Karnowski: W Sopocie jest drożej? Albo najazd turystów i zalew tandety, albo nakładamy pewne wymagania [WYWIAD]
- W Sopocie od czasu nazizmu i wizyty Adolfa Hitlera nie wydarzyło się nic gorszego, niż przyjazd ekipy, która założyła "Zatokę Sztuki". Olbrzymia strata wizerunkowa dla miasta ma się jednak nijak wobec krzywdy młodych dziewcząt i chłopców - mówi WP prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Opowiada również o turystach, wakacyjnej drożyźnie, inwestowaniu w kulturę i o tym, jak zmieniało się miasto.
Marcin Makowski: Ma pan czasami dosyć turystów?
Jacek Karnowski, prezydent Sopotu: Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który lubił przyjeżdżać do Sopotu, zawsze publicznie powtarzał, że "mamy tak piękne miasto, że musimy się nim dzielić". A turystów nie mam dość, przecież żyje i żyło z nich wielu sopocian, w tym kiedyś i moja rodzina.
Prezydent Sopotu hotelarzem?
Aż tak to nie. Rodzice wynajmowali na sezon dwa z trzech pokoi w naszym mieszkaniu. Dlatego latem przenosiliśmy się z siostrą do największego pokoju na łóżka polowe. Nie marudziliśmy, bo mogliśmy dłużej oglądać telewizję. Problem zaczynał się, gdy równocześnie z turystami z nieoczekiwaną wizytą wpadała jeszcze rodzina. Wtedy musieliśmy się wyprowadzać do ciotki. Od dzieciństwa wiedziałem, że my zmieniamy tu w Sopocie pościel letnikom, a jak wyjeżdżamy w góry, to górale nam. Takie uroki mieszkania w miejscowości turystycznej.
W końcu turystyka to rodzaj przemysłu. A ten zawsze ciągnie za sobą jakąś uciążliwość. Ważne, aby turyści wiedzieli jak się zachować.
W Sopocie wiedzą?
W przytłaczającej większości tak, ale naszą zmorą jest wynajem krótkoterminowy. Apelujemy wspólnie, choćby z Krakowem, o ustawowe uregulowanie tej formy wynajmu kwater. Na razie bezskutecznie, a przecież chodzi nam jedynie o to, aby najemca otrzymywał koncesję na działalność i mógł ją utracić, jeśli nie potrafi zapanować nad zachowaniem swoich gości. Wszędzie tak jest, tylko nie w Polsce.
Osobnym problemem jest nadmierny ruch samochodowy, szczególnie w weekendy. Sprawę częściowo rozwiązałoby wprowadzenie płatnej strefy parkingowej w soboty i niedziele, tyle że obecnie mogą to zrobić tylko miasta powyżej 100 tys. mieszkańców. Niezrozumiały jest brak możliwości wprowadzenia takiego prawa w przypadku kurortów wypoczynkowych, do których przyjeżdżają ludzie z całego kraju. Staramy się temu zaradzić uruchamiając parking koło Ergo Areny i dowożąc gości do centrum czy na plaże elektrycznymi samochodzikami.
Jest pan prezydentem od 1998 roku. Co przez ten czas sprawiło, że szerzej otwierał pan oczy ze zdziwienia?
Trochę się tego nazbierało. Widziałem mieszkania, do których zamiast czterech osób – zgodnie z opisem z ogłoszenia – na wakacje przyjechało 15. I zrobili sobie imprezę porównywalną z małym weselem. Przyjeżdżała policja, płacili mandat za mandatem, ale bawili się dalej. To i tak nie równało się z Euro 2012. Choć to były wyjątkowe i w sumie pozytywne zaskoczenia.
Zamieniam się w słuch.
Cały Sopot był wtedy wielkim miasteczkiem kibiców. Irlandczycy, którzy przyjechali tysiącami, rezerwowali jednak stosunkowo mało miejsc w hotelach. Próbowaliśmy ustalić, co się z nimi działo, a rozwiązanie zagadki okazało się bardzo proste.
Oni co wieczór pielgrzymowali do kilkuset zielonych namiotów znanej marki piwa, przeznaczonych na nocleg na hipodromie. Tam oglądali mecze, bawili się, a potem spali, w którym popadnie.
Kiedyś trafiliśmy też na zagubionego i wystraszonego kibica z kluczem w ręku. Pamiętał, że miał hotel, ale nie wiedział, który.
Inny fan Irlandii w przypływie fantazji wszedł na lampę, ale nie umiał już z niej zejść. Trzeba było wzywać straż pożarną, żeby go ściągnęła. Ale wie pan, nikt nie miał do nich pretensji. To byli przyjaźni ludzie, był turniej, było ciepło. Nie przekraczali granic, potrafili się razem bawić bez jakiejkolwiek agresji.
Dla mieszkańców to chyba kiepska zabawa, gdy ktoś włazi na lampę za oknem mieszkania?
Ale przecież takie sceny nie odbywają się na co dzień. W całym mieście jest raczej spokój, a głośniej jest przy Monciaku (ul. Bohaterów Monte Cassino). I tak jak w innych miastach turystycznych na świecie prawie nikt nie mieszka już tam na stałe. To normalne, sopocianie przywykli do cotygodniowych "najazdów" gości, zwłaszcza z Warszawy.
Doceniam ironię.
Osobiście męczy mnie to nieustanne marudzenie na turystów. Wie pan kto najbardziej na nich narzeka?
Kto?
Według badań które robiliśmy, najbardziej wyrozumiali wobec niedogodności są emeryci i ludzie młodzi. Ci, którzy mają najwięcej problemów z hałasem to osoby w przedziale 30-50 lat, które muszą co rano wstawać do pracy. Jest jeszcze jedna kategoria malkontentów…
…A może po prostu osób, które chcą żyć w spokoju?
W spokoju w centrum miasta nad morzem? Tam nigdy nie było cicho, nawet w latach 70., czyli mojej młodości. Najbardziej marudzą napływowi. Kupi sobie taki pan z Krakowa czy Warszawy apartament w centrum i podnosi larum, że się ludzie bawią za oknem!
Nie niepokoi pana, że jeśli ta sytuacja będzie postępować, centra miast turystycznych zupełnie wyludnią się z miejscowych? Koronawirus pokazał, że gdy brakuje najmu krótkoterminowego, np. na rynku w Krakowie w nocy nie palą się praktycznie żadne światła.
Tylko co mamy z tym zrobić? To trend ogólnoświatowy, od Wenecji po Barcelonę, któremu sprzyjają rosnące ceny nieruchomości. W ramach "zadośćuczynienia" możemy jednak dbać o całe miasto, nie tylko jego ścisłe centrum. W Sopocie mamy uchwałę krajobrazową, walczymy ze szpecącymi reklamami, zakazaliśmy tymczasowych budek handlowych, regulujemy kolory elewacji, sadzimy drzewa, stawiamy na wysoką kulturę.
Wspaniale, ale wystarczy pojechać wzdłuż wybrzeża i natrafi pan na Międzyzdroje, Pobierowo, Dziwnów, a w nich na wesołe miasteczka, budki z goframi, smażalnie ryb. Do tego gokarty, balony z bohaterami Disneya. Kicz i ogólne bezguście.
Nigdy nie będę oceniał prezydentów czy burmistrzów innych polskich miast, bo mi nie wypada. Wszystkie z roku na rok niesamowicie się rozwijają. Boli jednak, gdy widzi się, jak przed pięknymi zabytkowymi dworkami albo kamienicami stawia się budy z tego, co szwagier miał w garażu. Panele, paździerz, sklejka, blacha falista. Czasami wystarczy niewiele, żeby to zmienić.
Pamiętam jak jeden restaurator ustawił na Monciaku okropne plastikowe krzesła i stoły. Powiedziałem, że je od niego odkupię na balkon, ale ma postawić drewniane. Od tego czasu właściwie wszyscy robią tak samo, bo to po prostu ładniej wygląda i przyciąga klientów. Estetyka miast jest w naszym najbardziej żywotnym interesie.
Popełniłem zresztą więcej grzechów niż "zamordowanie" plastikowych krzesełek.
Strach zapytać.
Zakazaliśmy również krzykliwych parasoli z markami piw albo lodów. Teraz nazwy mogą być umieszczane tylko dyskretnie na falbanach. W Sopocie nie można też grać muzyki na plaży – inaczej dopuścilibyśmy do kakofonii dźwięków płynących z konkurujących ze sobą lokali. Uzdrowisko to uzdrowisko.
Jakie to uzdrowisko, gdy Sopot zamienił się w miejsce lansu celebrytów z drogimi autami i imprezownię Trójmiasta. Złośliwi mówią nawet, że Sopot to taka wioska pomiędzy Gdańskiem a Gdynią. Wiecznie na rauszu.
Ten lans był od zawsze. W PRL-u lansowali się u nas Cybulski i Kobiela, chociaż oni pracowali w Teatrze Wybrzeże, więc działało to niejako z automatu.
Powiedział pan o drogich samochodach – kiedyś to się źle dla takich ludzi kończyło. Jest znana anegdota o tym, jak słynny gangster Nikoś siedział w knajpie na Monciaku i "kwalifikował" samochody, które miały być ukradzione. Miał telefon na stoliku, gdy coś przykuło jego uwagę dzwonił do Grand Hotelu i klient dostawał klucz do pokoju, ale wychodził z niego już bez klucza do auta.
To chyba nie jest okres i ludzie, o których Sopot chciałby pamiętać.
Dla nas od celebrytów ważniejszy jest jednak człowiek wykształcony, artysta z osiągnięciami, który chce w Sopocie zapuścić korzenie. Ostatnio mieszkanie kupił w Sopocie kompozytor Jan A.P. Kaczmarek. W Sopocie wychował się Seweryn Krajewski, Grzegorz Skawiński, Agnieszka Chylińska i Leszek Możdżer. Mamy wspaniały Festiwal Literacki Sopot i Sopot Classic z jednej strony i popularne festiwale Polsatu i TVN z drugiej.
A politycy? Ich nie macie czasami po dziurki w nosie?
Dlaczego mamy mieć? Mieszkają u nas Małgosia i Donald Tuskowie, Kasia i Aleksander Hall, Janusz Lewandowski. Lech i Maria Kaczyńscy także mieszkali w Sopocie. W pewnym momencie mieliśmy sytuację, w której na prezydenta Polski startowało dwóch mieszkańców Sopotu – Donald Tusk i Lech Kaczyński.
Da się nad morzem zapomnieć o konflikcie, który rozkłada polską politykę, czy przenosi się on też na skwery, nazwy ulic, życie mieszkańców?
Nie musimy o niczym zapominać, bo potrafimy pamiętać o jednych i drugich. W pierwszym tygodniu po katastrofie smoleńskiej Maciek Płażyński, Arkadiusz Rybicki i para prezydencka zostali upamiętnieni – ich imiona otrzymały sopockie skwery.
Pani Marta Kaczyńska może iść spokojnie z wózkiem i dziećmi po ulicy, minąć się z rodziną Tusków, ukłonić i nic się nie dzieje. Powiem więcej, kiedyś Maria Kaczyńska i Małgosia Tusk spotykały się na rynku. Gdy przychodzi rocznica, razem składamy kwiaty przy pomnikach. Nie mamy podziałów, że o szesnastej ci, a o osiemnastej tamci.
Niech pan zdradzi receptę na idyllę rodem z książeczek świadków Jehowy, w których ludzie w raju trzymają lwy na kolanach, nie ma przemocy i podziałów. To brzmi za dobrze, żeby było prawdziwe.
Gdy ma się tak różnorodnych sąsiadów, ciągły przepływ gości, łatwy dostęp do kultury, zieleń, świeże powietrze, morze – rzeczy potrafią się jakoś magicznie układać. Poza tym jesteśmy miastem ludzi wykształconych. Średnia zameldowanych z wyższym wykształceniem jest dwa razy wyższa niż w kraju.
Ale snobizm.
Żaden snobizm. Sam widziałem jak Kaczyński i Tusk razem protestowali za rządów SLD, gdy władza nie dała pieniędzy na odbudowę mola.
