Sprawa "Skóry". Robert J. pięć lat czeka w areszcie na wyrok. I jeszcze poczeka
Już pięć lat na decyzję sądu czeka mężczyzna oskarżony o zabójstwo 23-letniej studentki z Krakowa, Katarzyny. To jedna z najsłynniejszych zbrodni w Polsce. Sprawca zdjął z ofiary skórę i uszył z niej kamizelkę. Wyrok miał zapaść 15 lipca. Ale jeszcze na niego poczekamy.
"Kuśnierz z Krakowa", jak nieoficjalnie nazwali go śledczy, na wyrok czeka za kratami od października 2017 roku. To wtedy, po ponad 19 latach od makabrycznej zbrodni, służby ogłosiły: mamy sprawcę zabójstwa 23-letniej studentki religioznawstwa.
Proces ruszył w 2020 roku, akt oskarżenia liczył 800 stron. Wyrok miał zostać ogłoszony w piątek 15 lipca. Sąd, spodziewając się sporego zainteresowania, już pod koniec czerwca wydawał wejściówki na finał procesu. Dzień przed ogłoszeniem wyroku okazało się, że na werdykt jeszcze poczekamy – być może kolejne miesiące.
Powód? Nieukończenie wygłaszania mów końcowych przez prokuraturę i obrońców. Mowy wygłaszane są już po zamknięciu przewodu sądowego. Oznacza to, że w sprawie przedstawiono już wszelkie dowody i przesłuchano wszystkich świadków. Teraz oskarżyciel podsumowuje, co świadczy na niekorzyść oskarżonego, a obrona wskazuje na okoliczności dla niego korzystne.
Obrońca Roberta J. nie chce komentować przesunięcia terminu wydania wyroku, a sam oskarżony od początku procesu zapewnia, że jest niewinny jednej z najstraszniejszych zbrodni dokonanych w Polsce.
Zbrodnia jak z horroru
6 stycznia 1999 r. Załoga pchacza "Łoś", znajdującego się niedaleko stopnia wodnego Dąbie na Wiśle w Krakowie, odkrywa wplątany w śrubę napędową fragment ludzkiego ciała, który unieruchomił statek. Początkowo sądzą, że śruba rozszarpała zwłoki. Dopiero w trakcie badań wychodzi na jaw, że wyłowiona skóra została wcześniej zdjęta z ludzkiego tułowia i specjalnie spreparowana.
Tydzień po wyciągnięciu skóry pracownicy stopnia wodnego alarmują policję, że w kracie wyłapującej śmieci z Wisły utkwiła ludzka noga. Skóra i noga pasują do siebie. Cięcia były prowadzone symetrycznie przez ramiona i kończyny dolne.
Wówczas testy DNA w kryminalistyce dopiero raczkują. Jedno z pierwszy badań w Polsce tą metodą śledczy przeprowadzają właśnie na odnalezionej skórze. Okazuje się, że to fragment ciała zaginionej w listopadzie 1998 roku Katarzyny, 23-letniej studentki religioznawstwa z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ruszają poszukiwania sprawcy mordu. Potrwają dziewiętnaście lat. Od początku były bardzo trudne.
Fałszywe tropy
Niewiele było wiadomo o samej ofierze. Policjanci wiedzieli, że po śmierci ojca cierpiała na depresję. Wiedzy o kobiecie nie dostarczyli też jej znajomi ze studiów. Katarzyna w krótkim czasie dwukrotnie zmieniała kierunek. Zaczęła od psychologii, po semestrze zrezygnowała i przeniosła się na historię, aż w końcu na religioznawstwo, jednak kilka tygodni przed śmiercią przestała uczęszczać na zajęcia.
W dniu zaginięcia była umówiona na spotkanie z matką, Bogusławą, u lekarza w Nowej Hucie. Na spotkanie nie dotarła. Wiadomo, że była ubrana w czarne jeansy i sztruksową kurtkę.
Śledczy podejrzewali, że za jej zaginięciem i śmiercią mógł stać Rosjanin Władimir W., który w podkrakowskich Brzyczynach zabił swojego ojca, a następnie ściągnął skórę z jego głowy i uszył maskę. Został skazany na 25 lat. Karę odbywa w Rosji. Czy to on mógł zabić Katarzynę? Według śledczych nie, bo choć zbrodnie były podobne, to jednak Władimir W. zabił ojca w wyniku rodzinnej zemsty.
Potem mowa była o mężczyźnie, który w latach 80. zamordował swojego syna i żonę. Poćwiartowane zwłoki dziecka wrzucił do Wisły, a z głowy żony ściągnął skórę. Trafił do zakładu psychiatrycznego, z którego wyszedł kilka miesięcy przed zaginięciem Katarzyny. W międzyczasie jednak popełnił samobójstwo. Z kolei niemiecka policja wykluczyła, by za śmierć studentki z Krakowa odpowiadał tamtejszy nekrofil, który wykradał zwłoki kobiet z grobów i zdejmował z nich skórę.
"Żeby pani wiedziała, co ja zrobiłem"
Pod koniec 1999 roku śledztwo umorzono, ale już na początku XXI wieku w sprawę zaangażowali się policjanci z krakowskiego Archiwum X, a eksperci z Laboratorium Ekspertyz 3D Uniwersytetu Wrocławskiego stworzyli przestrzenny model obrażeń zadanych studentce. W 2012 roku ekshumowano zwłoki Katarzyny i ponownie przeprowadzono sekcję zwłok.
Policja współpracowała też z FBI. Profiler z amerykańskiej agencji mówił o "przypadkowej ofierze" i "potencjalnym seryjnym zabójcy", który nie dopuścił się kolejnych zbrodni z powodu medialnego szumu wokół śmierci Katarzyny. Mógł też nie spodziewać się, że kiedykolwiek zwłoki wrzucone do Wisły zostaną odnalezione. Śledczy zwracali też uwagę na podobieństwa do Hannibala Lectera z "Milczenia owiec".
Śledczy o pomoc zwrócili się również do słynnego jasnowidza z Człuchowa, Krzysztofa Jackowskiego. Na krótkim nagraniu dostępnym w Internecie widać, jak Jackowski przykłada do nosa pluszowego misia i czarny przedmiot, po czym popalając papierosa zamyśla się. Prokuratura przekazała jedynie, że jasnowidz przedstawił swoje opinie, ale z uwagi na dobro śledztwa nie będą ujawnione.
Według informacji Onetu i Radia Kraków, na trop Roberta J. policja wpadła po liście jego znajomego wysłanego do śledczych. Co w nim było, jest tajemnicą. Józef J. ojciec Roberta, w Dzienniku Polskim uszczegóławiał - mówiąc, że donos złożył Leszek L.
Mężczyźni byli przyjaciółmi. Leszek L. miał w Krakowie sklep zoologiczny, a Robert, pracujący wówczas w instytucie zoologicznym, miał mu donosić zwłoki myszy, które w instytucie poddawano eksperymentom. Leszek karmił nimi gady, dopóki Robert nie zerwał znajomości z powodu trudnej osobowości kolegi.
– Robert J. sprawiał w szkole problemy. Nie uczył się. Był agresywny. Nauczyciele skarżyli się na niego. Jedna z matematyczek miała przez to duże problemy, bo Robert uważał, że przez nią został wyrzucony ze szkoły. Przychodził więc później pod pokój nauczycielski, wyzywał ją, kopał w drzwi – tak opisywał go były nauczyciel, do którego dotarła krakowska "Wyborcza".
Jeszcze przed zatrzymaniem dziennikarzom "Superwizjera" TVN udało się porozmawiać z Robertem J. Mężczyzna stwierdził, że nie znał nigdy Katarzyny Z.
- Nie czytam gazet, nie mam Internetu, nie mam telefonu komórkowego, a telefon stacjonarny jest odwieszony od wielu miesięcy. Jestem wyizolowany społecznie całkowicie - mówił. Dociskany jednak, że przecież był widywany przy grobie Katarzyny w Batowicach, odpowiedział: - To nie jest przestępstwem.
Sąsiedzi opisywali go jako "dziwaka", "niesamowicie inteligentną osobę", "religijną". - Przychodził do mnie, przynosił mi jakieś książeczki, modlitwy. Ja mówiłam: panie Robercie, pan to chyba świętym będzie. A on mówił: żeby pani wiedziała, co ja zrobiłem, to nawet gdybym całe życie to nosił, to nic to nie pomoże - opowiedziała reporterom TVN sąsiadka Roberta J.
Dziennikarze ustalili też, że J. pracował w przeszłości w prosektorium, a ze wspomnianego instytutu zoologii został zwolniony po tym, jak podczas swojej zmiany zabił wszystkie króliki doświadczalne. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego.
Kolejny szczegół: Gdy trwały poszukiwania Katarzyny, Robert J. mieszkał sam. Jak wspomina jego ojciec, nieoczekiwanie wyremontował wówczas łazienkę, skuwając przy okazji wszystkie kafelki. Według ekspertów mogło to służyć usunięciu najważniejszego śladu - krwi zamordowanej kobiety.
- Krwi się nie da całkowicie usunąć, wsiąknie między klepki podłogi, w szczeliny między płytkami, pod dywan - mówił "Superwizjerowi" Tomasz Konopka, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie.
Jeszcze wiosną 2017 roku w sprawie zabójstwa Katarzyny prokuratura przesłuchała Brunona Kwietnia, naukowca z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, skazanego za próbę zorganizowania zamachu na Sejm. Co mógł wiedzieć o morderstwie i co zeznał, prokuratura nie ujawniła.
Ojciec wierzy w niewinność
Robert J. został zatrzymany 4 października 2017 roku. Media obiegły zdjęcia niskiego, krępego mężczyzny w szarej kurtce z czarno-pomarańczowym plecakiem w rękach. Śledczy przeszukali jego mieszkanie i piwnicę. W łazience zerwali tynki.
J. w areszcie siedzi już blisko pięć lat. Przygotowanie aktu oskarżenia zajęło prokuraturze niecałe trzy. W tym czasie przeprowadzono wiele ekspertyz. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Na początku tego roku "Dziennik Polski" porozmawiał z ojcem Roberta J., Józefem. - Boję się, że razem z żoną nie doczekamy się sprawiedliwości i chwili, gdy syn odzyska wolność - stwierdził. Był przekonany, że Robert zostanie oczyszczony z zarzutów.
Kolejne terminy rozpraw zostały rozpisane aż do początku września. Wtedy dowiemy się, kiedy sąd zdecyduje o losie Roberta J.