Tusk między gniewem rolników a wojną na wschodzie [OPINIA]
Gra jest bardzo ryzykowna. Na stole są nie tylko notowania rządu, ale też polityka na kluczowym dla nas odcinku wschodnim. A masowe protesty tak specyficznej branży jak rolnictwo potrafią zaszkodzić nawet najsprytniejszym politykom - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski o protestach rolników i polityce rządu Tuska.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
We wtorek przez cały kraj przetoczyły się protesty rolników. Protestujący blokowali drogi, stawili się w centrach wielu miast, wstrzymali ruch na przejściach granicznych z Ukrainą, a w Medyce wysypali na tory ukraińskie zboże jadące na zachód. Domagali się przede wszystkim wstrzymania importu jakichkolwiek produktów rolnych z Ukrainy oraz wycofania się Polski z europejskiej polityki Zielonego Ładu.
W trakcie protestów pojawiały się hasła i okrzyki zdradzające narastające pretensje do Ukrainy i Ukraińców, czasem wprost antyukraińskie.
Protesty spotkały się z ostrą reakcją władz w Kijowie. W odpowiedzi na wysypanie zboża w Medyce ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz napisał na swoim koncie na portalu X: "Wstyd i hańba!" oraz wezwał polskie władze do ukarania winnych. Prezydent Zełenski stwierdził w poniedziałek, że to co dzieje się na polskiej granicy "nie jest normalne", a "w pobliżu Kupiańska, niedaleko granicy z Rosją, gdzie wroga artyleria nie milknie, informacje z granicy z Polską wydają się wręcz kpiną".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W kraju takim jak Polska, gdzie rolnictwo ciągle odgrywa istotną symboliczną i społeczną - nawet jeśli już niekoniecznie gospodarczą - rolę, protesty rolników zawsze są kłopotem dla władzy. Zwłaszcza wtedy, gdy odbywają się trochę ponad miesiąc przed wyborami lokalnymi, po których czekają nas jeszcze wybory europejskie. Tusk z jednej strony ma zdeterminowanych, by walczyć o swoje, wściekłych rolników, z drugiej musi uwzględniać długofalowe interesy Polski na odcinku wschodnim. Czy wszystko to okaże się pierwszą poważną miną, na jaką wejdzie rząd koalicji 15 października?
Skomplikowana geografia protestu
Zanim odpowiemy na to pytanie, zacznijmy od tego, że protesty rolnicze mają wyjątkowo skomplikowaną geografię polityczną. Choć odbywają się pod rządami koalicji 15 października - do której rolnicy w sposób naturalny kierują swoje żądania - pretensje rolników są w dużej mierze efektem zaniedbań poprzednich rządów PiS.
To gabinet Morawieckiego zupełnie zlekceważył problem ukraińskich produktów rolnych trafiających, często z pominięciem prawa, na polski rynek i nie był w stanie stworzyć sensownego systemu tranzytu, na którym polski agrobiznes zarabiałby zamiast tracić. Pretensje rolników kierują zresztą osobiście pod adresem europejskiego komisarza rolnictwa Janusza Wojciechowskiego - który trafił do Komisji Europejskiej z rekomendacji PiS.
Wszystko to sprawia, że PiS trudno jest się "uwłaszczyć" na obecnych protestach rolniczych. Choć posłowie tej partii zapewne w trakcie zaczynającego się w środę posiedzenia Sejmu będą "domagać się wyjaśnień" od ministra rolnictwa i wściekle atakować rząd - nie można wykluczyć pyskówek i przepychanek, jak miało to miejsce ostatnio - to dobrze wiedzą, że wielu czołowych polityków PiS rolnicy najpewniej pogoniliby widłami, gdyby ci zjawili się na organizowanych przez nich protestach.
Tusk i jego rząd mają wyjątkowe szczęście, że na protestach rolników w tym cyklu wyborczym nie bardzo jest komu politycznie się uwłaszczyć. PiS dopiero co oddał władzę, lobby rolnicze zbyt dobrze pamięta wszystkie zaniedbania rządu Morawieckiego. Konfederacja jest na to zbyt skrajna i zbyt słaba w polityce lokalnej - choć na protestach przeciw Zielonemu Ładowi i unijnej polityce klimatycznej może coś ugrać w wyborach europejskich. Innej opozycji koalicja 15 października nie ma.
Sam Tusk jak na razie wobec protestów rolniczych prowadzi konsekwentną politykę miłości. Na niedawnym spotkaniu w Morągu w warmińsko-mazurskim, nieformalnie inaugurującym kampanię samorządową KO, poświęcił im sporo troski i uwagi. W ostatnich dniach wypowiadał się ze zrozumieniem o rolniczych protestach i mówił o konieczności większego uwzględnienia przez europejską politykę klimatyczną specyfiki rolnictwa w takich państwach jak Polska.
Rolnikom jednak polityka miłości nie wystarczy. Protestują, bo wzrost kosztów produkcji rolnej nie nadąża za cenami, po jakich mogą sprzedać produkowaną przez siebie żywność. Ostatni rok był wyjątkowo mało opłacalny dla produkcji rolnej, choć trzeba też uczciwie przyznać, że wcześniej producenci rolni mogli cieszyć się dwoma sezonami świetnej koniunktury.
