"Trwa wojna na wyczerpanie". Rosjanie chcą odciąć Ukrainę od granicy
- Władimir Putin robi wszystko po to, żeby artyleria lufowa masowym ogniem mogła siać terror w mieście - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Roman Polko. W ten sposób komentuje coraz poważniejszą sytuację w Wołczańsku w obwodzie charkowskim.
17.05.2024 | aktual.: 17.05.2024 20:50
Sytuacja w Wołczańsku staje się coraz bardziej dramatyczna. Mówił o tym szef policji obwodu charkowskiego Wołodymyr Tymoszko. Jak relacjonował w rozmowie z ukraińskim portalem Suspilne, w mieście ciągle jeżdżą samochody z głośnikami, przez które mieszkańcom oferowana jest ewakuacja.
Mówił też o tym, czym grozi pozostanie w mieście, jeśli wpadnie w ręce Rosjan. - Stosują taktykę spalonej ziemi, najpierw określone terytorium zostaje zbombardowane artylerią, wszystko zostaje spalone, a następnie wkraczają na ten teren. Może to dotknąć każdego mieszkańca, który nie zostanie ewakuowany. Ten, kto ma nadzieję, że po okupacji nic się w jego życiu nie zmieni, ten się myli. Całe życie się zmieni. Dlatego w celu ratowania życia polecamy opuszczenie miasta. Ludzie, którzy odmawiali ewakuacji, teraz masowo wyjeżdżają - powiedział Tymoszko.
Wołczańsk jak drugi Bachmut
Dla zobrazowania dramatu, jaki ma miejsce w obwodzie charkowskim, szef policji mówił, że "Wołczańsk w pewnym sensie zamienia się w Bachmut lub Marjinkę". - Liczba bomb jest oszałamiająca. To bomby o masie 250, a nawet 500 kg, którymi można zburzyć wielopiętrowy budynek - podkreślił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypomnijmy, że Marjinka praktycznie została zrównana z ziemią. Ta miejscowość znajduje się na linii frontu od 2014 roku. Przedwojenna populacja miasta liczyła 9 tysięcy osób. W grudniu ubiegłego roku pojawiały się informacje, że Marjinka jest całkowicie zrujnowana, a większość budynków legła w gruzach. Podobnie z Bachmutem - to tam toczyła się wojna pozycyjna, a wskutek walk opanowane ostatecznie przez Rosjan miasto zostało całkowicie zrujnowane.
Cel: terror masowym ogniem
Były dowódca GROM gen. Roman Polko w rozmowie z Wirtualną Polską ocenia wprost: - Mamy walkę barbarzyńską, pojmania cywilów jako jeńców, stosowanie amunicji kasetowej.
- Rosjanie za wszelką cenę chcą odsunąć Ukraińców od granicy. Obawiają się, że to właśnie z tego kierunku charkowskiego, północnego, będę miały miejsce jakieś działania, które uderzałyby w obiekty wojskowe na terenie Biełgorodu, czyli samej Rosji - mówi generał.
- Rosja chciałaby się przybliżyć jak najbardziej do Charkowa. Zdobycie tej niewielkiej miejscowości - Wołczańska - praktycznie nic w takim usytuowaniu nie zmienia. Jednak Władimir Putin robi to wszystko po to, żeby artyleria lufowa takim masowym ogniem mogła siać terror w samym mieście. Na zdobycie miasta musiałby mieć dużo, dużo większe siły - zaznacza.
"Trwa wojna na wyczerpanie"
Rozmówca Wirtualnej Polski przypomina, że "przez rok Rosjanie posunęli się o 15 kilometrów". - W zasadzie to cały czas ten front stoi w miejscu. Widać wyraźnie, że Rosja nie ma zdolności, żeby rozwinąć jakąś większą ofensywę i wszystko idzie jednak w tę stronę, że Putin wykorzystuje swoje pięć minut - dodaje.
Gen. Polko ma nadzieję, że dostawy amunicji i rezerwy uzupełnią linię obrony ukraińskiej i że Ukraińcom uda się utrzymać pozycje. - Liczę, że nie dojdzie do jakiegoś głębokiego przełamania na froncie, które niektórzy wieszczyli - mówi.
- Trwa wojna na wyczerpanie. Nieprzypadkowo już Fabiusz Maximus, kiedy walczył z Hannibalem, podjął właśnie taką strategię wojny. Tym właśnie sposobem Hannibala wyczerpał. W Ukrainie nieprzypadkowo mamy to określenie - podkreśla.
Jak jednak zaznacza, że zbyt często widzimy wyczerpanie strony ukraińskiej, nie zważając na ogromne wsparcie, jakie do niej płynie: - Sojusz NATO, Unia Europejska, Zachód mają wielokrotnie większy budżet i zdolności wspierania Ukrainy niż koalicjanci Rosji, jak Korea Północna czy Iran.
- Trzeba budować przewagę właśnie w technologii, w tym, że ten sprzęt jest sprawniejszy, precyzyjniejszy. Ukraina ma bowiem trzy razy mniej zasobów ludzkich niż Rosja, która też już jest wyczerpana - dodaje.
Błędy Ukraińców jak błędy Rosjan
Dr Marcin Zaborowski z GLOBSEC, analityk i były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że "inicjatywa jest teraz ewidentnie po stronie Rosjan": - Odbijają straty, jakie ponieśli w wyniku kontrofensywy ukraińskiej z jesieni 2022 roku. Wówczas Ukrainie udało się skutecznie odbić Charkowszczyznę".
- Szczerze powiedziawszy, teraz wygląda to tak, jakby Ukraińcy popełniali dokładnie te same błędy, które popełnili Rosjanie, np. nie zaminowali tego frontu. To nie jest więc tak, że teren był przygotowany na rosyjską ofensywę. A przecież to było bardzo prawdopodobne, że właśnie tak się stanie - dodaje.
"Im później sprzęt dociera, tym gorzej"
Jak przypomina analityk, przerwa w dostawie zachodniego sprzętu też ma swoje negatywne konsekwencje. - Ukraińcy nie mają przewagi sprzętowej, którą mieli np. w Bachmucie. Teraz już tego nie ma: sprzęt się zużył, nie jest zreperowany, został zniszczony. Do tego zaczyna brakować ludzi - wylicza.
- Dostawa jakiegokolwiek nowego sprzętu dla Ukrainy ma tutaj pozytywne znaczenie. Oczywiście, im później ten sprzęt dociera, tym gorzej i to z różnych względów. Wojsko ukraińskie jest zmęczone, społeczeństwo jest zmęczone, społeczeństwo zaczyna się dzielić, polityka też zaczyna wyglądać niejasno w przypadku Ukrainy - mówi.
- To nie jest tak, że na przykład pojawienie się F-16 (zapowiadane przez Danię - red.) nagle zmieni sytuację na froncie, że jest jakiś magiczny środek, który w fundamentalny sposób odwróci tutaj fortunę działań wojennych. Przerwa w dostawie sprzętu zachodniego trwa od wielu miesięcy, a wygląda też na to, że Ukraińcy się nie przygotowali - ocenia.
Zobacz także
"Nie da się żyć w takim mieście"
- Stronie rosyjskiej chodzi o to, żeby Charków znalazł się na linii zasięgu działań artylerii konwencjonalnej, lufowej, a nie rakiet samosterujących. One są bardzo skuteczne, ale i bardzo drogie. A uderzanie z takiej lufowej artylerii to jest tylko drobny procent w porównaniu z tym, ile kosztuje wykorzystanie tego sprzętu, z którym w tej chwili muszą sobie radzić - wyjaśnia analityk.
- Rosjanom chodzi więc o to, żeby podejść tak blisko pod Charków, aby móc atakować go z artylerii lufowej. A kiedy będą mogli to robić, nagle 1,5-milionowe miasto nie będzie miastem, w którym będzie można w ogóle funkcjonować i żyć - ostrzega.
W opinii dr. Zaborowskiego, "Rosji byłoby bardzo trudno zdobyć Charków, bo on jest akurat bardzo dobrze fortyfikowany". - Musieliby tam mieć przewagę liczebną 10 do jednego, czy nawet 12 do jednego. To może być więc niezwykle trudne - podkreśla.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski