W PRL polował na groźnego przestępcę, został postrzelony. Przez ustawę Błaszczaka obniżą mu rentę
W PRL pracował w wydziale kryminalnym. W trakcie pościgu za poszukiwanym przestępcą został ciężko postrzelony. Przyznano mu rentę. Teraz, przez ustawę dezubekizacyjną, straci ją prawie w całości. - Ani chwili nie robiłem dla SB. Łapałem zabójców, gwałcicieli za co, jak widać, obecny rząd chce mnie ukarać - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były milicjant Wojciech Raczuk.
Ustawa dezubekizacyjna została stworzona i wprowadzona z inicjatywy szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka. Zakłada obniżenie emerytur ludziom związany z aparatem represji w PRL. - Tą ustawą objęci są funkcjonariusze SB, a więc organizacji o charakterze zbrodniczym. Organizacji, która służyła dyktatorom - mówił w lutym minister. I zapewniał, że nie dotknie ona innych ludzi, że ówcześni członkowie Milicji Obywatelskiej mogą być spokojni.
Pan Wojciech był więc spokojny. Do czasu, aż dostał zawiadomienie z zakładu emerytalno-rentowego. - Dowiedziałem się, że chcą mi zabrać 2 tysiące złotych, bo rzekomo byłem "polityczny". To brednie - mówi Raczuk. I dodaje: - Zostawili mi dokładnie 854 złote. Po opłaceniu mieszkania i leków zostaje mi jakieś 50 złotych na przeżycie miesiąca. Przecież tak się nie da funkcjonować.
Granat na stół
Były milicjant opowiada, że przez lata służył w wydziale kryminalnym. Miał za zadanie łapać bandytów, a "polityka go nie obchodziła", bo nawet nie było czasu, żeby o niej myśleć. W 1982 roku został postrzelony w trakcie pełnienia obowiązków. Brał udział w zasadzce na groźnego przestępcę Józefa Koryckiego nazywanego wtedy "Janosikiem z Podlasia", bo który na własną rękę wymierzał sprawiedliwość. Korycki trudnił się głównie rozbojami i włamaniami.
Raczuk dopadł go w jednym z gospodarstw. - Za długo się wahałem czy strzelić. Nie chciałem mieć życia człowieka na sumieniu, więc on pierwszy wyciągnął broń. Dostałem 6 razy. Straciłem kawałek wątroby, pociski uszkodziły też kręgosłup - wyjaśnia. Opowiada też: - To nie był byle jaki bandyta. Bywało, że pojawiał się w jakimś domu i wykorzystywać żonę gopodarza. Brał ją, kładł granat na stół i człowiek nic nie mógł zrobić.
"Rząd chce mnie ukarać"
W wyniku tragicznego zajścia Raczuk spędził długi czas w szpitalu, gdzie ratowano jego życie. W tym okresie dowództwo zdecydowało, że uczyni go zastępcą komisariatu w Łosicach. Jak mówi pan Wojciech, był to zabieg formalny, po to, żeby mogli mu przyznać stopień oficerski w nagrodę za zasługi i wypłacić zadośćuczynienie za straty zdrowotne.
- Po wyjściu ze szpitala byłem urlopowany przez 2 miesiące, aż do czasu komisji lekarskiej, na której zaliczono mnie do II grupy inwalidzkiej i dostałem rentę - mówi Raczuk. Po 35 latach przez ustawę dezubekizacyjną ZER chce mu tę rentę drastycznie obniżyć. - Ani chwili nie robiłem dla SB. Łapałem zabójców, gwałcicieli - za co, jak widać, obecny rząd chce mnie ukarać. Rozumie pani ten absurd? Dbałem, żeby ludzie byli bezpieczni i przez to nie będę miał za co żyć - denerwuje się były milicjant.
Żonie też zabrali
Wojciech Raczuk nie ma zamiaru tak zostawić sprawy, będzie się odwoływał od decyzji ZER. - Pomoże mi Federacja Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP. Także prawnie to sobie wszystko ogarnę. I, na szczęście, zachowała się moja książeczka zdrowia. Mam też te wszystkie wpisy z komisji, dokumenty ze szpitala, więc będzie co pokazać przed sądem. Bo tam trzeba fakty, sama historia człowieka w potrzebie ich nie wzruszy - wyjaśnia pan Wojciech.
- Będę dalej trzymał głowę wysoko. Mam takie powiedzenie, że "dopóki walczysz jesteś zwycięzcą", więc nie odpuszczam - podsumowuje.