Twierdza Wuhłedar upadła. "Nie mieliśmy kim walczyć"
Ukraińcy oficjalnie potwierdzili wycofanie się ze zrujnowanego miasta. - Nie ma to większego znaczenia. Na pewno nie strategicznego - ocenia gen. Roman Polko w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Gdzie to leży? - pyta retorycznie wojskowy. Wuhłedar, broniony od prawie dwóch lat przez żołnierzy 72. Brygady Zmechanizowanej, został ostatecznie zajęty przez Rosjan, co potwierdziło ukraińskie dowództwo.
- Wyciągamy jakąś miejscowość, którą trudno znaleźć na mapie i przypisujemy jej jakieś nadzwyczajne znaczenie - mówi Wirtualnej Polsce gen. Roman Polko, były dowódca GROM-u.
Krwawe walki o miasto
"Mimo poniesienia licznych strat, w wyniku długotrwałych walk, wróg nie zrezygnował z próby zdobycia Wuhłedaru. Próbując za wszelką cenę przejąć kontrolę nad miastem, udało mu się wysłać rezerwy do przeprowadzenia ataków flankowych, które osłabiły obronę Sił Zbrojnych Ukrainy. W wyniku działań wroga miastu groziło okrążenie" - podało w opublikowanym komunikacie dot. "wycofania się" z miasta ukraińskie zgrupowanie operacyjno-strategiczne Chortyca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wcześniej pojawiły się doniesienia pochodzące bezpośrednio od jednego z obrońców miasta z 72. brygady, który mówił o dramatycznych warunkach żołnierzy. Wojskowi pozbawieni byli amunicji i wsparcia. - Po prostu nie mieliśmy kim i czym walczyć - mówił anonimowo żołnierz. Z jego relacji wynika, że upadek miasta był przesądzony od około 2-3 miesięcy. Walczące na miejscu zgrupowania utrzymywały niekiedy pozycje przy 10 proc. stanie osobowym. W tych warunkach nie dało się dłużej funkcjonować, wobec czego nastąpił ostateczny upadek miasta.
- Sama utrata miasta nie ma jednak większego znaczenia - mówi wprost gen. Polko. - Na pewno nie ma znaczenia strategicznego i żadnego znaczenia operacyjnego - podkreśla.
Minimalne postępy Rosji
Upadek Wuhłedaru nie stanowi także wielkiej zdobyczy terytorialnej. Samo miasto było zamieszkane przed wojną przez kilka tysięcy ludzi, którzy związani byli w większości z pobliskimi kopalniami. Analitycy zajmujący się postępem rosyjskich wojsk w Ukrainie obliczyli, że w ciągu roku (stan na 1 października 2024 r.) Rosjanie zajęli 0,1 proc. powierzchni Ukrainy.
Według tych wyliczeń, Rosja kontrolowała 1 października 2023 r. 111,1 tys. kilometrów kwadratowych Ukrainy. Rok później jest to 112,7 tys. kilometrów kwadratowych.
Niewielkie sukcesy terytorialne były natomiast okupione wielkim stratami, które idą w dziesiątki tysięcy zabitych i rannych. - Strony walczą oczywiście o uchwycenie przyczółków, węzłów komunikacyjnych. Natomiast trwa wojna na wyczerpanie - mówi wprost gen. Polko. - Miejmy nadzieję, że to będzie jednak na wyczerpanie zdolności rosyjskich - dodaje.
Najpilniejsza kwestia dla Ukrainy
Ekspert podkreśla jednocześnie, że sam upadek Wuhłedaru należy rozpatrywać jako symptom niewystarczającego wsparcia płynącego z zachodu dla Kijowa. - Pomoc dociera na miejsce nieadekwatnie, za późno. Dodatkowo narzucane są Ukrainie ograniczenia. Myślę, że większe znaczenie od Wuhłedaru dla Ukrainy ma to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie - wskazuje.
Generał wskazuje także na pilną potrzebę rozbudowy zdolności do prowadzenia operacji powietrznych. - Ukraina tych zdolności nie miała. Złamanie tych wszystkich nierówności jest kluczowe, bo Rosja może bezkarnie oddziaływać w Ukrainie - podkreśla. Wojskowy mówi tutaj o zniesieniu ograniczeń nałożonych przez Zachód w kontekście uderzeń na cele położone na terytorium Rosji.
- Myślę, że wnioskiem dla Zachodu, który nie chce porażki Ukrainy, jest to, żeby znieść te ograniczenia dotyczące uderzenia na cele wojskowe na terytorium Rosji. Wtedy będą oni (Rosjanie - przyp.red.) musieli wycofywać część własnych sił, czyli będą mieli zmniejszone te zdolności do prowadzenia takich operacji jak te, które prowadzą w Donbasie - podkreśla gen. Polko.
- Zachód musi skończyć z oportunistycznymi działaniami - mówi WP ekspert. - Zachód musi zewrzeć szyki. Stać nas na to. 2 czy 3 proc. PKB na obronność to za mało. W czasach zimnej wojny wydawane było w krajach Zachodu nawet do 10 proc. PKB - podsumowuje.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski