Gdy się wygrało wszystko, trzeba zmienić dyscyplinę [OPINIA]
Andrzej Duda zaczął pracę w biznesie. I nawet jeśli można zadawać pytanie, czy firma, z którą się związał jest - z perspektywy pozycji byłego prezydenta - wystarczająco prestiżowa, to nie widać powodów, by odbierać mu prawo do nowej pracy. Jeśli zaś coś powinno zostać załatwione, to kwestia kontroli wywiadowczej i kontrwywiadowczej miejsc pracy byłych prezydentów - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Prezydent po kadencji lub dwóch jest w absolutnie nietypowej sytuacji, bo w swojej dyscyplinie, czyli życiu politycznym, wygrał już wszystko i nie ma powrotu w miejsce, w którym się znajdował. Każda inna funkcja w polityce krajowej będzie już niższą od tej, którą zajmował, a każde przegrana (a w politykę są one wpisane) wyolbrzymiana.
Trudno jest też wrócić do zwyczajnej partyjnej polityki, gdy lepiej lub gorzej, ale próbowało się przynajmniej czasami wznieść ponad niektóre podziały. To wszystko sprawia, że trzeba albo szukać sobie miejsca w polityce międzynarodowej, a to wcale nie jest takie proste ani oczywiste, albo w biznesie, bo w polityce brakuje już miejsc, gdzie można się realizować.
Zderzenie z rzeczywistością
Boleśnie przekonali się o tym w zasadzie wszyscy odchodzący prezydenci. Ani Lech Wałęsa, ani Aleksander Kwaśniewski, ani Bronisław Komorowski nie byli w stanie wejść z powrotem z równą siłą w politykę partyjną. Powodów było wiele. Po pierwsze wypadli już z bieżących partyjnych rozgrywek, pochłonięci wielką polityką stracili cierpliwość do personalnych rozgrywek na dole (kiedy trzeba - jak to powiedział mi kiedyś pewien polityk - "z zapasową wątrobą" objeżdżać dziesiątki powiatów), a czasem rozeszli się ze swoimi formacjami, jak to miało miejsce z Bronisławem Komorowskim, który pozostał politykiem konserwatywnym, gdy jego partia skręciła w lewo.
Duda mówi o zmianach PiS. "Nie podejmuję się ocenić"
Andrzej Duda jest w jeszcze trudniejszej sytuacji niż jego poprzednicy, bo kilkukrotnie zasugerował, że lider formacji, z której on sam się wywodzi, i który wskazał go na prezydenta, powinien odejść na emeryturę. Takich słów żaden lider, jeśli chce nim pozostać, nie może wybaczyć, a to oznacza, że droga do PiS-u jest na tym etapie dla Andrzeja Dudy zamknięta. Nic nie wskazuje na to, by miał on siłę i cierpliwość, a także przestrzeń do budowania nowej formacji prawicowej, co prowadzi nas do wniosku, że musi zmienić dyscyplinę. W polityce międzynarodowej nie ma - na tym etapie - dla niego miejsca, nauka chyba go już nie pociąga, pozostaje więc szukanie nowych przestrzeni działania.
Andrzej Duda - i to niezależnie od tego, jak się ocenia jego prezydenturę - jest właśnie w takiej sytuacji. Jest 53-letnim mężczyzną, który po tym, jak osiągnął w polityce wszystko (wygrał dwukrotnie wybory i był przez dwie kadencje prezydentem) musi znaleźć sobie nowe miejsce. Owszem, ma emeryturę, ale po pierwsze to nie są wielkie pieniądze (na co zwrócił uwagę nawet Radosław Sikorski), a po drugie to nie jest wiek do odpoczynku. Wiedza, kompetencje kogoś, kto pełnił taką funkcję, powinny być wykorzystywane i nie ma powodów, by nie były monetyzowane.
Brakuje mechanizmów
Można oczywiście narzekać, że lepiej by było, gdyby te kompetencje nabywane w czasie prezydentury, służyły Polsce, a nie prywatnemu biznesowi, ale trzeba powiedzieć zupełnie jasno, że państwo polskie nie stworzyło mechanizmów, by to robić. Byli prezydenci nie są dożywotnimi senatorami, nie wchodzą z automatu w skład jakichś ciał doradczych i muszą sami sobie znaleźć nowe miejsce. Może trzeba to zmienić, ale na tym etapie jest właśnie tak. Nie ma także zapisów, które określałyby przestrzenie, w których byli prezydenci mogą i takie, w których nie mogą się realizować. Każdy musi więc o pewnych kwestiach decydować sam.
To, co warto by było zmienić, to zapewnić byłym już prezydentom pomoc w kontrolowaniu nowych miejsc pracy. Wywiad i kontrwywiad (i nie mówię o miejscu, z którym zamierza się związać Andrzej Duda) powinny sprawdzać wszystkie możliwe przestrzenie zaangażowań, tak by - przypadkowo - byli prezydenci nie weszli na jakąś minę związaną choćby z niejasnymi powiązaniami finansowymi miejsc, w których mają podjąć pracę.
Rosja - co do tego nie ma wątpliwości - chętnie wywoła skandal albo wykorzysta kalendarze i notatniki byłych najwyższych urzędników i polityków państwa. I nie mówię o historiach takich ja tak z Gerhardem Schroederem, gdy ktoś robi coś świadomie, ale o uwikłaniu we współprace z firmami, których powiązania z Rosją wcale nie muszą być oczywiste.
Zamiast więc narzekać, szukać skandali tam, gdzie ich nie ma, warto się zastanowić, jak wykorzystywać w przyszłości kompetencje odchodzących prezydentów i jak budować prawne rozwiązania, które będą chronić ich samych i państwo. Na tym etapie każdy kolejny prezydent jest wolnym człowiekiem i może zrobić to, co chce ze swoim życiem i emeryturą. I to właśnie robi Andrzej Duda.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".