PolitykaTylko w WP. Jak politycy łamią procedury dotyczące lotów. „Drugi Smoleńsk to kwestia czasu”

Tylko w WP. Jak politycy łamią procedury dotyczące lotów. „Drugi Smoleńsk to kwestia czasu”

Beata Szydło i Radosław Sikorski lądowali na granicy procedur, a Tomasz Siemoniak jako szef MON zabrał Donalda Tuska na pokład wojskowej Casy, łamiąc instrukcję HEAD – ustaliła Wirtualna Polska. Z dokumentu, do którego dotarliśmy, wynika też, że już rok po Smoleńsku 59 lotów – w tym z prezydentem i premierem - zgodnie z prawem nie powinno się odbyć. -Drugi Smoleńsk to kwestia czasu – przyznają w MON.

Grzegorz Łakomski

2012 rok. W Gdyni jest słoneczny dzień. W stoczni marynarki wojennej panuje podniosła atmosfera. W uroczystości podpisania umów na budowę nowych okrętów biorą udział premier Donald Tusk i Tomasz Siemoniak. Tusk, który ma tego dnia lecieć do stolicy samolotem rejsowym, podchodzi do ministra obrony. – Jak wracasz do Warszawy? – rzuca. – Casą – pada odpowiedź.

Według informacji Wirtualnej Polski był to pierwszy przypadek lotu samolotem Casa z szefem rządu na pokładzie, który odbył się ze złamaniem procedur. Obecnie - jak ujawniła WP - z tych wojskowych maszyn korzystają Andrzej Duda i Beata Szydło. Zgodnie z prawem premier (podobnie jak prezydent oraz marszałkowie Sejmu i Senatu) nie jest zwykłym pasażerem, którego można zabrać na pokład samolotu, jeśli jest wolne miejsce. Lot z udziałem jednej z czterech najważniejszych osób w państwie zyskuje tzw. status HEAD i jest obwarowany przepisami zawartymi w instrukcji wydawanej przez ministra obrony.

- Premier nie miał prawa wsiąść do tego samolotu. Casy nie było na liście statków powietrznych, które były wtedy dopuszczone do lotów HEAD – mówi WP informator, który zna szczegóły dotyczące lotu Donalda Tuska.

- Po tej sytuacji musieliśmy działać błyskawicznie. Do instrukcji procedur została wprowadzona poprawka, która umożliwiała wykorzystywania samolotów Casa do lotów o statusie HEAD– relacjonuje nasz rozmówca. - Trzeba było działać już po fakcie. Baliśmy się, że to wypłynie i media nas zjedzą. Na szczęście nikt na to nie wpadł – dodaje.

Siemoniak pytany przez nas o sprawę potwierdza, że zabrał Tuska na pokład Casy. Były szef MON zastrzega, że nie pamięta, jak to wyglądało od strony proceduralnej, bo minęło już kilka lat. - Wracałem do Warszawy i premier się dołączył. BOR się na to zgodził, nie było głębszej dyskusji – tłumaczy polityk PO.

Beata Szydło ląduje w tajemnicy przed BOR

Do głębszej dyskusji doszło za to Biurze Ochrony Rządu po tym, gdy ranna po wypadku w Oświęcimiu 10 lutego Beata Szydło była transportowana śmigłowcem lotniczego pogotowia do Warszawy. Maszyna z szefową rządu miała międzylądowanie w Kielcach, by dotankować paliwo.
Oficer BOR: - Analizowaliśmy tę sytuację. Nie dotarła do nas z wyprzedzeniem informacja, że premier ma lądować w Kielcach. Nie mieliśmy nawet szans, by spróbować zabezpieczyć lądowisko. Nie było tam ani jednego borowca. To jawne złamanie procedur. Dopiero w Warszawie, przy szpitalu, wszystko było jak trzeba – mówi inny funkcjonariusz.

Służby prasowe BOR nie odpowiedziały nam na wysłane w piątek pytania dotyczące lądowania w Kielcach. Rzecznik rządu Rafał Bochenek pytany przez WP o sprawę przekonuje, że „wszystko odbyło się zgodnie z procedurami”.

Pilot wojskowego śmigłowca, który latał z politykami, podkreśla, że przepisy były ściśle przestrzegane w 2010 roku, po katastrofie w Smoleńsku. – Pojawiła się wtedy procedura o kierowniku miejsca lądowania. Była przestrzegana nawet, gdy śmigłowiec miał lądować na sprawdzonym lądowisku przy rezydencji prezydenckiej na Helu. Musieliśmy tam wysyłać naszego człowieka – zaznacza.

Łamanie procedur przez rząd PO-PSL. 59 lotów niezgodnie z prawem

Do weryfikacji procedur bezpieczeństwa w lotach doszło po katastrofie smoleńskiej. Badająca jej przyczyny komisja Jerzego Millera wytknęła dziesiątki przykładów nieprawidłowości. Jeden z zarzutów postawionych w raporcie szefa MSWiA polegał na zbyt późnym składaniu zamówień na loty przez uprawnione do tego kancelarie (prezydenta, premiera, Sejmu i Senatu). Na problem wskazywał też niejawny dokument NIK z przeprowadzonej po katastrofie kontroli. Wynika z niego, że problemy z przepływem informacji między instytucjami przygotowującymi lot były na porządku dziennym.

Z dokumentu, do którego dotarliśmy, wynika, że procedury dotyczące lotów VIP-ów były powszechnie łamane już w 2011 roku. W piśmie sygnowanym przez ówczesnego Dowódcę Sił Powietrznych gen. Lecha Majewskiego skierowanym do szefa MON Tomasza Siemoniaka znalazła się informacja, że tylko w ciągu trzech miesięcy 2011 roku aż 59 lotów w ogóle nie powinno się odbyć.

Obraz
© WP.PL | grzegorz łakomski

„W związku z powyższym proszę pana ministra o interwencję” – pisał gen. Majewski, zaznaczając, że zamówienia składane z niedochowaniem wskazanych w instrukcji HEAD terminów „nie powinny być realizowane”

Loty o których mowa były zamawiane m.in. przez kancelarię prezydenta, premiera, Sejmu, Senatu i MON.

Obraz
© WP.PL | grzegorz łakomski

Przykład? Nie powinno dojść do lotu Bronisława Komorowskiego z Warszawy do Budapesztu w 2011 roku. Kancelaria zamówiła samolot cztery dni przed wizytą głowy państwa na Węgrzech, a powinna to zrobić z 15-dniowym wyprzedzeniem.

Również premier Tusk nie powinien w tym samym roku polecieć do Kijowa na spotkanie z ukraińskim prezydentem Wiktorem Janukowyczem, bo zamówienie na lot zostało wysłane sześć zamiast 15 dni przed wizytą.

W innym dokumencie Szef Szkolenia Sił Powietrznych gen. Stefan Rutkowski zwraca uwagę, że zbyt późne zamawianie samolotów „może spowodować brak możliwości należytego przygotowania się załóg do lotów”.

Współpracownik gen. Majewskiego: - Chodziło o to, by wstrząsnąć politykami. Jak się za często jeździ na pomarańczowym świetle, to według prawa wielkich liczb w końcu następuje zderzenie z ziemią, brzozą, albo topolą.

Ówczesny szef MON pytany przez WP odpowiada: - Pamiętam to pismo. Bardzo cenię gen. Majewskiego, ale to ogromny służbista.
Zdaniem Siemoniaka sytuacja ze zbyt późnymi zamówieniami lotów się „poprawiła” po tym, jak Dowódca Sił Powietrznych kilka razy odmówił wykonania lotów Kancelarii Sejmu i Senatu.

„Politycy traktują nas jak taksówki”

Innego zdania są rozmówcy Wirtualnej Polski. - Łamanie tych procedur jest nagminne. Było tak za poprzedniego rządu i jest teraz – mówi nasz informator z MON. - Drugi Smoleńsk to kwestia czasu – dodaje.

Politycy mają też do dyspozycji wojskowe śmigłowce z I bazy lotnictwa transportowego w Warszawie, a także dwa wyczarterowane od LOT-u samoloty Embraer, w których latają cywilne załogi.

Pilot, który latał rządowymi Embraerami, wyjaśnia w rozmowie z WP, że wybrana grupa pilotów wyznaczona do lotów z politykami ma trwające pięć dni dyżury. – Możemy być w domu, ale musimy być pod telefonem. Dzwonią często w ostatniej chwili i mówią, że mamy być na lotnisku na już. Zgodnie z zasadami powinniśmy mieć czas, by spokojnie się przygotować do lotu, ale politycy traktują nas jak taksówki. Zawsze wszystko jest na ostatnią chwilę – mówi nam pilot.

Według naszych informacji - tak, jak to miało miejsce za rządów PO-PSL - problem występuje przy zamawianiu lotów międzynarodowych. Porównaliśmy zestawienie takich lotówBeaty Szydło z wyznaczonymi przez Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych terminami potrzebnymi na zdobycie zgód dyplomatycznych w poszczególnych krajach.

Z porównania wynika, że loty w wielu wypadkach są dokonywane bez odpowiedniego wyprzedzenia. Tak było w przypadku lotu do Izraela, gdzie w 2016 roku odbyły się konsultacje międzyrządowe. Zamówienie na lot kancelaria premiera wysłała siedem dni przed wizytą, a trzy dni przed wylotem dokonano w nim zmian. Zgodnie z wymogami lot do Izraela powinien być zamówiony dziewięc dni wcześniej. Z naruszeniem tych terminów były też zamawiane loty przed wizytami Beaty Szydło w Rumunii, Wielkiej Brytanii i na Malcie.

Rzecznik rządu Rafał Bochenek pytany przez WP o późne zamówienia lotów podkreśla, że wszystkie loty odbywają się zgodnie z przepisami, a w szczególności z „cywilną instrukcją HEAD”, która jest „niejawna”. - Jeżeli ma pan informacje na temat treści instrukcji, to doszło do złamania prawa – mówi Bochenek.

Zgodnie z zasadami bezpieczeństwa lista pasażerów samolotu specjalnego jest zamykana 48 godzin przed startem, nie powinno się w niej dokonywać zmian. Z ustaleń WP wynika jednak, że i ta procedura jest łamana.

Oficer BOR mówi nam, że informacje spływają do Biura w ostatniej chwili. - To norma. Kancelarie dostarczają nam listy pasażerów na ostatnią chwilę, albo sobie je zmieniają. Przez to nie raz nie mamy szansy dobrze sprawdzić wszystkich pasażerów. Robimy to przy pomocy innych służb. Musimy wysłać zapytania. To trwa – tłumaczy borowiec.

Były minister w rządzie PO: - Nawet kiedy prezydent leciał Embraerem można się było do niego dostać tuż przed odlotem, nie będąc wcześniej na liście, czyli "na krzywy ryj".

Waldemar Pawlak walczy o miejsce w samolocie

Dużą determinację, by dostać się na pokład rządowego Embraera wykazał w 2011 roku Waldemar Pawlak. Ówczesny wicepremier nie miał łatwego zadania, bo jedna z najważniejszych zasad, która pojawiła się po Smoleńsku, zakazywała wspólnego lotu, by na pokładzie jednego samolotu znajdowali się m.in. prezydent z premierem, czy premier z pierwszym wicepremierem.

Z dokumentu, do którego dotarła WP, wynika, że Pawlak znalazł się na liście pasażerów. Pierwsza wersja dokumentu pochodziła z godziny 9 . W kolejnej, z godziny 15, przy nazwisku ówczesnego lidera PSL pojawiła się gwiazdka z dopiskiem „lot samolotem Jak-40”. Po godzinie, w kolejnej wersji dokumentu, wicepremier wrócił na listę pasażerów Embraera, którym miał też lecieć Tusk. Ostatecznie został z listy odręcznie wykreślony przez pracownicę kancelarii premiera i do Kijowa poleciał Jakiem. Z politykiem PSL nie udało nam się skontaktować.

Funkcjonariusz BOR: - Sam byłem świadkiem sytuacji, gdy jeden z kolegów, który zajmuje się bezpieczeństwem lotniska na Okęciu, był wściekły, bo zauważył, że na liście startowej ma dwóch gości, którzy nie mogą razem lecieć. Nie ma jednej osoby odpowiedzialnej za sprawdzanie pod tym kątem list.

Sławomir Nowak przez przypadek odbiera premierowi status HEAD

Ekspert, który brał udział w pracach nad nowymi procedurami po Smoleńsku, przyznaje, że główną ich wadą jest to, że za łamanie przepisów nie przewidują żadnych konsekwencji i nie wyznaczają jednej instytucji, która odpowiadałaby za ich przestrzeganie.

- Jak tworzyliśmy te procedury, to wszyscy chcieli mieć jak największy wpływ, ale żadnej odpowiedzialności. Proponowaliśmy, by za całość organizacji lotów była odpowiedzialna jedna osoba, jak jest w Stanach, ale to nie przeszło – relacjonuje nasz rozmówca.

Negatywne opinie są też wśród pilotów. - Zaczęli wprowadzać cywilne procedury w lotnictwie wojskowym i tak namieszali w procedurze przygotowania startu, że jeden z pilotów wystartował samolot Bryza na hamulcu aerodynamicznym. Całe szczęście, że silniki są na tyle mocne, że udało się oderwać od ziemi.

- To, co powstało po smoleńsku, to gnioty. Z instrukcją HEAD na czele. Pamiętam, jak instrukcja powstawała. Wysyłano tam ludzi nie mających większego pojęcia. Powpisywali rozwiązania funkcjonujące na zachodzie na szybko i bez większej refleksji – wtóruje inny pilot.

O podejściu do tych przepisów świadczyć ma zamieszanie wokół instrukcji HEAD, do którego doszło w 2012 roku. Sławomir Nowak, wówczas minister transportu, w rozporządzeniu dotyczącym przestrzeni powietrznej odebrał status HEAD premierowi oraz marszałkom Sejmu i Senatu, wzbudzając popłoch w resorcie obrony. Szczęśliwie błąd został skorygowany zanim rozporządzenie weszło w życie. Nowak pytany przez WP o tamtą decyzję wyjaśnia, że to było rozporządzenie międzyresortowe. - Wychwyciliśmy ten błąd i go naprawiliśmy – podkreśla były minister transportu.

Teraz za instrukcję HEAD zabrał się Antoni Macierewicz. Według informacji WP w MON już w zeszłym roku powstała nowa wersja instrukcji, ale nie została jeszcze zatwierdzona przez ministra obrony.

Lądowanie na styk z Radosławem Sikorskim

Sierpień 2013. Z okien wojskowego śmigłowca W-3 Sokół roztacza się uroczy widok. Na tle ciemnozielonych połaci lasu w oczy rzuca się niewielki staw. Tuż przy nim widać czerwony podłużny dach. To dworek należący do Radosława Sikorskiego. Pilot podchodzi do lądowania. Rolę lądowiska pełni trawnik przed domem.

Pilot, który latał z szefem MSZ: - Wygląda to tak - z jednej strony jest dworek Sikorskiego, z drugiej bajorko, a po bokach są drzewa. O kilka metrów od wirnika. Lądowanie w tym miejscu jest na styk. Wystarczy jeden silniejszy powiew wiatru, by doszło do tragedii.

Obraz
© flickr.com | msz

Z zestawienia lotów, do których dotarliśmy, wynika, że polityk w latach 2008-2014 startował i lądował w sumie 47 razy samolotami i śmigłowcami na lotnisku w Bydgoszczy i lądowisku w Chobielinie.

22 czerwca 2011 roku szef MSZ przyleciał rządowym samolotem z Kijowa do Bydgoszczy. Maszyna wróciła tego dnia do Warszawy. 8 września 2012 roku Embraer z politykiem na pokładzie przyleciał z Cypru do Bydgoszczy, a następnie wylądował w stolicy. Do analogicznej sytuacji doszło 20 lipca 2013 roku, gdy nadrabiając drogi Sikorski wylądował Embraerem w Bydgoszczy, po powrocie z wizyty na Majorce, a samolot odleciał potem na Okęcie.

Minister latał też na trasach krajowych. Przykładowo w maju 2011 roku samolotem Jak-40 z Bydgoszczy do Rzeszowa, a we wrześniu tego roku śmigłowcem Mi-8 z Gdyni do Bydgoszczy.

Polityk pytany przez nas o lądowania w Chobielinie oraz dlaczego wykorzystywał rządowe samoloty i śmigłowce, by latać w rodzinne strony, odpowiedział: „Jeśli chodzi o moje podróże służbowe, to zawsze stosowałem się do procedur bezpieczeństwa i zasad zdrowego rozsądku, czego najlepszym dowodem jest to, że podczas 14 lat służby publicznej w kilku rządach RP nie brałem udziału w ani jednej kolizji samochodowej lub lotniczej”.

Dopytywany o cel uzasadniający lądowania w Bydgoszczy podczas podróży służbowych Sikorski nie odpowiedział.

Bronisław Komorowski w kokpicie

Okęcie, 2013 rok. Dreamliner dostał zgodę na start i wolno kołuje po pasie. Chwilę wcześniej do kokpitu kapitan zaprosił Bronisława Komorowskiego. Prezydent, który leci do Nowego Jorku na szczyt ONZ, usiadł tuż za załogą, na wolnym fotelu przeznaczonym dla instruktorów.

- Kapitan chciał być uprzejmy wobec prezydenta i sam go zaprosił do kokpitu, by mógł zobaczyć z tej perspektywy start samolotu. Kapitan ma do tego prawo. Ale za sterami Komorowski nie siedział – mówi Wirtualnej Polsce informator zbliżony do LOT-u.

Pilot, który lata należącym do LOT-u Dreamlinerem: – Jest zasada, że do kokpitu mogą wejść tylko członkowie załogi i osoby z licencją. Choć kapitan samolotu na jego pokładzie może zrobić wszystko, jeśli uzna, że jest to konieczne ze względu na zapewnienie bezpieczeństwa. Tylko czy obecność prezydenta w kokpicie można tak uzasadnić?

Toast za życie

Leszek Miller niewiele pamięta z lotu wojskowym Mi-8 z Wrocławia do Warszawy. Z drzemki obudził go hałas spadającej do lasu maszyny. Był 4 grudnia 2003 roku. Godzina 18.30. Z powodu oblodzenia awarii uległy oba silniki. Premiera uratował wtedy genialny manewr pilota. Choć można też spotkać opinie, że wypadek był wynikiem łamania procedur i zapowiedzią Smoleńska.

Od tamtej pory załoga i pasażerowie tego lotu spotykają się raz w roku. – Zawsze 4 grudnia o 18.30. Dziękujemy pilotowowi, że nas uratował – mówi Miller. I dodaje: - Pijemy wódkę, wino. Wznosimy toast za życie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (117)