W co grają Chiny? "Chcą zamrozić wojnę w Ukrainie i na tym zarobić"

W co grają Chiny? "Chcą zamrozić wojnę w Ukrainie i na tym zarobić"

Chiny próbują odegrać rolę negocjatora w wojnie w Ukrainie
Chiny próbują odegrać rolę negocjatora w wojnie w Ukrainie
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | GENYA SAVILOV
Sylwester Ruszkiewicz
20.05.2023 06:52, aktualizacja: 20.05.2023 08:25

Ofensywa dyplomatyczna czy realizacja gospodarczych interesów? Specjalny chiński wysłannik Li Hui prowadzi w Europie rozmowy na temat inwazji Rosji na Ukrainę. Po wizycie w Kijowie gości w Polsce. - Chiny chciałyby zamrozić konflikt w Ukrainie i dobrze na tym zarobić - mówią Wirtualnej Polsce eksperci.

Na początku swojego tournée po Europie chiński specjalny wysłannik Li Hui spotkał się z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Według chińskiego przedstawiciela Pekin pomoże Kijowowi "w ramach swoich możliwości". W komunikacie nie podano, jak odpowiedział Zełenski, a strona ukraińska nawet nie poinformowała o ich spotkaniu.

Kijów odpowiada chińskiemu wysłannikowi

"Nie ma panaceum na zakończenie wojny. Takie okoliczności wymagają bowiem stworzenia warunków do zawieszenia broni i rozmów pokojowych" - przekazał chiński dyplomata. Po spotkaniu z ukraińskim ministrem spraw zagranicznych Dmytro Kułebą i innymi przedstawicielami władz Kijów podkreślił, że nie zaakceptuje propozycji pokojowych, które przewidywałyby utratę terytoriów. 

W piątek Li Hui rozpoczął wizytę w Polsce i spotkał się z wiceministrem spraw zagranicznych Wojciechem Gerwelem. Następnie emisariusz uda się do Francji, Niemiec i stolicy Unii Europejskiej - Brukseli. Później ma odwiedzić Rosję, aby omówić polityczne rozwiązanie kryzysu z każdą ze stron.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zdaniem Marcina Przychodniaka, eksperta Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych ds. Chin, misja dyplomatyczna Li Huia ma na celu wzmacnianie Pekinu na arenie międzynarodowej w odniesieniu do innych podmiotów, głównie Stanów Zjednoczonych.

"Stanowisko Chin się nie zmienia"

- Chiny chcą się pokazać jako alternatywa "w opozycji do hegemonii USA" i podkreślać swoją pozytywną, stabilizacyjną rolę na świecie. To kontynuacja serii dyplomatycznych zdarzeń mających związek z wojną w Ukrainie, zapoczątkowanej w lutym ogłoszeniem przez Pekin 12 punktów propozycji rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Potem mamy wizytę Xi Jipinga w Moskwie, rozmowę chińskiego przywódcy z Zełenskim, teraz podróż Li Huia po Europie. Ten ciąg zdarzeń to cały czas element tego samego procesu, chińskie stanowisko w sprawie wojny w Ukrainie się nie zmienia - mówi Wirtualnej Polsce ekspert.

W jego ocenie nie ma się co łudzić, by misja chińskiego dyplomaty przybliżyła zakończenie konfliktu.

- To nie ma temu służyć. Zakończenie wojny nie jest głównym chińskim celem. Jeśli im na czymś zależy, to na pewnym zamrożeniu wojny. Pekin chce zapoczątkować proces polityczny, który spowoduje, że wojskowe działania zostaną zawieszone. Rosja wówczas nie będzie tak mocno eskalować jak teraz, co dla Chin jest problemem w relacjach z Unią Europejską. Instytucje unijne cały czas komunikują Pekinowi, żeby w sprawie wojny zajął odpowiednie stanowisko. W tym sensie zamrożenie konfliktu byłoby dla Chin korzystne - uważa.

Zdaniem Marcina Przychodniaka Pekin chce przekonać Rosję, że zamrożenie konfliktu byłoby dla niej opłacalne.

- Tak Chiny chciałyby dalej "szachować" Zachód. I co najważniejsze, aktywność dyplomatyczna ChRL stawia Pekin w centrum i pozwala aspirować do zajęcia miejsca przy stole negocjacyjnym. Pozwoliłoby to kreować wizerunek państwa, które jest stabilizatorem na arenie międzynarodowej i jest w stanie, angażując się w konflikty, doprowadzić do ich rozwiązania - uważa rozmówca WP.

"Ukraina musi przyjąć taktykę jeża"

Z kolei w ocenie Jerzego Marka Nowakowskiego, byłego ambasadora RP w Armenii i na Łotwie, efekty wizyty chińskiego dyplomaty będą widoczne po szczycie G7 z udziałem Ukrainy (szczyt rozpoczął się Japonii w piątek i potrwa do niedzieli, Wołodymyr Zełenski będzie w nim uczestniczył w formule online - przyp. red.).

- Chiński wysłannik przyjechał do Europy z podwójną ofertą. Przede wszystkim zawiera ona zamrożenie konfliktu, które według Ukrainy nie wchodzi w rachubę. Jeżeli szczyt G7 nie da ukraińskim władzom jakiejś sensownej oferty, niewykluczone, że Kijów będzie bardziej otwarty na chińską propozycję - mówi.

Jak dodaje nasz rozmówca, strona ukraińska w tym roku chce wyraźnie dokonać przełomu na froncie.

- Nie tylko potrzebuje uzbrojenia, które spływa z Zachodu, ale też gwarancji, że po wojnie będzie miała pieniądze i sprzęt na odbudowę. W Ukrainie już trwa wewnętrzna dyskusja, czy rozpoczynać odbudowę teraz, czy poczekać na zakończenie konfliktu. Nie ma jednak gwarancji, że koniec wojny będzie równoznaczny z tym, że Rosja się nie odbuduje i znów nie zaatakuje. Ukraina musi więc przyjąć taktykę jeża, którą Zełenski określił mianem budowy "nowego Izraela", czyli państwa ciągle zagrożonego - prognozuje były dyplomata.

- Chińska oferta, oprócz zamrożenia wojny, zawiera również drugi element - dużych inwestycji i zdecydowanego wsparcia Ukrainy - co dla Kijowa jest pewną formą bezpieczeństwa. Jeśli Pekin wejdzie gospodarczo do Ukrainy, to zrobi wszystko, żeby powstrzymać Moskwę przed niszczeniem tego, co Chiny odbudują i wybudują - mówi Jerzy Marek Nowakowski.

I jak przypomina, Chiny nie chcą, żeby Zachód wygrał wojnę. - Chcą, żeby ich oferta pokojowa była potraktowana poważnie. Są w stanie wyłożyć na to bardzo duże pieniądze i włożyć ogromny wysiłek. Dla Ukrainy jest to plan B, gdyby Zachód powiedział: "sorry, ale nie możemy was wspierać w takim stopniu jak dotychczas". To w jakiś sposób wzmacnia Zełenskiego przed rozmowami na szczycie G7 - uważa Nowakowski.

Przypomnijmy, że chiński plan pokojowy przedstawiony 24 lutego br. zakłada wezwanie do poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej obu krajów. Jego twórcy wzywają do natychmiastowego zawieszenia broni i powrotu do negocjacji. Chiny wezwały też do nieużywania broni atomowej, do ułatwienia eksportu zboża i do zniesienia jednostronnych sankcji - w domyśle nałożonych na Rosję. 

Li Hui w Polsce. Co stoi za tą decyzją?

Dlaczego wybór chińskiego dyplomaty padł - obok Francji i Niemiec - na Polskę? - Tournee chińskiego dyplomaty to kolejna próba przedstawienia chińskiego stanowiska w sprawie możliwości zakończenia wojny w Ukrainie - ocenia Marcin Przychodniak z PISM.

- Wybór Polski, Francji i Niemiec wskazuje, że te państwa mogą być - w optyce ChRL - najbardziej przychylnie nastawione, co nie oznacza, że podzielają chińskie spojrzenie. W przypadku Polski Chiny uważają, że mamy pewne polityczne przełożenie na ukraińskie władze. Dlatego też przez nasz kraj próbują dotrzeć do Kijowa i przekonać do swoich pokojowych rozwiązań - dodaje.

Natomiast zdaniem Jerzego Marka Nowakowskiego Chiny będą prosiły o Polskę o niepodżeganie Ukrainy do kontynuowania konfliktu. - Ale też powiedzą: panowie, jak będzie pokój, będziecie u siebie mieli główną odnogę Jedwabnego Szlaku przez Polskę i będziecie na tym zarabiać - uważa.

Równolegle do europejskiej wizyty chińskiego wysłannika w Pekinie odbywa się spotkanie liderów byłych republik środkowoazjatyckich z władzami Chin. W trakcie rozmów ma zostać podpisane porozumienie o "wzajemnych dobrych stosunkach i stworzeniu strefy wolnego handlu" między Chinami a Kirgistanem, Uzbekistanem, Kazachstanem i Tadżykistanem.

"Chiny wykorzystują niepokój"

Według eksperta z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych spotkanie liderów byłych republik środkowoazjatyckich w Pekinie to jeden z elementów osłabiania Rosji.

- Jednak przesadą byłoby mówienie, że Chiny wypierają całkowicie Putina z Azji. To proces, który odbywa się od kilku lat. Rosjanie mieli tam wpływy polityczne i wojskowe, a Chiny gospodarcze. Na kanwie współpracy rosyjsko-chińskiej ten podział lepiej lub gorzej funkcjonował. Po wybuchu wojny w Ukrainie Pekin postanowił wzmocnić swoją pozycję międzynarodową, w Azji Środkowej tym bardziej. Pokazywał tym samym Rosji, że jest zależna od Chin i zwiększał swoje wpływy polityczne w państwach tego regionu. Chiny wykorzystują niepokój wywołany neoimperialną polityką Rosji, zwłaszcza po wydarzeniach w Ukrainie - komentuje Marcin Przychodniak.

- Chiny na spotkaniu z postradzieckimi państwami azjatyckimi nie tylko chcą coś ugrać, ale one powoli "zjadają" te kraje. Dlatego przywódcy tych państw pojechali na defiladę w Moskwie 9 maja, by zachować jakiś balans i możliwość gry. Oni bardziej boją się Chin niż Rosji. Pekin ma technologie i ogromne pieniądze. Moskwa nie ma praktycznie już nic, nawet broni... - podsumowuje Jerzy Marek Nowakowski.

Czytaj też:

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także