Kultura, artyści, dialog, politycy. To jedna strona medalu, a z drugiej jest "Zatoka Sztuki". Narkotyki, imprezy, wykorzystywanie nieletnich. To też obraz życia "w kurorcie".
(Cisza). W Sopocie od czasu nazizmu i wizyty Adolfa Hitlera nie wydarzyło się nic gorszego, niż przyjazd ekipy, która założyła "Zatokę Sztuki". Olbrzymia strata wizerunkowa dla miasta ma się jednak nijak wobec krzywdy młodych dziewcząt i chłopców. Przepraszam, że to powiem, ale to była szkoła prostytutek. Uważam, że konsekwencje, które poniosły osoby zarządzające lokalem, są niewspółmierne do tej krzywdy. Raptem jeden facet siedzi w więzieniu.
Może takich "Zatok Sztuki" w mieście jest więcej, ale nie działają równie spektakularnie, zasłaniając się znanymi twarzami?
To nie problem znanych ludzi, tylko skur…, którzy żerowali na najmłodszych. Do dzisiaj dziwię się, że ludzie przyjeżdżali do tego miejsca po ujawnieniu tego procederu. Ja bym tam nigdy nogi nie postawił.
A pan jako prezydent miasta, który dawał patronat lokalowi, nie czuje żadnej winy?
Z "Zatoką" zaczęliśmy walkę z powodu hałasu i nielegalnych reklam, ale nikt w ratuszu nie przypuszczał, co dzieje się w środku pod osłoną wydarzeń artystycznych. Owszem, trzeba było być ślepym, żeby nie dostrzegać w popularnej knajpie nad morzem królestwa koksu i botoksu, ale od tego daleka droga do pedofilii. Zanim te przestępstwa wyszły na jaw, zerwaliśmy współpracę, ale do tej pory zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś więcej.
Jada pan czasami na mieście? Nie boi się pan "paragonów grozy"? Nasi internauci wysyłają nam takie rachunki znad morza: 140 zł za kilo ryby, 7 zł za herbatę do obiadu. Pomnożyć to na 3-osobową rodzinę i robią się spore kwoty.
A ja panu pokażę, że na lotnisku można zapłacić za herbatę 15 zł. Najgorsze są ceny w klubach go-go, gdzie klient wychodzi albo jest wynoszony z rachunkami nie na 140 zł ale na 140 tys. zł. Staramy się przed tym przestrzegać, stawiając banery informujące, że ludzie są tam okradani, ale nie będziemy za ludzi myśleć i podejmować decyzji.
Wróćmy do cen nad morzem. Jeden z naszych dziennikarzy pojechał niedawno do bałtyckiego Heringsdorfu, raptem kilka kilometrów od granicy. Ceny za jedzenie podobne, ale czyściej, ładniej, spokojniej. Nie boi się pan, że niedługo Polacy zaczną jeździć do Niemiec zamiast do Kołobrzegu czy Sopotu?
Nie obawiam się, jesteśmy w stanie konkurować z niemieckimi kurortami kulturą, estetyką i jakością usług. Powiem więcej, nie boję się drożyzny. To jest też sposób na to, żeby ograniczyć nadmierny przyjazd pseudo-turystów. Jak w Norwegii. Nic innego jak rynek tego nie ograniczy. Proszę się zastanowić, dlaczego w Sopocie nie przyjęły się parawany?
Bo Sopot to elita, a przysłowiowa Grażyna pracująca w Biedronce czy Janusz z montowni niech jedzie do tańszych miejscowości?
Niczego takiego nie powiedziałem. W uzdrowiskach są też miejsca dla gości z chudszym portfelem. Jeśli ktoś chce się zatrzymać w mieście, może musi to zrobić poza sezonem, trochę poszukać, ale zawsze coś dla siebie znajdzie. Może u nas jest drożej, ale albo jedno, albo drugie. Albo najazd turystów i zalew tandety, albo nakładamy pewne wymagania. Tych dwóch rzeczy połączyć się nie da.
Rozmawiał Marcin Makowski dla Wiadomości WP