowanie obietnic wyborczych, a pieniądze zostały przejedzone (wykorzystane na konsumpcję). Do tego doszły inwestycje, które były po prostu nieefektywne. A jak wiemy w przypadku Grecji doprowadziło to do groźby bankructwa.
- Doświadczenia kolejnych przyjmujących euro krajów pokazywały, że przy odpowiednim przygotowaniu wzrostu cen można niemal całkiem uniknąć - przekonuje prof. Witold Orłowski.
I wskazuje na korzyści: wspólna waluta to zachęta do inwestowania w danym kraju, ale również dostęp przedsiębiorstw i konsumentów do znacznie tańszego kredytu. Na rynku krajowym jest ograniczona dostępność środków, a więc pożyczający oczekuje większej premii za swoje ryzyko - wyższego oprocentowania. Po trzecie, euro dla polskich przedsiębiorców oznaczałoby ograniczenie kosztów przewalutowania, tym bardziej, że blisko 80 proc. polskiego handlu jest rozliczane w euro - a to jednocześnie pozwala uniknąć niestabilności kursu walutowego i spekulacji przeciwko walucie danego kraju.
Jednocześnie prof. Orłowski wskazuje na inny problem: z perspektywy państw eurozony z każdym kryzysem rośnie potrzeba minimalizowania wpływu państw niebędących w tej strefie na kolejne jej reformy. Mówiąc inaczej: zostając ze swoją walutą, możemy zostać sami – ale politycznie.
Ryzykiem jest na przykład tak zwana schengenizacja reform - to określenie pochodzi od sposobu, w jaki powstała strefa Schengen – obszar UE, gdzie zniknęły fizyczne granice państwowe. Strefa prawnie najpierw działała poza ramami Unii Europejskiej, dopiero po pewnym czasie opiero następnie została włączona w prawo UE. I w podobny sposób mogą być budowane kolejne wielkie zmiany w Unii. Czyli kraje strefy euro wprowadzą jakąś korzystną reformę, a Polski ona nie obejmie, bo będziemy poza strefą.
- Euro jest dziś czymś znacznie większym i innym niż było w momencie, gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej w 2004 roku. Jeżeli ktoś ma ochotę przekonywać, że euro jest gwarantem wysokich cen, to polecam mu przejść się do najbliższego sklepu, sprawdzić, ile płacił rok temu, dwa lata temu i przypomnieć sobie jaką walutą płaci w Polsce - dodaje prof. Orłowski.