Miłe słowa premiera nie zrekompensują rolnikom konkretnych strat. Jeśli ze strony rządu nie pojawią się konkrety, to na protestach zaczną coraz częściej pojawiać się, na razie padające sporadycznie, żądania dymisji szefa resortu rolnictwa Czesława Siekierskiego, jego następcy Michała Kołodziejczaka czy samego Tuska.
Lobby rolnicze nie może wywracać naszej polityki ukraińskiej
Jednocześnie trudno wyobrazić sobie, by rząd po prostu zgodził się na postulaty rolników. Żądanie porzucenia przez Polskę europejskiego Zielonego Ładu jest po prostu nierealne. Łatwiej wyobrazić sobie embargo na ukraińskie produkty - taką opcję dopuścił minister rozwoju i technologii Krzysztof Hetman. Problem w tym, że takie działanie mogłoby niewiele pomóc rolnikom. Za niskie ceny produktów rolniczych odpowiada bowiem nie zalew polskiego rynku przez towary z Ukrainy, ale to jak kształtują się ceny produktów rolnych na światowych rynkach - na co znów produkty z Ukrainy nie miały znaczącego wpływu.
Zamykając granicę dla produktów Ukrainy, rząd łatwo może uwikłać się w kolejny konflikt z Kijowem - nie tylko dyplomatyczny, ale w najgorszym wypadku także handlowy. Taki konflikt zaszkodziłby nam gospodarczo, mógłby co najmniej cofnąć wysiłek, jaki nowy rząd podjął w ostatnich miesiącach w celu przywrócenia dobrych relacji z Kijowem, nadszarpniętych w końcówce rządów PiS, gdy partia próbowała instrumentalizować konflikt o import ukraińskich produktów rolnych dla własnych politycznych korzyści.
Rolnicy mają swoje racje. Rolnictwo ma strategiczne znaczenie, bezpieczeństwo żywnościowe jest częścią bezpieczeństwa narodowego. Problem nieuczciwej konkurencji z ukraińskimi produktami rolnymi wytwarzanymi w mniej restrykcyjnym reżimie regulacyjnym niż ten unijny jest realny. Z drugiej strony, branża funkcjonująca na bardzo preferencyjnych warunkach - choćby emerytalnych i podatkowych - i generująca mniej niż 3 proc. polskiego PKB nie może kształtować polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
A z punktu widzenia tej ostatniej fundamentalne jest, by Ukraina tę wojnę wygrała, a przynajmniej jej nie przegrała. Blokada granicy, przez którą płynie pomoc humanitarna czy towary, których sprzedaż pozwala funkcjonować ukraińskiej gospodarce z pewnością temu nie pomaga.
Można też obawiać się, czy protesty rolników nie zostaną wykorzystane do radykalizacji antyukraińskich nastrojów przez zainteresowanych tym aktorów z państw trzecich. Choć transparent, jaki pojawił się we wtorek na proteście w województwie śląskim - wzywający Putina by "zrobił porządek" z Unią Europejską, Ukrainą i naszymi rządzącymi - jest raczej przejawem głupoty niż wyrafinowanej rosyjskiej prowokacji, to rosyjskich działań grających, choćby w sieci, na radykalizację nastrojów wokół sytuacji w rolnictwie nie można wykluczyć. Co jest kolejnym argumentem, by w miarę szybko szukać porozumienia z rolnikami, ale takiego, który uwzględnia też nasze długofalowe interesy w relacjach z Ukrainą.
Jak Tusk może to wygrać?
Czy Donald Tusk może znaleźć wyjście z tej sytuacji? Czy przy okazji protestów rolników po raz pierwszy sparzy się politycznie? Z pewnością rządowi pomaga to, że w jego szeregach jako wiceminister zasiada Michał Kołodziejczak. W ten sposób najbardziej politycznie utalentowany lider rolniczy, zamiast agitować przeciw rządowi, szuka wewnątrz niego rozwiązania sytuacji.
W najlepszym dla premiera scenariuszu protesty rolników mogą posłużyć mu jako lewar w negocjacjach z Brukselą i Kijowem. Protesty rolników przeciw Zielonemu Ładowi toczą się obecnie w całej Europie, choć Komisja Europejska w niejednym ustąpiła już branży rolniczej, projektując politykę klimatyczną, to obecna fala protestów może wymusić kolejne ustępstwa. Być może nie tylko w sprawie klimatu, ale także relacji rolnych z Ukrainą albo skupu "nadmiarowych" produktów rolnych z europejskich rynków, dziś obniżających ceny poniżej granicy opłacalności.
Tusk z pewnością potrafiłby sprzedać podobne zmiany jako swój sukces - dowód, że w relacjach z Kijowem i Brukselą jest w stanie dostarczyć to, co miesiącami nie udawało się Morawieckiemu. Gra jest jednak bardzo ryzykowna, na stole są nie tylko notowania rządu, ale też polityka na kluczowym dla nas odcinku wschodnim. A masowe protesty tak specyficznej branży jak rolnictwo potrafią zaszkodzić nawet najsprytniejszym politykom.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski