To był sobowtór Putina? "Można mieć praktycznie pewność"
Nie milkną echa wizyty Władimira Putina w okupowanym i zniszczonym przez rosyjskie wojsko Mariupolu. - Można mieć praktycznie pewność, że osobą, która tam była, nie był prezydent Rosji, tylko jeden z jego sobowtórów - mówi Wirtualnej Polsce Jan Piekło, były ambasador RP w Kijowie.
Władimir Putin odwiedził w niedzielę tymczasowo okupowany Mariupol i dzielnicę Newski z pokazowym osiedlem, na którym rosyjscy agresorzy budują nowe domy. Jest to jedyna część zrujnowanego miasta, w której trwają obecnie prace budowlane i stanowi "wizytówkę" dla Kremla. Rosyjski dyktator, w obecności licznych przedstawicieli propagandowych mediów, rozmawiał tam z właścicielami nowych mieszkań w jednym z bloków. Mieszkańcy Mariupola na filmie opublikowanym przez rosyjskich propagandystów radośnie pozdrawiają dyktatora i dziękują "za wyzwolenie".
Dzień wcześniej Putin spotkał się z gubernatorem Sewastopola. Wspólnie wzięli udział w otwarciu lokalnej szkoły. Była to pierwsza wizyta rosyjskiego prezydenta na Krymie od ponad roku. Podczas obu wizyt pojawiły się duże wątpliwości co do autentyczności osoby rosyjskiego dyktatora. Putin - według nieoficjalnych informacji - ma mieć bowiem kilku sobowtórów, z których każdy mógł pojawić się za niego w Mariupolu i na Krymie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Putin to tchórz, to był sobowtór"
W rozmowie z Wirtualną Polską wątpliwości nie ukrywa również Jan Piekło, były ambasador Polski w Ukrainie.
- Nie było jednoznacznego przekazu, który by wskazywał, że pojawił się tam rzeczywiście rosyjski prezydent. Nie było żadnego spotkania dotyczącego uczczenia czy świętowania powrotu Krymu do "matki Rusi". Wizytę zorganizowano naprędce, jako rodzaj przeciwwagi do wyroku Międzynarodowego Trybunału Karnego, który uznał Putina za zbrodniarza wojennego. Łącząc te wszystkie elementy, wątpliwości, czy to był Putin, są uzasadnione - mówi nam Piekło.
W ocenie dyplomaty może to oznaczać, że na Krymie i w Mariupolu zjawił się sobowtór Putina. - Rosyjski dyktator pokazał już wcześniej, że należy do grupy tchórzy. Bardzo się boi o bezpieczeństwo i życie, nawet przebywając w Moskwie. A teraz, jak gdyby nigdy nic, miałby się pojawić na terenach okupowanych? To mało wiarygodne - ocenia były ambasador RP w Kijowie.
Propagandowe rosyjskie media opublikowały nawet film, na którym widać spacerującego Putina, wchodzącego rzekomo do słynnego Teatru Dramatycznego w Mariupolu. Nie ma jednak żadnego ujęcia, które potwierdziłoby, że to naprawdę to miejsce.
Narracja "na chybcika"
- Wygląda to na strasznie słabą narrację, robioną "na chybcika". A jeżeli właśnie tak było to organizowane, to można mieć praktycznie pewność, że osoba, która tam była, to nie był prezydent Rosji Władimir Putin, tylko jeden z jego sobowtórów. Polityk nie wykazywał wcześniej żadnej inicjatywy ani nie wysyłał żadnych sygnałów, że może w ogóle pojawić się na okupowanych terenach. Tym bardziej że działa na nich ukraińska partyzantka - komentuje Piekło.
Dyplomata podkreśla, że to, co zobaczyliśmy w Mariupolu, to propagandowa szopka Kremla.
- To było ustawienie odpowiednio wcześniej przygotowanych ludzi, a w rzeczywistości aktorów, którzy mieli odegrać swoje role. Nihil novi (nic nowego - przyp. red.). Putin demonstrował to wielokrotnie w Moskwie, gdzie nie musiał się tak strasznie bać. Teraz zrobił szopkę w Mariupolu. Właściwie jestem pewien, że to nie był Putin - dodaje.
Na jednym z nagrań z okupowanego miasta słychać nawet krzyk mieszkańca, któremu nie pozwolono porozmawiać z Putinem. - To wszystko nieprawda! To na pokaz! - słyszymy.
"Klasyka dyktatur"
Były ambasador RP w Kijowie przypomina, że tradycje tworzenia sobowtórów są powszechnie znane w dziejach dyktatur.
- Są dla reżimów bardzo pożyteczne, bo pomagają demaskować siatki, które chcą usunąć i zdetronizować "kochanego" przywódcę. Pomagają manipulować opinią publiczną. To nic nowego, to wręcz klasyka dyktatur - uważa Piekło.
O tym, że wizyta w Mariupolu była propagandową szopką, rozpisują się w mediach społecznościowych internauci. Mieszkańcy ustalili, kto pokazowo witał dyktatora i dziękował mu "za wyzwolenie". Kanał "Mariupol. Opór" na Telegramie zidentyfikował już kilka osób z nagrań. Są to prorosyjscy mieszkańcy, którzy mieli okradać sąsiadów podczas ataków na miasto.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski