Praca dla Ubera czy Bolta? Nasz dziennikarz sprawdzał to przez kilka miesięcy #zyciedrivera [odc. 1/5]
Senny koszmar kierowcy Bolta, Ubera, czy jakiejś innej tego typu firmy wygląda tak: jadę ulicami miasta i za nic nie mogę dojechać tam, gdzie powinienem. Powtarzał się on wiele razy, aż w końcu, po kilku miesiącach, przestał mi się śnić.
Uber, Bolt (wcześniej Taxify), Free Now i inne tego typu firmy pojawiły się na ulicach największych polskich miast stosunkowo niedawno. Ich działalność cały czas wzbudza kontrowersje. Władze postanowiły uporządkować sytuację i uchwaliły tzw. Lex Uber. Na razie jednak spowodowało to dodatkowy bałagan. Przepisy te bowiem teoretycznie obowiązują od 1 stycznia 2020, ale od razu został ustalony 3 miesięczny okres przejściowy. Jednak i 1 kwietnia nowe przepisy nie weszły w życie, gdyż w ostatniej chwil termin ten został przesunięty na 1 października br. Co będzie dalej - zobaczymy.
Nasz dziennikarz Tomek Bodył zatrudnił się na kilka miesięcy w firmie, która wozi pasażerów w barwach jednej z tych aplikacji. Od dziś pod hasłem #zyciedrivera w pięciu odcinkach, publikujemy jego opowieść o tym, jak wygląda prawda o tej pracy.
Aplikacja liczy wszystko
Woziłem ludzi w Lublinie blisko rok, zrobiłem grubo ponad 4 tys. kursów, przewożąc 2 albo 3 razy tyle osób, spędziłem za kółkiem ok. 2 tys. godzin i przejechałem w tym czasie ponad 50 tys. km. Dostałem jeden mandat i ani razu nie miałem kontroli Inspekcji Transportu Drogowego.
Skąd te dokładne liczby? Aplikacja liczy wszystko: godziny, kiedy jesteś zalogowany i ile pieniędzy zarobiłeś, pokazuje całą historię kursów itd. Jak wygląda ta praca? Wsiadasz do samochodu, logujesz się na swoje konto w aplikacji i wozisz ludzi.
Stop. Skąd samochód i aplikacja? Możesz po prostu jeździć swoim samochodem i używać własnej komórki. Konto zakłada się przez internet, nie ma jakiegoś fizycznego biura z którym kierowca ma kontakt, jakieś siedzącej za biurkiem pani przyjmującej dokumenty. Robisz zdjęcia dokumentów: prawa jazdy, zaświadczenia o niekaralności i wrzucasz jako załączniki do aplikacji. Tyle. Do twojej kieszeni trafia cały utarg, minus 20 proc. prowizji dostawcy aplikacji. Jeździsz w zasadzie "na lewo” i w razie kontroli ITD masz przechlapane.
Możesz też znaleźć pośrednika, który zapewnia samochody i pozory legalności. Jest ich do wyboru do koloru. Koszt auta ok. 400 zł tygodniowo na głowę, bo pewnie jeździsz ze zmiennikiem. Sami między sobą umawiacie się, jak i ile będziecie jeździć. Zarabiacie tak samo – utarg minus prowizja. Ale musisz jeszcze z tego opłacić samochód i paliwo.
Ale po prostu zatrudniasz się w firmie, która ma flotę jeżdżącą dla "aplikacji”. Pracujesz według grafiku, przychodzisz do pracy, bierzesz kluczyki do auta, które jest (teoretycznie) gotowe do jazdy i jeździsz przez wymaganą liczbę godzin. Potem przekazujesz auto zmiennikowi. Nie płacisz ani za samochód, ani za paliwo. Ale w zamian musisz się podzielić utargiem, np. 50/50: połowa dla ciebie, połowa dla firmy.
Zobacz też: Jarosław Kaczyński będzie chciał przełożyć wybory? Borys Budka uważa, że może się tak stać w dwóch przypadkach
Jeśli wynajmujesz auta lub pracujesz dla firmy, masz z nią jakąś umowę. Zwykle jest ona tyle warta, co papier na którym została spisana. Zabezpiecza firmę, nie ciebie. Są tam zapisane kary za uszkodzenie samochodu i za to, że nie przyjdziesz do pracy. Ale możesz mieć też normalną umowę o pracę. Etat. Dlaczego tak mało osób się na to decyduje? Bo, rzecz jasna, koszty wszystkich składek przerzucane są na ciebie. Więc masz płacony ZUS, ale zarabiasz grosze.
Co dostajesz w zamian? Bardzo elastyczne godziny pracy. I to jest akurat prawda - wysyłasz szefowi sms z informacją, kiedy chcesz czy możesz pracować i tak właśnie jest. Tak naprawdę, to jest największa zaleta tego zajęcia - elastyczność. Raz, że pracujesz kiedy chcesz, a dwa, że praca polega na ciągłym ruchu, więc można przy okazji załatwić wiele życiowych spraw "na mieście”: zawieźć dzieci do szkoły i je odebrać, podrzucić je na zajęcia pozalekcyjne czy do lekarza oraz zrobić zakupy. Duża wygoda.
Pozornie najlepszym układem jest wynajęcie samochodu. Plusem jest to, że pracujesz kiedy chcesz, wiec w zasadzie możesz jeździć wyłączenie wtedy, kiedy ruch jest największy: poranki, popołudnia, wieczory i weekendowe noce. Ale dla wielu kierowców jest to pułapka. Po pierwsze opłata za samochód jest sztywna. Nikogo nie obchodzi to, że nie jeździłeś, bo np. byłeś chory albo tydzień był wyjątkowo słaby i nie starcza nawet na opłatę auta. Jeśli nawet na nią nie zarobiłeś to dokładasz do interesu.
Po drugie okazuje się, że jeśli jeździsz kiedy chcesz, to zwykle jeździsz... mało. Dlaczego? Bo zawsze znajdziesz jakąś wymówkę, żeby zostać w domu (np. zła pogoda, słaby ruch, złe samopoczucie) albo jakieś ciekawsze zajęcie (impreza czy fajny film w tv). Mało jeździsz to mało zarabiasz, dlatego wielu woli jednak pracować dla firmy, gdzie mają bat w postaci grafiku, więc po prostu muszą przyjść do pracy.
Tak czy owak możesz też umówić się na dowolne metody płatności, w dowolnych odstępach czasu. Chcesz mieć płacone co tydzień, co dwa tygodnie albo co miesiąc - nie ma problemu. Brakuje kasy i prosisz o zaliczkę - proszę bardzo: "Ile potrzeba?”. Jeśli nie chcesz, żeby pieniądze przechodziły przez konto bankowe, wszyscy to rozumieją. Gotówka do ręki? Jasne. Jeśli wcześniej ktoś by mi powiedział, że będę dostawał wypłatę o godz. 23 na parkingu pod McDonaldem, to bym nie uwierzył. Potem przywykłem. Koperta? A kto by sobie nią zaprzątał głowę. Pierwotny kapitalizm w czystej postaci.
Jeśli pracujesz dla firmy rosną też twoje szanse w razie spotkania z ITD. Firmy oczywiście twierdzą, że wożenie ludzi jest legalne, a ty udajesz, że w to wierzysz. Obiecują ci, że w razie kłopotów ich prawnik się wszystkim zajmie. Dlatego pierwsze i najważniejsze, czego cię uczą, to nigdy nie przyjmować mandatu od "krokodylków”. Inspektorzy tej służby zawsze bardzo naciskają podczas kontroli na przyjęcie mandatu, bo to w zasadzie kończy sprawę. Jeśli tego nie zrobisz, to zaczyna się zabawa w przerzucanie kwitów i jest szansa, że mandatu nie zapłacisz. W grę wchodzi nawet kilkanaście tys. zł, więc jest o co się bić.
Czego ci nie powiedzą? Że pośrednicy czasem po prostu znikają. Niestety - najczęściej z twoimi pieniędzmi. Jeśli nie było żadnej umowy, to nic nie zrobisz. Z taką umową zresztą, jaką zwykle się podpisuje - zresztą też. Takie opowieści krążą potem na grupach fecebookowych kierowców Bolta/Ubera. I dlatego tak wielu kierowców pyta tam o opinię konkretnej firmy. Dlaczego Bolta/Ubera? Gdyż bardzo dużo kierowców, o ile nie wszyscy, jeżdżą jednocześnie dla jednej i drugiej aplikacji.
Poza tym w płatnościach zdarzają się opóźnienia. Czasem z przelewami spóźnia się dostawca aplikacji (okres rozliczeniowy trwa od poniedziałku do niedzieli, wiec przelewy za poprzedni tydzień zwykle są w poniedziałek). Zdarza się jednak, że w dzień wypłaty twój szef znika i tracisz z nim kontakt. Chociaż wcześniej zawracał ci głowę milionem spraw. W dzień wypłaty - jak nożem uciął: zero kontaktu, telefon milczy, brak odpowiedzi na smsy. Zazwyczaj jednak wcześniej lub później dostaniesz w końcu swoje pieniądze, choć kosztuje to trochę nerwów.
W efekcie w każdej większej firmie praktycznie co zmianę pojawiają się jakieś nowe twarze i ktoś znika. Rotacja kierowców jest nieprawdopodobna, są przypadki, że ktoś rzuca pracę z dnia na dzień. Ale cały czas pojawiają się też nowi.
[Następny tekst o tej pracy już niebawem w "Wirtualnej Polsce"]
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.