Uber. Bolt. Czym ta praca różni się od jazdy na taxi? "Przekręty" i trudni pasażerowie [#zyciedrivera odc. 5/5]
Wożenie ludzi w Uberze czy Bolcie oznacza wiele trudnych sytuacji. Pierwsza zasada, jaką się poznaje w tej pracy: unikać pijanych kobiet, które jadą same. Problemem może być niesłuszne oskarżenia o gwałt czy molestowanie i chociaż jesteś absolutnie niewinny, trudno się później wybronić. Na szczęście zazwyczaj praca "dla aplikacji" jest dużo przyjemniejsza.
Uber. Bolt. 500 zł za "zanieczyszczenie" samochodu
Jako kierowca "z aplikacji" jeździłem regularnie przez kilka miesięcy, prawie zawsze nocami, siłą rzeczy wożąc najczęściej mniej lub bardziej pijanych pasażerów. Ale miałem szczęście. Nie spotkały mnie z tego powodu żadne nieprzyjemne sytuacje. Nikt mnie nie zaatakował, nikt na mnie nie nakrzyczał, nikt mi nie zanieczyścił samochodu, jeśli wiecie, co mam na myśli. Naprawdę.
Chociaż parę razy było blisko. Pasażer, który w środku zimy otworzył okno na oścież i tak jechał przez całą drogę, zanim zwymiotował, w ostatniej chwili zdążył wysiąść. Zaś pani, wyraźnie pod wpływem alkoholu, uprzedziła mnie lojalnie: "Wie pan, mam chorobę lokomocyjną, więc jak powiem to proszę się szybko zatrzymać”.
Gdyby jednak pasażer zabrudził mi samochód, nie byłoby dramatu. Dlaczego? Procedura "na aplikacji" jest taka, że robi się zdjęcia na dowód, a aplikacja ściąga z pasażera odpowiednią sumę za czyszczenie auta. Zwykle jest to 500 zł. To absolutnie skutecznie eliminuje takie przypadki.
Za to pewnego dnia dostaję SMS od szefa, którego zmieniałem w aucie: "Sprawdź czy na przednim fotelu i drzwiach nie ma śladów krwi. Starałem się wytrzeć, ale było ciemno, więc nie wiem, czy wszystko zeszło”. O żesz... Sprawdzam, na szczęście samochód jest czysty. Ale co się stało? "Bili chłopaka na ulicy, więc ich pogoniłem, a jego zabrałem. Krwawił, więc bałem się, czy nie ubrudził samochodu” - odpowiada szef. Zresztą mi też trafił się podobny kurs: wiozłem dwóch młodych mężczyzn, z których jeden był wyraźnie ze śladami bójki. Wysiedli pod bramą jednostki wojskowej.
Koledzy z firmy miewali inne historie. Raz dziewczyny wsadziły do samochodu swoją koleżankę. Była tak pijana, że prawie nieprzytomna. My, "driverzy", jak ognia unikamy podobnych sytuacji – problem mogą być niesłuszne oskarżenia o gwałt czy molestowanie, z czego bardzo trudno się z tego potem wybronić. Ale kolega zgodził się ją zawieźć szczególnie że koleżanki zapewniały, że "na miejscu odbierze ją jej chłopak”. Oczywiście nikogo nie było. Dziewczyna wysiadła i od razu wywróciła się na chodnik. Nie była w stanie się podnieść, miała krew na twarzy. W sumie to nie nasza sprawa - kurs się już skończył - ale kolega ją podniósł z ziemi i doprowadził bezpiecznie do klatki schodowej.
Uber. Bolt. Czym różnią się od taxi?
Co prawda nie mam żadnych doświadczeń w jeżdżeniu licencjonowaną taksówką, ale wyobrażam sobie, że wożenie ludzi "na aplikacji” wygląda zupełnie inaczej niż "na taxi".
Po pierwsze u nas nie ma przypadkowych pasażerów. Nawet jeśli klient zamawia kurs dla innej osoby, to zawsze jest ktoś, kto został zweryfikowany podczas instalowania aplikacji i zwykle jest podpięty pod konto bankowe. Każdy więc jest łatwy do namierzenia. Po drugie wszystkie płatności odbywają się zdalnie, bezgotówkowo. To oznacza, że nie bałem się, że jakiś amator szybkiego zarobku przyłoży mi w nóż do szyi a także wykluczona była sytuacja, że ktoś ucieknie bez zapłacenia za kurs.
Po kolejne zaś, w Uberze, Bolcie i innych tego typu firmach funkcjonuje system ocen: po kursie pasażer ocenia kierowcę, a kierowca pasażera. Więc w zasadzie jest to... bezpieczna i spokojna praca. Dość powiedzieć, że po nocach za kierownicą jeżdżą też kobiety. Zaś mój kolega wziął specjalnie zmianę w Nowy Rok, żeby spokojnie posłuchać "Topu Wszech Czasów" w Trójce. "W domu to zawsze ktoś ci głowę zawraca, a tak przynajmniej w robocie sobie spokojnie radia posłucham” - tłumaczył.
W skrajnych przypadkach trudny pasażer dostaje od aplikacji "bana” i nie może zamawiać kursów. Teoretycznie, bo jak już wspominałem, zawsze można zamówić przejazd dla kogoś innego. Miałem kiedyś taką rozmowę z pasażerem. Spytał: "Nie wie pan jak zdjąć blokadę z aplikacji?”. "Nie, a co się stało?” - odparłem zdziwiony. "No bo dostałem rocznego bana za to, że zamówiłem kurs koledze, a on zaczął dusić kierowcę...”. Słabo mi zrobiło po tej opowieści.
Lecz z 80 proc. pasażerów nie ma żadnego kontaktu słownego. Zaraz po zajęciu miejsca wyjmują smartfona. Część śpi i kierowca ma święty spokój. Niewielka część zagaduje i można jakoś sensownie porozmawiać. O czym mówią pasażerowie? Chętnie opowiadają o pracy, a ponieważ bardzo często wozimy tzw. branżę "gastro", już wiem, gdzie w mieście warto zjeść, a które miejsca omijać z daleka. Wiem też sporo o funkcjonowaniu infolinii bankowych, które działają non stop ("Jak ktoś pijany dzwoni na infolinię w środku nocy i chce zamówić taksówkę, to mówię, że będzie za 10 minut i się rozłączam. Tak krótkiej rozmowy nikt nie weryfikuje”).
Uber. Bolt. Pasażerowie zagubieni w czasie i przestrzeni
Praca "drivera" przynosi dużo sytuacji humorystycznych. Pewnego razu odbieram ludzi z imprezy, w tym mężczyznę wielkiego jak góra. Jego towarzystwo wysiada wcześniej, z nim jadę za miasto. Mężczyzna jest tak duży, że siedząc na przednim siedzeniu przez tunel środkowy przygniata mi nogę swoim udem. Oraz błyskawicznie zasypia, kładąc mi głową na ramieniu... Nie bardzo mam jak się ruszyć, ale samochód ma automatyczną skrzynię biegów, więc jakoś jedziemy. Koniec kursu, pobocze drogi za miastem, próbuje go obudzić. Ani drgnie. Potrząsam nim coraz mocniej, ale skutku nie ma żadnego. W sumie bardziej to nawet chce mi się śmiać, niż jestem wkurzony. Siedzę i zastanawiam się co z tym fantem zrobić, a tu nagle ktoś puka do szyby: "Niech pan wjedzie na podwórko, my go wyciągniemy”. Trochę to trwało, ale faktycznie we dwóch dali radę.
Innym razem wiozę kilku pasażerów we wtorek spod komendy policji, a ponieważ jadą w miejsce imprezowe, domyślam się, że pobędą dłużej. Zagaduję więc pogodnie, o której panów odebrać: "Może przyjadę o 5, 6 rano?”. "A nie, my dziś delikatnie” - odpowiadają funkcjonariusze. Po czym jeden z nich odwraca się do mnie i głosem absolutnie poważnym mówi: „Wie pan, upić się w weekend to żadna sztuka”. Uśmiałem się jak norka. Podobnie jak wtedy, gdy wiozłem jakieś Hiszpanki, studentki z Erasmusa. Powiedziały mi, że jedyne słowo jakie znają po polsku to "Soplica” - ale już jej unikają, bo im to źle robi na pamięć.
Niektórzy pasażerowie Ubera/Bolta są zaś absolutnie zagubieni w czasie i przestrzeni. Kolega zawiózł kiedyś bardzo nietrzeźwych mężczyzn na dworzec kolejowy w Lublinie. Panowie wysiedli i głośno zaczęli się dziwić, że ten warszawski Dworzec Centralny jakiś taki mały i średnio okazały. Innym razem odebrałem pasażera w niedzielę bardzo wczesnym rankiem. Ujechaliśmy może ze 100 metrów i usłyszałem: "Wie pan co? Wracajmy”. "Oczywiście. A czy mogę zapytać, co się stało?". "Ja jednak chyba dopiero w poniedziałek idę do pracy” - odpowiedział pasażer z pewną ulgą.
Uber. Bolt. Napiwki, najlepiej za zgubione smarfony
Kierowcy Ubera czy Bolta czasem dostają napiwki, ale widać, że się one nie przyjęły. Jedną z milszych sytuacji, jaka mi się zdarzyła, była rozmowa z pasażerem, który nagle powiedział, że z zawodu jest... taksówkarzem. Początkowo zmroziło mnie. Okazało się jednak, że od wielu lat jeździ "na taryfie" w Irlandii. Wysiadł, lecz zaraz wrócił z jakimiś drobnymi, mówiąc: ”No nie, ja drivera bez napiwku nie zostawię”.
Napiwki są bardzo mile widziane, bo to "żywy pieniądz" wpadający do kieszeni kierowcy, nieskażony prowizjami ani podatkami. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy w tego, jak bardzo są cenne. Dlaczego? Żeby zarobić na rękę 10 zł, kierowca musi zrobić kurs za ok. 25 zł - a więc jeden dość dobry kurs, albo nawet 2-3 słabsze. 10 zł napiwku dla kierowcy oznacza więc, że jest jakieś dwa kursy do przodu.
Największy napiwek, jaki ja osobiście dostałem, to było 50 zł. Wsiadł pasażer i powiedział, że przed chwilą w poprzednim aucie "z aplikacji" przypadkowo zostawił smartfona, w którym ma włączoną lokalizację. Dogoniliśmy ten samochód, pasażer odzyskał telefon i słusznie stwierdził, że te 50 zł to i tak jest o wiele mniej, niż by stracił, gdyby nie udało się odzyskać telefonu.
Źródłem dodatkowego zarobku są też drobne przysługi, o które proszą pasażerowie. Np. kolega wiózł cudzoziemca na lotnisko. Tam jednak okazało się, że zabranie samolotem dużego telewizora nie jest najlepszym pomysłem, więc dostał zlecenie, żeby wysłać go paczką. I sto złotych od wdzięcznego pasażera.
Uber. Bolt. Lewizny, czyli gotówka do kieszeni
Czy kierowcy Ubera, Bolta albo innych aplikacji jeżdżą "na lewo"? Co to za pytanie - oczywiście. Jak w każdym zawodzie i u nas są "lewizny". Metoda jest zazwyczaj ta sama: wożenie ludzi z wyłączoną aplikacją. Pasażer płaci wtedy mniej, ale do kieszeni kierowcy trafia więcej. Wszyscy są zadowoleni. Oczywiście oprócz firmy, dla której kierowca pracuje.
Jak to działa? Pod dyskoteką czy klubem zawsze znajdzie się ktoś, kto pyta: "A za dychę pojedziemy”? Jedni się godzą, inni nie. Drugi sposób, to gdy dojeżdżamy na miejsce - ale pasażer chce jechać dalej. Ale już z wyłączoną aplikacją. Popularny jest też układ: na miejsce jedziemy normalnie, "ale wie pan, za chwilę będę wracał, to może pan poczeka i jakoś się dogadamy na powrót”.
Prawdopodobnie najbardziej intratnym sposobem jest jednak umówienie się z pasażerami na przejazd "na telefon”. Jeśli np. ktoś jedzie za miasto na wesele albo na imprezę, to pewnie za kilka godzin będzie wracać. Więc zawsze można umówić się na przejazd z powrotem na określoną godzinę albo właśnie na telefon.
Rzecz jasna takie działania są surowo tępione przez aplikacje i współpracujące z nią firmy. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, można stracić pracę. W prosty sposób: aplikacja blokuje konto kierowcy i nie dostaje on już więcej kursów.
Uber. Bolt. Nie na nudy w tej pracy
Nie jeżdżę "na aplikacji" już od kilku miesięcy ale utrzymuję kontakty z kierowcami, którzy nadal jeżdżą. Chociaż "jeżdżą" to ostatnio za dużo powiedziane. Epidemia koronawirusa w Polsce spowodowała, że nie ma kogo wozić.
Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie został mi duży sentyment do tego zajęcia. To świetne doświadczenie, które na wiele rzeczy otworzyło mi oczy. Wiele spraw, o których wcześniej nie miałem pojęcia, teraz mnie nawet specjalnie nie dziwi.
Jest w tym zajęciu coś z "chłopackiej" przygody. Idziesz do pracy i nie wiesz czy zarobisz dużo, czy wcale? Czy będziesz się kręcił tylko po centrum miasta, czy wylądujesz gdzieś na drugim końcu Polski? Czy będziesz woził pijanych klientów w średnim wieku na delegacji, czy może poznasz miłość swojego życia? A może trafi ci się gwiazda miejscowej drużyny koszykówki, którą do tej pory oglądałeś tylko w telewizji?
Podczas pracy w Uberze, Bolcie i tego typu firmach na pewno nie ma nudy. Kto z was ma taką pracę?
Zobacz też: Wybory 2020. Obóz rządzący poróżniony. "Rozpad rządu możliwy"