W Los Angeles Trump znów testuje, jak daleko może się posunąć [OPINIA]

Od tygodnia Los Angeles znajduje się w epicentrum dzielącego Stany Zjednoczone politycznego konfliktu. Wszystko za sprawą protestów mieszkańców miasta przeciwko brutalnym działaniom walczącej z nielegalną migracją agencji ICE. Generowanie kryzysów testujących wolę oporu przeciwników i odporność amerykańskich praw i instytucji jest podstawową techniką sprawowania władzy w drugiej kadencji Trumpa - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Donald TrumpDonald Trump
Źródło zdjęć: © EPA, PAP | ALEXANDER DRAGO / POOL
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Donald Trump na zamieszki w Los Angeles zareagował, wysyłając do największej metropolii Kalifornii Gwardię Narodową – wbrew życzeniom gubernatora stanu, demokraty Gavina Newsoma. To pierwszy taki przypadek od 1965 roku, gdy Lyndon B. Johnson wysłał Gwardię Narodową do Alabamy, by chroniła protestujących tam aktywistów ruchu praw obywatelskich, którym policyjnej ochrony odmówił znany z obrony segregacji rasowej gubernator George Wallace.

Newsom zaskarżył decyzję Trumpa do sądu i w czwartek otrzymał korzystny dla siebie wyrok. Administracja złożyła jednak natychmiast apelację, wysłuchanie w tej sprawie ma odbyć się w najbliższy wtorek – i przynajmniej do tego czasu wojsko pozostanie na terenie Los Angeles. Spór o to, co dzieje się w drugim najludniejszym mieście w Stanach, ma przy tym nie tylko prawny, ale przede wszystkim polityczny wymiar, znaczący zarówno dla administracji Trumpa, jak i dla demokratów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Eksplozje w Rosji. Moment ataku na fabrykę armii Putina

Dlaczego prezydent wezwał Gwardię Narodową?

Trump twierdzi, że przejmując kontrolę nad Gwardią Narodową i wysyłając ją na ulice miasta uchronił Los Angeles przed zniszczeniem. Większość komentatorów jest jednak sceptycznych wobec tych stwierdzeń. Protesty trwające od końca pierwszego tygodnia czerwca jak na aglomerację liczącą w sumie – z wszystkimi przedmieściami i miastami satelickimi – blisko 10 milionów osób nie były liczne, brało w nich udział nie więcej niż kilka tysięcy osób. Ograniczały się też niemal wyłącznie do administracyjnego centrum miasta.

Protesty w większości były pokojowe, choć nie obyło się bez aktów wandalizmu. Grupa protestujących wezwała kilka autonomicznych taksówek i podpaliła je, dochodziło do demolowania rządowej własności czy aktów rabunku. Ze wszystkimi aktami bezprawia, jak twierdzi większość obserwatorów, poradzić by sobie mogły lokalne siły policyjne.

Dlaczego więc Trump wezwał Gwardię Narodową? Jak przypomina waszyngtońska korespondentka "New Yorkera", Susan B. Glasser, pięć lat temu, w czerwcu 2020 roku, Trump chciał użyć wojska, by "przywrócić porządek" w szczycie protestów po ruchu Black Lives Matter. Ogarnęły one całe Stany po śmierci czarnego mężczyzny George'a Floyda z rąk policji w Minneapolis. Połączony wysiłek prokuratora generalnego Billa Barra, sekretarza obrony Marka Espera i szefa kolegium połączonych sztabów Marka Milleya ledwo zdołał przekonać Trumpa, że to fatalny pomysł. Prezydent miał żałować, że nie zachował się wtedy bardziej zdecydowanie.

Teraz ma okazję, by "naprawić" błąd sprzed pięciu lat i pokazać, że druga administracja nie będzie wyglądała jak pierwsza. Bez wątpienia w obecnej administracji Trumpa nie ma nikogo, kto byłby w stanie kontrować podobne pomysły prezydenta. Sekretarz obrony Pete Hegseth nie tylko nie działa jako siła hamująca Trumpa, ale sam podjął decyzję, by obok żołnierzy Gwardii Narodowej do Las Angeles posłać marines – choć na razie nie zostali oni skierowani do aktywnych obowiązków, mają zostać najpierw przeszkoleni jak radzić sobie z protestującym tłumem.

Trump potrzebował też czegoś, co odwróci uwagę po żenującym sporze z Elonem Muskiem i klęsce działań muskowego Departamentu Efektywności Rządu. Wysłanie wojska do Los Angeles nadawało się do tego idealnie. Ten ruch z jednej strony pozwalał prezydentowi "przejechać prętem po demokratycznej klatce", zdenerwować wszystkich swoich wrogów, a z drugiej strony przedstawić się jako twardy obrońca prawa, porządku i amerykańskich granic.

Testowanie oporu

Od początku drugiej kadencji Trump testuje to, jak daleko może się posunąć, decyduje się na oburzające, często sytuujące się na granicy prawa posunięcia, sprawdzając jak silny okaże się opór i traktując je jako pretekst do poszerzenia swoich prezydenckich prerogatyw. Można zastanawiać się, czy w sytuacji wokół Los Angeles od początku nie chodzi przede wszystkim właśnie o to.

Jak pisze amerykański magazyn "The Atlantic", cały konflikt zaczął się tak naprawdę 21 maja, gdy sekretarz bezpieczeństwa narodowego Kristi Noem oraz Steven Miller – zastępca szefa sztabu Trumpa i jeden z głównych architektów jego polityki migracyjnej – wezwali na dywanik regionalnych dyrektorów ICE, zarzucając im, że nie deportują dostatecznej liczby nielegalnych migrantów. A Trump obiecywał przecież w kampanii radykalne zwiększenie tempa i liczby deportacji.

Działania ICE w Los Angeles były odpowiedzią na tę reprymendę. Przybrały one szczególnie brutalny charakter, jak pisze "The Atlantic" agenci w poszukiwaniu nielegalnych migrantów wchodzili do zakładów pracy albo aresztowali ludzi stojących na parkingach przed marketami – gdzie nielegalni migranci często czekają na to, by załapać się na jakąś dorywczą pracę danego dnia. Takie działanie musiało wywołać reakcję w mieście, gdzie jedna trzecia mieszkańców urodziła się poza granicami Stanów, gdzie prawie każdy zna kogoś, kogo przynajmniej pośrednio dotknęły działania ICE. Niektórzy komentatorzy zastanawiają się, czy administracji nie zależało na sprowokowaniu gwałtownych protestów, tak by prezydent mógł sięgnąć po radykalne środki i rozszerzyć granice swojej władzy.

Bez wątpienia mobilizując wojsko Trump testuje amerykański system. W czwartek sąd pierwszej instancji nie tylko uznał, że prezydent przekroczył swoje uprawnienia, ale w uzasadnieniu wyroku nie zostawił suchej nitki na działaniach Trumpa, stwierdzając, że większym zagrożeniem dla mieszkańców Los Angeles niż protesty jest "nielegalna militaryzacja miasta, podsycająca napięcia, grożąca zwiększeniem konfliktu i możliwymi ofiarami śmiertelnymi".

Pytanie, co we wtorek postanowi sąd apelacyjny. I czy administracja dostosuje się do jego decyzji.

Na pewno przez ostatni tydzień polityczne napięcie wokół głównej metropolii Kalifornii rosło. Tom Homan, odpowiedzialny w administracji Trumpa za ochronę granic zasugerował, że gubernator Newsom powinien zostać aresztowany za to, jak zareagował na protesty. Trump, stwierdził – choć zrobił to w sposób mogący sugerować, że żartuje – że byłby to doskonały pomysł.

Newsom we wtorek wygłosił orędzie, gdzie zdecydowanie przeciwstawił się polityce Trumpa. W czwartek Los Angeles odwiedziła sekretarz Noem, by podkreślić poparcie administracji dla działań ICE w mieście. Na jej konferencji prasowej pojawił się reprezentujący Kalifornię w Senacie Alex Padilla.

Gdy pod koniec wystąpienia Noem Padilla zaczął zadawać pytania pani sekretarz, został skuty kajdankami i wyprowadzony z pomieszczenia, gdzie odbywała się konferencja. Agenci FBI i Secret Service najpewniej nie wiedzieli, że mają do czynienia z senatorem, Padilla został błyskawicznie rozkuty po interwencji osoby z otoczenia Noem, spotkał się też z nią po incydencie. Obrazy skutego senatora – zachwycające jedną połowę Stanów i przerażające drugą – poszły jednak w świat.

Trump chyba nie wierzy, że może to przegrać

Od sporu przed sądem ważniejszy jest ten, jaki wokół sytuacji w Los Angeles toczy się przed trybunałem opinii publicznej. I jak wynika z rozmów "The Atlantic" z pracownikami Białego Domu zastrzegającymi sobie anonimowość, Trump i jego otoczenie są przekonani, że muszą wygrać ten spór.

Bez wątpienia niektóre zdjęcia z protestów, na czele z tym przedstawiającym zamaskowanego, półnagiego mężczyznę stojącego na dachu płonącego samochodu z meksykańską flagą w dłoni idealnie wpisuje się w lęki bazy Trumpa przekonanej, że tylko obecny prezydent może ochronić Stany przed mającą właśnie miejsce "inwazją" nielegalnych migrantów zza południowej granicy. Ale także szersza opinia publiczna, niepodatna na podobne paranoiczne fantazje, coraz bardziej przechyla się na stronę republikanów w takich kwestiach jak migracja, prawo i porządek.

Trump marzy o tym, by trwale skleić demokratów z obroną nielegalnej imigracji i bezsilnością w obliczu ulicznego bezprawia. Demokraci nie mogą z kolei przyjąć tu zbyt twardego stanowiska ze względu na postawy części swojej bazy. Trump pewnie liczy, że jeśli wygra w sądach i nie dojdzie do dalszych aktów przemocy, to będzie mógł twierdzić, że "uratował Los Angeles", a przy okazji poszerzy rozumienie swoich prezydenckich prerogatyw. Jeśli przegra, a władze Kalifornii nie będą w stanie zapewnić porządku, to politycznie znów będzie górą.

Opinia publiczna jest jednak nieprzewidywalna. Biorąc pod uwagę, że po kilku dniach i wprowadzeniu godziny policyjnej przez demokratyczną prezydentkę Los Angeles Karen Bass, sytuacja w mieście wyraźnie się uspokoiła, Amerykanie mogą uznać, że interwencja Trumpa była niepotrzebna – zwłaszcza jeśli sądy uznają ją za nielegalną.

Taki scenariusz bardzo zbudowałby Newsoma jako symbol skutecznego oporu wobec Trumpa, co zwiększałoby jego szanse jako potencjalnego prezydenckiego kandydata demokratów w 2028 roku. Z kolei, jeśli protesty rozleją się poza Los Angeles, Trump może zostać uznany za "podpalacza", który zamiast dbać o prawo i porządek, generuje chaos.

Jednocześnie brutalna polityka ICE spotyka się też z oporem ze strony branż najbardziej zależnych od pracy migrantów, takich jak hotelowa i rolna. A to rolnicze tereny stanowiły istotne zaplecze wyborcze Trumpa w 2024 roku.

W czwartek na swoim koncie na platformie Truth Social Trump napisał o problemach hotelarzy i farmerów z pracownikami i obiecał pracę nad ich rozwiązaniem. Kilka godzin później zmienił jednak ton, po negatywnej reakcji liderów opinii najbardziej antyemigranckiego skrzydła MAGA. Pogodzenie własnych obietnic dotyczących twardej walki z nielegalną migracją, kluczowych dla najbardziej fanatycznych wyborców Trumpa, z interesami grup stanowiących istotne zaplecze republikańskiej koalicji, może się okazać coraz bardziej kłopotliwe dla prezydenta.

Pewne jest jedno: gdy kryzys w Los Angeles się już skończy, czeka nas następny. Generowanie kryzysów testujących wolę oporu przeciwników i odporność amerykańskich praw i instytucji jest bowiem podstawową techniką sprawowania władzy w drugiej kadencji Trumpa.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Wybrane dla Ciebie

Portugalia. Dwie niesłyszące kobiety zginęły potrącone przez pociąg
Portugalia. Dwie niesłyszące kobiety zginęły potrącone przez pociąg
Izraelskie czołgi na ulicach Gazy. "Pas ognia"
Izraelskie czołgi na ulicach Gazy. "Pas ognia"
Zełenski ostrzega: Putin próbuje oszukać Trumpa
Zełenski ostrzega: Putin próbuje oszukać Trumpa
Niemcy odpowiadają Nawrockiemu ws. reparacji. "Zamknięta kwestia"
Niemcy odpowiadają Nawrockiemu ws. reparacji. "Zamknięta kwestia"
Rosyjscy dyplomaci wzywani na dywaniki ws. Polski
Rosyjscy dyplomaci wzywani na dywaniki ws. Polski
Zaatakował policjanta mieczem samurajskim. Został zatrzymany
Zaatakował policjanta mieczem samurajskim. Został zatrzymany
SOP strącił drona. "Funkcjonariusze ujęli dwie osoby i przekazali je policji"
SOP strącił drona. "Funkcjonariusze ujęli dwie osoby i przekazali je policji"
Wojewoda o nocy, gdy nadleciały drony. "Sytuacja bez precedensu"
Wojewoda o nocy, gdy nadleciały drony. "Sytuacja bez precedensu"
Mówi, dlaczego nie zestrzelili wszystkich rosyjskich dronów
Mówi, dlaczego nie zestrzelili wszystkich rosyjskich dronów
Tusk z jasnym przesłaniem. "Nie szukajcie wroga"
Tusk z jasnym przesłaniem. "Nie szukajcie wroga"
Chińskie MSZ po rozmowach z Nawrockim: Pekin liczy na Polskę
Chińskie MSZ po rozmowach z Nawrockim: Pekin liczy na Polskę
Dron nad budynkami rządowymi. Komunikat premiera. Są zatrzymani
Dron nad budynkami rządowymi. Komunikat premiera. Są zatrzymani