Prawda o pracy w tanich przewozach miejskich. Ile pracuje i zarabia kierowca Ubera/Bolta? [#zyciedrivera odc. 3/5]

Najtańszy kurs w Uberze, Bolcie lub innej tego typu firmie kosztuje 8 zł. Do kieszeni kierowcy trafia zaledwie część tej kwoty - a zdarza się, że jedzie za darmo. Tak właśnie wygląda prawda o tej pracy: pijani pasażerowie, którzy nie wiedzą, dokąd chcą jechać, poszukiwanie ulic, o których nikt nie słyszał lub... poszukiwania właścicieli zagubionych smartfonów i portfeli z tylnego siedzenia.

Prawda o pracy w tanich przewozach miejskich. Ile pracuje i zarabia kierowca Ubera/Bolta? [#zyciedrivera odc. 3/5]
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Tomek Bodył
Tomasz Bodył

10.04.2020 | aktual.: 11.04.2020 16:56

Uber, Bolt (wcześniej Taxify), Free Now i inne tego typu firmy pojawiły się na ulicach największych polskich miast stosunkowo niedawno. Ich działalność cały czas wzbudza kontrowersje. Nasz dziennikarz Tomek Bodył zatrudnił się na kilka miesięcy w firmie wożącej pasażerów w barwach jednej z tych aplikacji w Lublinie. Pod hasłem #zyciedrivera publikujemy w pięciu odcinkach jego opowieść o tej pracy. Dziś zapraszamy na odcinek trzeci.

Pierwszy odcinek przeczytacie tutaj:

Drugi odcinek przeczytacie tutaj:

Praca kierowcy Ubera/Bolta. Nie masz pojęcia, dokąd będziesz jechał

Masz już samochód i aplikację - więc masz wszystko, żeby ruszyć w miasto. W smartfonie cały czas trzymasz włączony internet i lokalizację. Jesteś gdziekolwiek: jedziesz ulicą lub stoisz w jakimś swoim ulubionym miejscu, np. na parkingu przy galerii handlowej. Ustawiasz zasięg (od 2 do 40 km) z którego będziesz dostawał zlecenia. Wpada kurs: słyszysz sygnał i wyświetla się imię pasażera, jego ocena i miejsce, skąd masz go odebrać. Masz 15 sekund aby, klikając w ekran, zaakceptować kurs. Jeśli tego w tym czasie nie zrobisz - kurs przepada, aplikacja przechodzi automatycznie w tryb offline, a twoja aktywność spada.

Jeśli zaakceptujesz kurs, to na mapce pokazuje ci się miejsce odbioru pasażera, a nawigacja Google pokazuje trasę dojazdu. Podjeżdżasz, klikasz w aplikacji "Dotarłem”. Automatycznie przechodzisz w tryb oczekiwania. Po dwóch minutach aplikacja zaczyna naliczać opłatę za postój. Jeśli pasażera nadal nie ma, dzwonisz do niego. Nie znasz jego numeru telefonu, ale aplikacja przydziela mu numer przez centralę. Dlatego podczas kontaktów "drivera" z pasażerem na komórce wyświetla się numer stacjonarny z warszawskim kierunkowym 22. Jeśli pasażer się nie pojawi i nie ma z nim kontaktu klikasz anulowanie kursu i na twoje konto trafia 8 zł. Wróć, tyle dostaje "aplikacja” - ty będziesz miał z tego jakąś część.

Obraz
© Archiwum prywatne | Tomek Bodył

Jeśli pasażer się pojawia, pytasz kontrolnie o imię. Taka uproszczona weryfikacja jest niezbędna, żeby do samochodu przez pomyłkę nie wsiadł ktoś zupełnie inny. Czasem się to zdarza. Jeśli w tym samym czasie podjadą dwa podobne auta, a to się często zdarza np. pod klubami, to mogą wsiąść nie ci, co powinni. A to jest ważne, bo kurs był zamawiany w określone miejsce za wyznaczoną cenę. Gdyby inna osoba pojechała pod inny adres, a opłata zostałaby ściągnięta z konta osoby, która zamawiała kurs, trudno byłoby to odkręcić. Zwykle jest kupa śmiechu, jeśli dwie imprezowe ekipy muszą nieoczekiwanie zamienić samochody, w których już siedziały.

Zdarzyło się np. że kolega zabrał dziewczynę, która... w ogóle nie zamawiała kursu. Miejsce było imprezowe, dziewczyna też w stanie imprezowym, odruchowo wsiadła do samochodu. Kierowca nie zapytał, czy to ona i pojechali. W połowie drogi dziewczyna się ocknęła, rozejrzała i spytała: "Dokąd jedziemy?”. "No tam, gdzie pokazała aplikacja”. "Ale ja mieszkam na drugim końcu miasta…”. Nie mam pojęcia, jak oni to odkręcili.

Ale jeśli wszystko się zgadza, to klikasz w aplikacji rozpoczęcie kursu. W tym momencie dowiadujesz się, dokąd jedziesz. Może to być sąsiednia ulica za kilka złotych albo drugi koniec Polski za kilkaset i więcej. Ten pierwszy przypadek to rzeczywistość, drugi – twoje marzenie, które rzadko się spełnia. Jeśli tak się stanie, długo będziesz miał o czym opowiadać innym jeżdżącym chłopakom i wszyscy będą ci zazdrościć. Pamiętam dwa kursy kolegów z Lublina do Warszawy i jeden z Lublina na lotnisko Jasionka pod Rzeszowem. Za każdym razem dobrze ponad 500 zł za kurs. Masz taki jeden i w zasadzie tego dnia już zarobiłeś swoje, nie musisz więcej jeździć. Ale to pojedyncze strzały.

Obraz
© Archiwum prywatne | Tomek Bodył

Przy rozpoczęciu kursu też trzeba być czujnym, bo ludzie wpisują różne ciekawe rzeczy w miejscu na cel podróży, np. jakieś miasto w Egipcie. Naprawdę tam będziemy jechać? Zdarzyło się, że odbierałem tyleż słabo mówiących po polsku, co pijanych dżentelmenów. Rozpoczynam kurs i patrzę: pomnik Syrenki. W Lublinie? Nie słyszałem. W końcu jednak okazało się, że chodziło im w zasadzie o lubelskie Stare Miasto. Czasem ktoś się pomyli i jako miejsce docelowe wpiszę lokalizację, z której ruszasz. Rozpoczynasz kurs i już jesteś na miejscu. Na szczęście i pasażer, i kierowca w każdym momencie mogą zmienić cel podróży. Cena kursu też wówczas się zmienia.
,

Praca kierowcy Ubera/Bolta. Krótkie kursy z grosze

Najprawdopodobniej jednak pojedziesz ledwie kilka ulic dalej. Po jakimś czasie zauważasz pewne prawidłowości, schematy, i już w momencie zgłoszenia kursu wiesz, czego się spodziewać. Jeśli zabierasz pasażera spod akademika, to pewnie będziecie jechać na uczelnię, jeśli spod uczelni - do akademika. Tak czy owak – kilkaset metrów. I czasem tak przez godzinę, w tę i z powrotem. Kiedyś jeden z klientów w porannych korkach po prostu wyskoczył z mojego auta i pobiegł na pobliską uczelnię w nadziei, że tak będzie szybciej. I pewnie miał rację.

Dojeżdżasz na miejsce. Pasażer wysiada, żegnasz go uprzejmie, bo od tego też zależy ocena, którą dostaniesz. Jeśli pamiętasz i masz czas, rzucasz okiem na tylne siedzenie, czy wszystko jest w porządku i nic tam nie zostało. Klikasz w aplikacji zakończenie kursu. Dowiadujesz się, ile zarobiłeś. Pewnie znowu wkurzasz się, że tak mało.

Wśród "driverów" panuje absolutnie powszechne przekonanie, że aplikacje notorycznie zaniżają ceny kursów. Po pierwsze dlatego, że są one skandalicznie niskie. Najtańszy przejazd to 8 zł, co np. przy układzie 50/50 (kiedy połowę dostaje firma, dla której jeździsz) oznacza, że po odliczeniu 20-to proc. prowizji aplikacji w kieszeni kierowcy ląduje dokładnie 3,20 zł. Mniej więcej tyle co bilet autobusowy.

Klienci mogą zapłacić nawet mniej niż ta cena minimalna. Jak to możliwe? Bo często dostają od aplikacji specjalne kody rabatowe. Na szczęście tę różnicę między ceną promocyjną po rabacie, a ceną minimalną aplikacja bierze na siebie, więc kierowca nie jest na tym stratny. A w przypadku Bolta czy Ubera nie ma czegoś takiego jak cennik. Cena kursu zależy od liczby chętnych na kurs i dostępności samochodów w danym momencie. To są właśnie te legendarne mnożniki: raz cena kursu na danej trasie może wynosić 10 zł, innym razem, przy większym ruchu, nawet 20 zł.

Po drugie jest wieczna wojna o kwestię anulowania kursu i dojazdu po pasażera. No bo jedziesz po kogoś, czasem wiele kilometrów, a tu nagle kurs ci znika z powodu błędu aplikacji lub rezygnacji klienta. Samochód za darmo nie jeździ, a ty za coś takiego dostaniesz 8 zł. Albo nic - jeśli kurs był gotówkowy. Poza tym dojazd czasem jest dłuższy niż sam kurs. Taki przykład: jedziesz 15 km po pasażera z Lublina do Świdnika, podjeżdżasz tam pod knajpę i okazuje się, że człowiek życzy sobie jechać do domu… dwie ulice dalej. Wiedziesz go, a do Lublina wracasz "na pusto". Cena takiego kursu – 13 zł. Nie zarobiłeś nawet na paliwo.

Jakby tego było mało, aplikacja potrafi obciąć pieniądze z kursu, jeśli uzna, że jechałeś zbyt długą drogą. Tu np. wieczne spory są o obwodnice. Z natury rzeczy droga przez nie jest dłuższa - ale czas przejazdu krótszy. Google też pokazuję trasę obwodnicą. Więc tak jadę, a potem firma ścina cenę kursu, bo przez miasto jest krótsza droga. To prawda, ale są też światła i korki, ale to już aplikacji zupełnie nie interesuje.

No i w końcu aplikacja potrafi się zwyczajnie pomylić i pokazać błędną cenę kursu. Co wtedy? "Driver" może to zgłosić i prosić o korektę ceny. Pasażer też. O ile jednak jemu aplikacja przyzna pewnie rację, o tyle kierowcy niekoniecznie. Pisanie zgłoszenia przez aplikację jest jedynym sposobem kontaktu z firmą. Wymienia się wiadomości z kompletnie anonimowymi osobami, które czasem odpisują sensownie, czasem zupełnie nie na temat, a czasem nie odpowiadają wcale. Można pisać kolejne wiadomości do upojenia, ale jak nikt nie odpisze, to nie. Sprawa jest zamknięta. Kto miał kiedykolwiek styczność z jakąś infolinią, ten wie, o czym mowa.

Obraz
© Archiwum prywatne | Tomek Bodył

Ile zarabia kierowca Ubera/Bolta? Magiczne pięć gwiazdek

Skończyłeś kurs. Wystawiasz ocenę pasażerowi, zazwyczaj domyślne pięć gwiazdek. To ważne, bo jeśli on też da pięć gwiazdek tobie, to zostaniecie na aplikacji parą i gdy będzie szukał ponownie kursu, to masz do niego pierwszeństwo. Jeśli jeden z was da drugiemu jedną gwiazdkę, to raczej się już nie spotkacie. Więc już odruchowo dajesz maksymalną ocenę, żeby zwiększyć pulę swoich potencjalnych klientów - i faktycznie z wieloma spotykasz się wiele razy. Warto. Pewna pani powiedziała mi, że na przejazdy z aplikacją wydaje miesięcznie ponad 600 zł.

Dla kierowcy ocena też ma znaczenie. W zasadzie poniżej średniej 4,6 (przy maksymalnej ocenie 5), traci się robotę, a przynajmniej na jakiś czas blokują ci konto. A każdy kiedyś dostał przynajmniej raz minimalną ocenę, jedną gwiazdkę. Z różnych powodów. Czasem po prostu przez przypadek. Jeśli wieziesz kogoś tak pijanego, że ma problem z trafieniem do drzwi samochodu, to zapewne nie jest w stanie też precyzyjnie kliknąć w odpowiednie miejsce na wyświetlaczu smartfona. Wsiadła też kiedyś pani i od razu mówi tak: "Wie pan, od niedawna korzystam z aplikacji i właśnie, przez przypadek dałam poprzedniemu kierowcy 1 gwiazdkę, bo źle kliknęłam. A taki był miły…”. Nie, proszę pani, tego się nie da odkręcić, na pewno chłopak się ucieszył, jak mu ocena spadła.

Drugim parametrem oceniającym pracę "driverów" jest aktywność, która określa stosunek przyjętych przez kierowcę kursów do tych odrzuconych. Tych drugich nie może być więcej niż 20 procent. Co jednak, jeśli przekroczysz tę granicę? Jak zawsze: zablokowane konto i po robocie.

Pasażer wysiadł, dostał ocenę, czekasz na kolejny kurs. I tak średnio 20-30 razy w ciągu 10 albo 12 godzin zmiany. Chociaż c,ały czas na bieżąco sprawdzałeś utarg i doskonale wiesz, czy dzisiaj było dobrze czy słabo, to i tak na koniec sprawdzasz ile zarobiłeś. Standardowo w dni robocze jest to ok. 250 zł dziennie, co w moim przypadku oznaczało to nieco ponad 100 zł zarobku na czysto. W weekendy, czyli tak naprawdę w piątek i sobotę w nocy, normalny utarg to ok. 500 zł - czyli ponad 200 zł na rękę. Jeśli miałeś dobrą noc i zarobiłeś więcej, jesteś zadowolony i wszystkim o tym opowiadasz. Jeśli jest mniej, wtedy tym bardziej żalisz się całemu światu. Z moich obliczeń wynika, że "na aplikacji" zarabia się średnio ok. 15 zł/h. Przy czym w tygodniu jest to ok. 10 zł, a w nocy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę ok. 20 zł za godzinę pracy. Na kokosy nie ma co liczyć.

Te kwoty pochodzą, rzecz jasna, sprzed epidemii koronawirusa w Polsce. Teraz lokale są pozamykane, więc nie ma różnicy, czy to weekend, czy środek tygodnia. I tak ostatni "driverzy", którzy przetrwali, prawie wcale nie jeżdżą. Przez koronawirusa nie ma obecnie kogo wozić.

[Następny tekst z cyklu #zyciedrivera już w następny weekend]

Zobacz też: Pracownik WP wyzdrowiał z COVID-19. Mówi o chorobie

uberboltpieniądze
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (172)