Makowski: "Tusk w Gdańsku 'ociera łzy płaczącym' i wzywa do walki. Ale sam stoi z boku" [OPINIA]
To była "mowa ku pokrzepieniu serc" bardziej niż programowe przemówienie ogłaszające start nowego ruchu społecznego. Owszem, Donald Tusk wspomniał 4 czerwca w Gdańsku o tworzeniu wspólnych list do Senatu, ale przede wszystkim wskazywał - poprzez analogie historyczne - jak powinna wyglądać droga do zwycięstwa opozycji.
Wiec na Długim Targu w Gdańsku rozpoczął się od odśpiewania hymnu Unii Europejskiej, a zakończył na hymnie Polski. Pomiędzy tymi klamrami wystąpili samorządowcy: m.in. prezydent Dulkiewicz, Trzaskowski i Jaśkowiak oraz były prezydent Lech Wałęsa. To jednak na Donalda Tuska czekano jak na "gwóźdź programu". Okrzyki "Donald, Donald" i koszulka piłkarska z napisem "Prezydent Tusk" - trzymana przez jednego z uczestników wiecu - pokazywały stawkę tej gry i skalę rozbudzonych nadziei. O tym, co powie szef Rady Europejskiej 4 czerwca, napisano niejeden felieton. Ba, wokół rzekomego wejścia obiema nogami do polskiej polityki tworzono okładki tygodników.
Presja oczekiwań
"Co zrobi były premier?" - pytano. W końcu minął ponad tydzień od przegranych wyborów europejskich, które wewnątrz obozu KE spożytkowano na wzajemne rozliczenia i ataki na Wiosnę, przeplatane okazjonalnymi głosami rozsądku wzywającymi do zmiany taktyki. I to właśnie w tym drugim nurcie, podobnie jak podczas wcześniejszych wykładów, przemówił Donald Tusk. Zaczął od dużego poziomu ogólności, ale stopniowo schodził coraz bliżej w kierunku polskiej polityki. Było zatem pokreślenie, że "Paweł Adamowicz jest tutaj dzisiaj z nami", że trzeba "kontynuować walkę o wolność i niepodległość".
Tyle że ta kontynuacja walki z 1989, jak to ujął były szef Platformy, stanowiła średnio zawoalowaną analogię do współczesnego stanu opozycji w Polsce. Rok 1988 to "nadzieja w czasach beznadziei i pokazanie, że można wytrzymać najcięższą próbę" - mówił. - Dzięki wam Polska to jest wciąż najpiękniejsze miejsce na ziemi, a Polacy to dumny naród, nawet jeśli nie zawsze mamy szczęście do władzy - dodał.
Zobacz wideo: Donald Tusk: jesteście dzisiaj wszyscy gośćmi Pawła Adamowicza
- Trzeba być odważnym, zdeterminowanym, trzeba być sprytnym. Nie można dać się ograć, nawet jeśli pierwszy mecz się przegrało - rzucił w końcu Tusk. Używając swojej ulubionej piłkarskiej stylistyki nie pozostawił cienia wątpliwości, że 30 lat od częściowo wolnych wyborów to dla jego obozu musi być test na obronę tamtych wartości: "wolności słowa, konstytucji, demokracji".
"Chłopski spryt" Wałęsy
To jednak mało - szczególnie, że Tusk zbudował wokół siebie celowo podsycane przez współpracowników oczekiwania natury partyjno-politycznej. Skala porażki Koalicji Europejskiej niewątpliwie zmieniła ton jego przemówienia, które miało być zgodnie ze wszelkimi przeciekami momentem decyzyjnym. Przecięciem wstęgi ruchu społecznego, którego zostanie ideowym patronem. Nie do końca się ten cel udał, a być może nie udał się wcale. Głównie dlatego, że zamiast fety była stypa.
- Jesteście dzisiaj trochę przygnębieni, ale tydzień wystarczy. Ja też nie byłem szczęśliwy, ale smutasy nigdy niczego nie wygrają - apelował do zgromadzonych Tusk. "Nie nadawajcie na siebie, zapomnijcie o podziałach", "na mnie możecie zawsze liczyć" - pokrzepiał. Było jednak ze zdania na zdanie coraz bardziej jasne, że na tym nie może się skończyć. Dlatego właśnie premier rozpoczął szkicowanie ogólnego planu na odbicie Polski z rąk PiS-u. Zaapelował o "chłopski spryt", który cechował Lecha Wałęsę, o upór, cierpliwość i odwagę.
Jego rady były jednak - jakby to powiedzieć delikatnie - mało satysfakcjonujące dla ludzi, którzy mogli oczekiwać konkretnych deklaracji. Punkt pierwszy:" "Nigdy się nie poddawać i zawsze wierzyć w zwycięstwo". Punkt drugi: "Trzeba ciężko na to zwycięstwo pracować". To wszystko okraszone hasłami w stylu: "Wasza telewizja publiczna, nasz internet. Naprawdę nie musimy czekać na łaskę Jacka Kurskiego" czy "Nie jesteście żadnym antypisem, siłą, która nie ma żadnego pomysłu. W roku 1989 Solidarność była pozytywną siłą. Oczywiście, była przeciw komunizmowi, ale dlatego, że była za demokracją, za wolnością, za wolnością słowa. Jesteście siłą dobrą, a nie złą. To oni są przeciw, a wy jesteście za".
Czy na opozycji wygra wizja Tuska?
Od tych abstrakcyjnych i ogólnych refleksji Tusk miał jednak dotrzeć do czegoś, co daje choćby pozór konkretu. I tak z wielkiej zapowiedzi utworzenia ruchu społecznego zakończyło się na poparciu wobec idei tworzenia szerokich list opozycji do Senatu w oparciu o samorządy oraz haśle: "W wyborach do Senatu możemy zrobić im powtórkę z rozrywki" w kontekście "Solidarności" wygrywającej niespodziewanie w 1989 roku.
Nie było "gamechangera", nie było niczego więcej, czego Donald Tusk nie powiedziałby na serii swoich przedwyborczych wystąpień. Owszem, była spora dawka realizmu, ale zaserwowana na tyle szeroko, że trudno po prostu wcielić ją w życie z perspektywy pragmatyki walki w jesiennych wyborach parlamentarnych. To raczej nie wizja Tuska - pragmatyzmu, uporu i sprytu - ale wizja wzywających do oporu samorządowców, używających zwrotu "PiS" jak przecinka, pokazuje, w którym kierunku zmierza polska opozycja.
Tak, zostawiając na boku bojkot władzy, wyglądały bowiem obchody wyborów czerwcowych w Gdańsku. Wydaje mi się, że w rozkładaniu akcentów to Tusk ma dzisiaj rację, a nie np. Rafał Trzaskowski. Tylko czy ktoś dzisiaj posłucha Tuska, który zamiast jeźdźcem na białym koniu, okazuje się kunktatorem, niezdolnym do wzięcia na siebie odpowiedzialności za środowisko, które jak tlenu szuka charyzmatycznego lidera?
Marcin Makowski dla WP Opinie